Rafał Broda Rafał Broda
555
BLOG

Spisek trwa, ale jest już jałowy

Rafał Broda Rafał Broda Polityka Obserwuj notkę 18

W 2007 roku, gdy lincz na abp. Stanisławie Wielgusie uderzył mocno w polski Kościół, powiązałem to dramatyczne wydarzenie z dziwnym biegiem polskiej lustracji po upadku PRL. Moje przemyślenia zawarłem w obszernym tekście, który w zasadzie nigdzie nie był opublikowany. W zasadzie, bo w istocie pojawił się w internetowym miesięczniku POLIS, który był inicjatywą niegdyś popularnego blogera FYM z ambicją gromadzenia środowiska gotowego do wymiany opinii na ważne tematy polityczne i społeczne. Mój tekst wzbudził negatywną reakcję około dziesięciu polemistów, którzy uświadomili mi, że nie są towarzystwem, z którym chciałbym prowadzić taki dialog. Pisząc ten artykuł o lustracji  miałem wątpliwości, czy mój punkt widzenia nie jest nadto trywialny, a zdziwiła mnie zbiorowa negacja, z jaką się zetknąłem. Odpowiedziałem równie mocno na te polemiczne głosy, a wkrótce potem zaczęły się pojawiać inne okoliczności, wskazujące na to, że FYM   prowadził jakąś nieczystą grę. Po kilku latach prof. Kazimierz Nowaczyk, piszący wtedy pod pseudonimem KaNo, przekazał mi informację, że cały zespól polemizujący ze mną był ustawiony przez FYMa i przeprosił, że on także brał w tym udział.
Od tego czasu minęło wiele lat i sprawa lustracji praktycznie wygasła. Czasem tylko dokumenty zgromadzone w archiwum IPN służą jeszcze wyjaśnieniu niektórych spraw z przeszłości, ale ich wiarygodność jest oceniana o wiele bardziej krytycznie niż miało to miejsce dawniej. Najnowszy atak na pamięć o świętym Janie Pawle II spowodował, że spisek lustracyjny, który rządził trzema dekadami polityki po 1989 roku, skompromitował się ostatecznie. Dlatego postanowiłem zamieścić tutaj ten mój obszerny i stary tekst. W gruncie rzeczy przyglądam się z satysfakcją porażce tych środowisk, które nie wahały się blokować potrzebną prawdziwą lustrację i uderzały w niewinne ofiary służb PRL. Teraz tylko apeluję do władz IPN, by wreszcie wnikliwie zbadały materiały związane z dramatem fałszywie oskarżonego abp. Stanisława Wielgusa, bo jeszcze jest czas, by naprawić zło uczynione w 2007 roku przez linczujących.           


Zaprogramowana lustracja ?


Wątpliwości prowadzą do pytań
    Wbrew oczekiwaniom, lustracja, czyli ujawnianie archiwalnych dokumentów, którymi Służba Bezpieczeństwa próbowała opleść każde środowisko, by Naród uczynić bezwolnym narzędziem w rękach garstki łajdaków administrujących Polską w imieniu obcych, zdaje się coraz bardziej oddalać nas od prawdy o systemie zniewolenia. Jesteśmy coraz częściej zaskakiwani zdumiewającymi oskarżeniami, dziwnymi werdyktami sądu lustracyjnego, często też łatwością, z jaką nawet niektórzy historycy IPN ferują wyroki krzywdzące jednych i czyniące bohaterów z innych. Proces tzw. lustracji przybrał tak dziwny obrót, że ci, którzy zawsze uważali go za niezbędny, poczynają mieć wątpliwości czy rzeczywiście o to chodziło, czy istotnie ujawniana jest prawda. Jeszcze większe wątpliwości rodzi nagła zmiana podejścia do lustracji tych wszystkich, którzy przez długie lata byli jej przeciwnikami, a dzisiaj stają w pierwszym szeregu zwolenników pełnego otwarcia archiwów i publicznego ich udostępnienia.
Dlatego trzeba podjąć próbę rozważenia, czy dotychczasowy proces lustracyjny, a zwłaszcza to, co dzieje się dzisiaj, nie jest zaprogramowaną i przygotowaną wcześniej zamierzoną operacją. Pomimo zmiany ustroju i zabiegów pozorujących normalność, w wielu dziedzinach wciąż mamy do czynienia z kontynuacją praktyk PRL, często zamaskowanych i dostosowanych do nowych warunków. Tym bardziej warto wzbudzić w sobie podejrzliwość i przyjrzeć się tej dziedzinie, która stanowiła najbardziej istotną część komunistycznego totalitaryzmu. Czy dziwna historia walki o lustrację, a jeszcze dziwniejszy aktualny przebieg fragmentarycznych i często niezwykle dramatycznych epizodów lustracyjnych nie zmusza do postawienia pytań: Do jakiego stopnia procesy te są kontrolowane przez dawne służby? Czy czasem nie mamy do czynienia z realizacją zaprogramowanego scenariusza, którego autorzy zaplanowali osiąganie starych celów, w nowych, wcześniej antycypowanych przez nich warunkach?

Sytuacja wyjściowa
    W lawinie przemian, które dokonały się w krajach zniewolonych sowieckim systemem, Polska zajmowała miejsce szczególne, różniące nas od innych krajów. Dla problemu, który teraz chcemy rozważyć nie są wszakże istotne te wszystkie różnice, które zwykle uzasadniają miejsce naszego Kraju, jako inicjatora przemian; zresztą, w paradoksalnym wyniku niejasnych okoliczności, szybko zostaliśmy zepchnięci do pozycji marudera transformacji. Warto natomiast podkreślić te różnice, które mogły mieć decydujący wpływ na zaistnienie właśnie tych niejasnych okoliczności, które zahamowały nasze uwalnianie się ze spuścizny PRL.
Chodzi o następujące fakty odróżniające sytuację Polski od sytuacji w innych zniewolonych krajach:

1.    W PRL istniały, rozproszone wprawdzie i strukturalnie słabe, środowiska opozycyjne, których w innych krajach praktycznie nie było. Środowiska te formowały się w wystarczająco długim okresie, by SB mogła je obficie wyposażyć we własną agenturę kontrolującą dostatecznie pewnie wszelkie działania. Zwykle przecenia się rolę zorganizowanej opozycji w uruchomieniu zrywu Solidarności w 1980 roku. Praktyka pokazała wielką zdolność Polaków do samo-organizacji i bieg wypadków w tamtym czasie szybko roztopił garstkę doświadczonych opozycjonistów w morzu całkiem nowych, w pełni ideowych i sprawnych działaczy. Nie da się jednak nie docenić wyjątkowości pozycji zorganizowanych grup opozycyjnych w startowym punkcie rewolucji Solidarności. W chaosie początkowej fazy, zorganizowane wcześniej grupy opozycji, jako jedyne były zdolne do objęcia węzłowych pozycji w spontanicznie improwizowanym Ruchu  i wykorzystały całe zasoby kadrowe, jakimi dysponowały. Taki obrót spraw był naturalny i pożądany, tyle tylko, że wytrawni i przygotowani do działań opozycjoniści pociągnęli za sobą cały ogon agentów SB, którzy im od dawna towarzyszyli.
2.    W przeciwieństwie do innych krajów wyjątkowa rola Kościoła katolickiego w Polsce stawiała Kościół w pozycji jedynej realnej siły, mogącej zagrozić uzurpatorskiej władzy, której głównym celem była realizacja interesów uprzywilejowanej grupy, także w wymiarze ponadnarodowym. Mocny strukturalnie i organizacyjnie Kościół i jego zakorzenienie w polskiej państwowości był więc, główną przeszkodą i zagrożeniem, dlatego od najwcześniejszych lat powojennych stał się głównym obiektem prześladowań. Używano wszystkich możliwych środków, nie cofając się przed najbardziej brutalnymi. W pełnym arsenale narzędzi były też szczególnie wyrafinowane działania zmierzające do rozbicia wewnętrznego, skłócenia hierarchów Kościoła, wewnętrznej inwigilacji, kompromitacji najbardziej aktywnych księży, inicjowania i podsycania rozdźwięków pomiędzy Pasterzami i wiernymi. Specjalne struktury SB skupione wyłącznie na działaniach przeciw Kościołowi szczegółowo dokumentowały swoją pracę, ale z całą pewnością część tej dokumentacji musiała mieć charakter operacyjny. Dlatego lustracyjne analizy dokumentów SB dotyczących Kościoła wymagają głębokiego wniknięcia w pełny kontekst tamtych działań i w techniki ich tworzenia, by móc identyfikować rzeczywistych agentów, nie krzywdząc ponownie dawnych ofiar.

Przemiany zainicjowane w Polsce w 1989 roku nie nastąpiły nagle i były w pełni zaprogramowane przez dysponentów totalitarnej władzy. Dzisiaj już wiemy, że także preludium przemian - narodowe powstanie 1980/81 było w znacznej mierze kontrolowane przez agentów SB, tych ulokowanych w opozycji i innych, wprowadzonych z łatwością w struktury Solidarności. W tamtym czasie, sprawy wymknęły się z rąk władzy, bo agentura i ci, którzy przejęli później rolę tzw. „konstruktywnej opozycji”, nie zdołali przejąć kontroli nad ogólnonarodowym Ruchem Solidarność. Stan wojenny i osiem lat przygotowań wystarczyły, by Narodowi złamać kark i rozpracować szczegółowo sposób postępowania w zmianie systemu, która była i tak nieunikniona. To było bardzo dużo czasu, by przemyśleć wszystkie detale i uwzględnić cały wachlarz możliwych wariantów.
Zasadnicze cele pozostały niezmienne, jedynie grono beneficjentów poszerzono o starannie wyselekcjonowaną grupę „konstruktywnej opozycji”, dla której wykorzenienie Narodu z tradycyjnych wartości patriotycznych i chrześcijańskich, a zwłaszcza zredukowanie roli Kościoła do nic nieznaczącego folkloru na wzór sytuacji w krajach europejskich, było jeszcze bardziej atrakcyjnym celem, niż dla dawnych władców PRL.

Spisek
Cały przebieg transformacji, stosowana taktyka, zaskakujące sojusze, przechodzące w trwałą symbiozę, wspólne tworzenie faktów dokonanych, często zabójczych dla Państwa Polskiego i Narodu, walka z Kościołem z zewnątrz i z jego wnętrza,.... to wszystko nie rodziło się w biegu. Pamiętając to, co działo się przez 18 lat, trzeba być skrajnie naiwnym, by powątpiewać w spiskową teorię historii, zwłaszcza, gdy sprawcy sami wszędzie wietrzą spiski. Jeżeli w polityce w sposób niejawny działa grupa, która w długim okresie konsekwentnie realizuje cele ukrywane przed ogółem, mamy do czynienia ze spiskiem. Tak więc, spróbujmy odczytać z tego wszystkiego, co się działo w sprawie lustracji, tę część spisku, która właśnie jej dotyczyła. Pomińmy też szczegóły związane z personaliami, miejscem i chronologią, bo bez udziału uczestników spisku nie da się tego w pełni ustalić, a dla istoty problemu te sprawy mają znaczenie drugorzędne. Niezależnie od tego, kto spiskował, czy działo się to w Magdalence, czy gdzie indziej, w trakcie ustaleń scenariusza przemian mógł mieć miejsce następujący fragment rozmowy reprezentanta władzy (W) z przedstawicielem „konstruktywnej opozycji” (KO):
W: ....pozostała jeszcze do omówienia ważna sprawa związana z archiwami SB. My tego nie możemy tak po prostu przekazać. To są niezwykle cenne i użyteczne dokumenty, które z jednej strony dają nam gwarancję, że dotrzymacie tych wszystkich umów, z drugiej strony będą dla nas i dla was bardzo pomocne w prowadzeniu tego wszystkiego zgodnie z kierunkiem, jaki już ustaliliśmy.
KO:  To jest oczywiste, ale czy możecie bardziej precyzyjnie opisać tę użyteczną stronę archiwów? Jak wy to widzicie?
W: Przecież wiecie, że nasze służby nie próżnowały i mamy w waszych szeregach ulokowaną agenturę, z którą nie chcielibyśmy się rozstawać. Oni zresztą są na smyczy i dopóki dokumenty pozostaną tajne, będą nam i wam służyć, a to będzie bardzo potrzebne, bo na taką improwizację, jaka była przed stanem wojennym już sobie nie możemy pozwolić. W obopólnym naszym interesie jest też utrzymywanie w ryzach Kościoła. Tu mamy bogate materiały, które możemy w kontrolowany sposób stosownie do potrzeb uruchamiać. Przewidujemy, że to wciąż będzie nasz główny przeciwnik, który może psuć nam szyki, zwłaszcza, że dysponuje tak mocnym atutem w Watykanie.
KO: Nie trzeba nas przekonywać, doskonale rozumiemy, co mogłoby się stać, gdyby ta katolicko-narodowa masa przejęła inicjatywę. Doświadczyliśmy już tego w 1980 i musimy wykorzystać wszystkie możliwości, by do tego nie dopuścić. No, ale my nie możemy się zgodzić, by wasza strona była jedynym dysponentem tych archiwów. W końcu my też potrzebujemy minimum gwarancji, ze wy tego nie wykorzystacie przeciw nam, przecież wiecie o nas bardzo dużo. Poza tym, jeśli już mowa o obopólnym interesie, to my też musimy coś wiedzieć, by z naszej strony była możliwość wykorzystania tej wiedzy w działaniach.
W:  Macie rację, ale to jest bardzo delikatna sprawa i ta wiedza musi być ograniczona do małej grupy ludzi, których darzycie szczególnym zaufaniem, a najlepiej gdyby to byli ludzie, których znamy i którzy mają już jakieś doświadczenia współpracy ze służbami. Ustalcie więc grupę, ale nie więcej niż cztery osoby, a my ich w odpowiednim czasie wpuścimy do najbardziej istotnej części archiwów.
KO:  Uznajemy, że ta sprawa jest załatwiona. Czy macie jeszcze coś?
W: Oczywiście, najważniejszą sprawą jest ustalenie taktyki działania, by te materiały pozostały jak najdłużej tajne – to narzędzie nie może nam się wymknąć z rąk, bez tego wszyscy przegramy. Wypadki mogą się różnie potoczyć i musimy być przygotowani na różne warianty, także, z dzisiejszego punktu widzenia, na odległą przyszłość. Musimy wszystko zrobić, by jak najdłużej nie dopuścić do lustracji i to będzie niełatwe zadanie, bo gdy całą operację przemian rozpoczniemy, będzie wielki nacisk na jawność. Tu bardzo liczmy na was, że uda nam się wspólnie na długo zablokować te próby – możliwości będzie wiele, ale to wy będziecie bardziej wiarygodni, by wpływać na opinię publiczną, zresztą macie wielu prawników, którzy w tym pomogą. W międzyczasie my trochę te wszystkie dokumenty uporządkujemy pod kątem ich przydatności dla naszych wspólnych celów. Nieprzydatną część zniszczymy, trochę zarejestrujemy na mikrofilmach, no i tę najbardziej istotną część zachowamy. Jeżeli nam się uda długo przeciągnąć ten czas, wszystko będzie przygotowane nawet do pełnego ujawnienia, takiego, które da nam dodatkowe atuty. W tej sprawie musimy cały czas być we wzajemnym kontakcie, bo rzeczywistość może się znów okazać bogatsza od tego, co dzisiaj można przewidzieć i będzie potrzeba pełnej koordynacji wysiłków.
KO:Możecie liczyć na nasze współdziałanie.

Początek realizacji spisku
    Taki rodzaj uzgodnień wydaje się być bardzo prawdopodobny i uwiarygodniony tym wszystkim, co wydarzyło się w sprawach związanych z lustracją. Chyba najbardziej znaczącym faktem było wkroczenie tzw. Komisji Michnika do archiwów, za zgodą wiceministra SW K. Kozłowskiego. To zdumiewające i bezprawne, wielotygodniowe buszowanie w archiwach ukazało symbolicznie, kto tutaj będzie rozdawał karty. Co więcej, po ujawnieniu faktu o tym dziwnym wyróżnieniu czworga ludzi, nie wiadomo przez kogo wybranych, nie wybuchła żadna awantura, a nawet do dzisiaj nikt tej sprawy w pełni nie  wyjaśnił, nikt nie poniósł konsekwencji. Wspominano o tym tylko na obrzeżach życia publicznego, co dziwne także zwolennicy lustracji nadzwyczaj rzadko i słabo podnosili tę sprawę, zamiast zewrzeć szyki, by nadać bieg formalnym wyjaśnieniom tej politycznej afery o niebywałych konsekwencjach. Nawet w utarczkach publicystycznych, gdy Michnik wraz z całym swoim środowiskiem wypełniał ustalony scenariusz i zwalczał wszelkie dążenia lustracyjne, nawet wtedy nie używano argumentu o jego bezprawnej wiedzy z archiwów, a akurat w tym przedmiocie sporów argument taki miałby moc powalającą. Wszystko, co później się wydarzyło, zwłaszcza przejrzyste intencje i poglądy naczelnego redaktora, które ujawniały się przez długie lata w każdym wydaniu Gazety Wyborczej, stawia dzisiaj Michnika w pozycji jednego z głównych animatorów i realizatorów budowania koszmarnej namiastki Polski, jaką była III Rzeczpospolita.
    Także za przyzwoleniem partnerów dawnej władzy, których uosabiał ze swoją udawaną niewiedzą i naiwnością K.Kozłowski, przystąpiono do „porządkowania” dokumentów. Bardzo się myli ten, kto sądzi, że masowe niszczenie dokumentów było panicznym, bezładnym zacieraniem śladów przestępczej działalności. Do dzisiaj nie sposób zrozumieć klucza tego procederu, ale byłoby niedocenianiem przeciwnika uznanie, że takiego klucza nie było. (dygresja autora: Gdy tylko pojawiła się możliwość złożyłem wniosek o wgląd do swoich dokumentów. Po trzech latach uzyskałem status pokrzywdzonego i zaproszono mnie do IPN, by udostępnić mi trywialne materiały z teczki paszportowej i oznajmić, że wszystkie dokumenty operacyjne dotyczące mojej osoby zostały zniszczone. Na mój wniosek o przekazanie mi kopii protokołów zniszczenia, poinformowano mnie, że takich protokołów nie ma, ale zaproszono mnie ponownie do siedziby IPN, gdzie wręczono mi notatkę o tym, że byłem objęty akcją inwigilacyjną o kryptonimie „Ratusz SOS”. Także materiałów tej akcji mi nie udostępniono. Nigdy nie zrozumiałem dlaczego zniszczono dokumenty dotyczące mnie, a nie zniszczono ich w przypadku wielu aktywnych na publicznej scenie osób. Dodam, że nie wierzę, że moje dokumenty całkowicie zniszczono.....i cierpliwie czekam). Ten proces wybiórczego niszczenia stał u początku przygotowania spiskowców do ostatecznej rozgrywki, gdy już dłużej nie będzie można zapobiec ujawnieniu akt. A działy się rzeczy, które wskazywały, że taki moment może nastąpić. Najmocniejszym sygnałem były wydarzenia związane z obalaniem rządu Jana Olszewskiego – ujawnienie listy Macierewicza nie tylko unieruchomiło kilku cennych agentów, ukazało też, że do lustracji na pewno dojdzie, otwartą kwestią pozostało - kiedy? To wydarzenie wywołało szok, który wymagał ustalenia  koordynacji postępowania w nowych warunkach. Zapewne doszło do kolejnego spotkania i rozmowy.

Koordynacja działań
W: Panowie, byliśmy o krok od katastrofy, ale udało się opanować sytuację, nasi ludzie zdali trudny egzamin;  część z nich spaliła się. Trzeba teraz sprawy poprowadzić tak, by ratować to, co się da, aż do momentu, gdy w pełni przygotujemy archiwa do publicznego udostępnienia. Lustracji na razie nie będzie, bo propagandowo wygrywamy ten niewypał drugiej strony, ale nie łudźmy się, oni teraz podejdą do tego bardziej profesjonalnie i zechcą tworzyć instytucjonalne zabezpieczenia, by do lustracji doprowadzić. Mam na myśli utworzenie czegoś w rodzaju polskiego odpowiednika instytutu Gaucka. To trzeba hamować i odsuwać w czasie, ale może przyjść moment, że trzeba będzie ustąpić. Ustąpimy wtedy za cenę przyjęcia naszego kandydata na szefa tej instytucji. To będzie nasz człowiek i znów zyskamy na czasie, w którym nasi usadowią się pewniej w sprawach finansowych i pogłębią kontrolę prywatyzowanej gospodarki, a znaczenie archiwów będzie coraz mniejsze. Gdyby sprawy lustracyjne trafiły do sądów, to tam też mamy sytuację opanowaną i to na długo, bo nikt nie ośmieli się wydać walki aparatowi sprawiedliwości. Z takimi zakusami łatwo będzie wygrywać dla nas opinię publiczną, a zresztą i tak nie wymienią kadry sędziowskiej, a to są w większości nasi sprawdzeni ludzie.
KO: Opanowanie sytuacji drogo nas politycznie kosztowało, bo w oczach zwykłych ludzi konieczność lustracji jest ewidentna. Musimy więc, cały czas grać, pozorując, że my też jesteśmy za lustracją, ale cywilizowaną. Możliwości takiej gry są dość ograniczone, zatem będziemy musieli się zgadzać na pewne ustępstwa, na przykład ten instytut. Jeśli nam nie uda się zatrzymać tego kroku, my znajdziemy odpowiedniego człowieka, by stanął na czele instytutu – to musi być człowiek inteligentny i posłuszny, bo on już może się zetknąć z koniecznością ujawniania dokumentów. Tutaj potrzeba jasnej strategii, a nawet zaplanowania pewnych eksperymentów z ujawnianiem agentury, by sprawdzić reakcję opinii publicznej, a później wybrać optymalne warianty.
W: Na razie wszystko idzie po naszej myśli, bo nawet ten wypadek przy pracy z "listą Macierewicza" dał nam pewne atuty - oddalił lustrację na dalszy czas, zdyscyplinował agenturę i przygotował opinię publiczną na szok, który kiedyś nastąpi. To ostatnie nam się bardzo przyda, bo wieloletnia operacja, którą przygotowujemy dostarczy ludziom wiele szoków, a lustracja, której tak bardzo chcą, dobije tych, którzy nam przeszkadzają w realizacji naszych wspólnych planów. Generalnie nasza strategia sprowadza się do skutecznych zabiegów, które mają uwiarygodnić następujący obraz lustracyjny: wszyscy byli umoczeni,  ludzie niezłomni to nieistotny margines, dokumenty SB nie kłamią, nawet jeżeli są niekompletne, ujawniony współpracownik SB będzie skompromitowany, bez względu na stopień współpracy. Zarówno dokumenty ujawniające gorliwą współpracę, jak i takie wskazujące na nieznaczny ślad, który pozostał po naszych próbach uwikłania ofiary, powinny skutkować takim samym odrzuceniem w oczach opinii publicznej. W ten sposób wszystkich wymieszamy, autentycznych kolaborantów i ofiary. Nikt nie będzie pewien, nawet ci, którzy wykazali pełną odporność i charakter, czy są jakieś materiały, czy ich nie ma, bo jednak większość z tych, którzy mogą się liczyć w sprawach publicznych, jakiś kontakt z nami musieli mieć i to od nas zależy, jaki z tego pozostał ślad.
    Podsumowując, nastąpi taki moment, że będziemy mogli rzucić te ochłapy i powiedzieć: chcieliście lustracji, to ją macie! Bawcie się teraz i żryjcie między sobą, a my dalej robimy swoje. Przecież widzicie, jak nam się udało z kapitalizmem i z demokracją. Czy nie możemy już dzisiaj śmiało sobie zakpić? Odrzuciliście socjalizm i chcieliście kapitalizmu? No to macie! Chcieliście demokracji? Też macie! Im po prostu umknęły podstawowe sprawy, że to my zadecydujemy, kto będzie kapitalistą, a kto ludem roboczym, a demokrację załatwiliśmy dla siebie przejmując kontrolę nad wszystkimi mediami.

KO: Nie jesteśmy takimi optymistami, ta zabawa może nie być taka prosta, ale dopóki mamy media panujemy nad sytuacją. Kontrolujemy praktycznie wszystkie media, pozostaje parę niszowych wydawnictw, ale tam też lokujemy swoich. No, może poza tą inicjatywą związaną z tzw. Radiem Maryja. To na razie nie jest groźne, bo to głównie starsi ludzie, którzy są rozczarowani zmianami, ale oni się głównie modlą i to nie może być atrakcyjne dla ludzi. Trzeba się jednak temu przyglądać, by to skasować, gdy będzie taka potrzeba. Tutaj pomogą nam nasi ludzie w Kościele. Co będzie z dokumentami na temat Kościoła? Może można by już coś wykorzystać?
W:  Nie bądźcie tacy niecierpliwi, na to przyjdzie czas, choć w tej materii wszystko mamy już uporządkowane. Tutaj niczego nie można zaczynać, dopóki mają mocny punkt oparcia w Watykanie. Przecież to się kiedyś skończy, nikt nie jest wieczny – wtedy zaczniemy, to będzie właściwy czas na frontalny atak. Na razie róbcie to, co dotychczas, osłabiajcie pozycję Kościoła w społeczeństwie, wzmacniajcie podziały, wspierajcie zwolenników kościoła otwartego. Dobrze wam to wychodzi, niedawna pielgrzymka zasmuconego papieża jest najlepszym dowodem, że macie dobre wyniki.

Spiskowcom dobrze idzie
    Po opanowaniu kryzysu z „listą Macierewicza” cały kilkuletni ciąg wydarzeń związanych z lustracją odzwierciedlił taktykę zarysowaną w tej fikcyjnej rozmowie. Najpierw długie opóźnianie i bezruch - w tle propaganda: „lustracja tak, ale cywilizowana” i pozorowanie debaty. Dopiero wtedy, gdy wszystkie możliwości opóźniania się wyczerpały, trzeba było wykonać jakiś ruch. Poczyniono ustępstwa, w których zgodzono się na powstanie instytucji Rzecznika Interesu Publicznego, a później Instytutu Pamięci Narodowej, ale pod kontrolą swojego człowieka – L.Kieresa. Bojkot środowiska sędziowskiego w sprawie powołania sądu lustracyjnego pokazał przerażającą prawdę o szerokim zasięgu wpływów przeciwników lustracji. Następnie rozpoczęto dawkowanie różnych przykładów, w których zaprezentowano warianty praktycznych postępowań – każdego można oskarżyć, ale co ważniejsze, każdego można uniewinnić, pomimo dowodów winy.
    IPN w swej najbardziej publicznej warstwie skupił się na pamięci o Żydach i na oskarżaniu Polaków, przy nadskakującej gorliwości pionu śledczego, a zwłaszcza jego kierownika – Kuleszy. Dopuszczono historyków do dokumentów SB, ale dokumentów dobranych tematycznie i wcale nie jest pewne, że do wszystkich. W międzyczasie utworzono zbiór zastrzeżony, który był dość dowolnie rozszerzany przez kierownictwo IPN. Historycy analizowali dokumenty i nabierali doświadczeń, ale dotąd niewiele wiadomo o tym, do jakiego stopnia zdołali rozszyfrować klucz i intencje tych, którzy w selektywny sposób niszczyli fragmenty archiwum. Nie wiemy także, jak dobierano historyków – badaczy archiwów, bo niewątpliwie wyróżnienie dostępem do takich dokumentów jest równoznaczne z nadzwyczajnym ułatwieniem kariery naukowej, zresztą urodziły się wśród nich nawet gwiazdy medialne. Cały proces lustracji nabrał charakteru zupełnej przypadkowości, zarówno co do obiektów poddawanych wielce arbitralnej procedurze, jak i wyroków sądowych.
    Jednocześnie za pośrednictwem ludzi, którzy otrzymali status pokrzywdzonych i zyskali dostęp do dokumentów, czasem w zadziwiający sposób bardzo kompletnych, rozpoczęto jeszcze bardziej przypadkowy proces ujawniania agentury. Wśród tych owoców lustracji była identyfikacja autentycznych, mocno zaangażowanych we współpracę agentów, która uwiarygodniała częściowo całą mistyfikację, ale byli też ludzie, którzy nie zasługiwali w żaden sposób na infamię. Pod tym względem pokrzywdzony – ks.T.Isakowicz-Zaleski – pobił wszelkie rekordy uderzania w ofiary, ale to już było w ramach bardziej frontalnego ataku na Kościół.    
    Później rozpoczęły się dziwne, najpierw nieśmiałe sygnały, wszakże oczekiwane w ramach zarysowanego scenariusza, gdy dotychczasowi twardzi przeciwnicy lustracji zaczęli propagować pełne otwarcie archiwów. Otóż ci, którzy w 1992 roku płonęli z oburzenia na krzywdy spowodowane ujawnieniem faktu, że kilkadziesiąt osób pełniących ważne funkcje publiczne jest obciążonych dokumentami w archiwach i należy te sprawy zbadać, raptownie zmienili front i uznali, że można bez żadnych badań skrzywdzić wszystkich,  na których są jakiekolwiek dokumenty. Wymarzona sytuacja – ujawniamy wszystko, praktyczny dostęp i tak mają ci, którym pozwolimy, a zwłaszcza „dziennikarze”. Zakotłuje się, kilkaset ludzi, którzy nam przeszkadzają zneutralizujemy, a w międzyczasie naród tak się znudzi i pogubi, że ujawnienie naszych na nikim nie zrobi wrażenia.
    Wstępny wariant, jako sondę zrealizował B.Wildstein. Między bajki można włożyć, że każdy mógł wejść do czytelni IPN i bez żadnej pomocy skopiować spis nazwisk obarczonych dokumentami w archiwach. Ujawniony spis spełniał dokładnie tę rolę, dla której był przeznaczony – totalny zamęt. Próba się udała – po początkowej panice i rozpaczliwych wysiłkach niektórych nieszczęśników, by wykazać, że „to nazwisko – to nie ja”, dzisiaj już nikt nawet nie pamięta o tej liście.

Atak finalny
    Nagle przyszła w trwodze oczekiwana wiadomość z Rzymu – Naród zamarł w rozpaczy, coś się skończyło, epoka się skończyła. Dla spiskowców lustracyjnych też oczekiwany sygnał -  sygnał do ostatniej akcji, w której można jeszcze pociągnąć realizację scenariusza. Dalej już sprawy się potoczą bez kontroli i nie wiadomo w którą stronę. Tutaj już będzie gra w otwarte karty, żywioł i niepewność, czy coś nieprzewidzianego się nie stanie.
    Główne uderzenie, zgodnie z oczekiwaniem, poszło w Kościół. Jeszcze wiatr nie przewrócił kart Ewangelii, Kieres już nie wytrzymał i rzucił Ojca Hejmo na początek operacji. Dalej poszło szybko - ks. Maliński, ks.Drozdek, i według planu także ks.Czajkowski, a potem ks.Isakowicz-Zaleski pociągnął sprawy bardziej radykalnie i obszernie, aż po frontalne uderzenie zespołowe w kulminacyjnej sprawie abp.S.Wielgusa.            
Taktyka ataku została precyzyjnie wykonana. Wymieszano prawdziwego, godnego potępienia, niezwykle aktywnego agenta Czajkowskiego, szkodzącego wielu ludziom i Kościołowi, z ofiarami, które mogły się zachować trochę beztrosko, mogły mieć krótką chwilę nieostrożności, lub być całkowicie niewinne. Wreszcie uderzono w Pasterza, który był nie tylko zupełnie niewinną ofiarą, był nadzieją na silne wzmocnienie Kościoła w Polsce jako jeden z głównych jego filarów. Tak przywrócono użyteczność archiwów dla walki z Kosciołem.
Tutaj trochę przesadzono i zbyt przejrzyście zostały odsłonięte zamiary, które w uniesieniu zawarł J.M.Rokita w słowach swojego komentarza po ingresie, którego nie było: „To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu – po raz pierwszy świeccy katolicy potrafili zmienić decyzje hierarchii.” Ten sam Rokita, który skutecznie hamował cały czas lustrację, by dzisiaj być zwolennikiem jej najbardziej radykalnej, a więc nieszkodliwej dla agentów wersji.
    Na razie, także w świeckim świecie, wszystko się toczy zgodnie z planem zarysowanym w scenariuszu spiskowców. Przepychanka z ustawą lustracyjną, zamieszanie z dostępem do archiwów, załamanie zaufania do pracowników IPN, wreszcie zniechęcenie Narodu do lustracji. Przykładem jest to, co miało miejsce w środowiskach naukowych – obok zdecydowanej niechęci rzeczywistych agentów, z całą pewnością postawa wielu ludzi wynikała z nieuzasadnionej obawy tych, którzy mieli całkowicie niewinne i nie do uniknięcia kontakty z SB.


Główny wniosek
Gra toczy się dalej, zatem potrzebna jest wielka mądrość i dojrzałość Narodu, by nie pozwolić się dłużej oszukiwać. Podstawową sprawą winno być uznanie, że twierdzenie o bezwzględnej wiarygodności dzisiaj dostępnych archiwalnych dokumentów SB, jest  szkodliwym mitem.
„Oni samych siebie nie oszukiwali! Także w innych krajach dokumenty okazały się w pełni wiarygodne ” – takie, nie do podważenia, argumenty zdają się blokować jakiekolwiek wątpliwości. Jednak w Polsce nie mieliśmy do czynienia z szybkim przejęciem archiwów SB i zamrożeniem ich stanu z 1989 roku, tak jak zdołano to zrobić  w Niemczech, w Czechach i w innych krajach. Mimo tej nieporównanie czystszej sytuacji, nawet tam nikt nie zakłada niepodważalnej wiarygodności wszystkiego. W Polsce przez cały czas zbiór dokumentów był w dyspozycji służb, najpierw z dostępem niekontrolowanym przez nikogo, później z „życzliwą” dla służb kontrolą, a można domniemywać, że także dzisiaj macki dawnych służb z łatwością tam sięgają. W tym czasie można było zrobić wszystko – zniszczyć, wynieść, skopiować, dodać fałszywki, retuszować, spreparować na kogoś dokumenty z innych teczek, dokonać takiej segregacji, że niewtajemniczony badacz nie ma szans na wykonanie pełnej kwerendy, wreszcie można było selektywnie zniszczyć taką część materiałów, by pozostawiona reszta stała się obciążająca. Ten wysiłek z natury rzeczy musiał być skupiony na dokumentach dotyczących starannie wyselekcjonowanych osób, potencjalnych przeciwników. Przypadek z teczką J.Kaczyńskiego, co do której wykazano obfitą obróbkę, z pewnością nie jest odosobnionym przypadkiem. W szczególności bardzo trudno przyjąć, że takich działań nie podjęto w szerokiej skali przeciw ważnym postaciom Kościoła.
Przeglądałem trochę dokumentów SB, bez nabożeństwa dla ich niepodważalnej prawdziwości. Poza tymi szczątkowymi, które mnie dotyczyły, oglądałem te, które przedstawiono publicznie, ale najdokładniej przyjrzałem się dokumentom ujawnionym w sprawie abp. S.Wielgusa. W istocie, właśnie to doświadczenie wyczerpało moją tolerancję dla tej manipulacyjnej wersji lustracji, z którą mamy od jakiegoś czasu do czynienia i skłoniło mnie do napisania tego obszernego artykułu. Dokumenty, na których oparto operację niedopuszczenia Arcybiskupa do objęcia metropolii warszawskiej są tak przejrzyście zmanipulowane, że trudno dać wiarę, by ci wszyscy wyjątkowo agresywni oskarżyciele nie mieli świadomości uczestnictwa w monstrualnej mistyfikacji. Ten właśnie przypadek obrazuje niesłychany stopień bezczelności, do jakiego doszli spadkobiercy służb PRL w traktowaniu lustracji, która dotychczas podąża torami przez nich wyznaczonymi. Smutne jest to, że tak niewielu przygląda się bliżej sprawom, nawet tym, które pociągają wydarzenia o doniosłych konsekwencjach, a to wszystko opiera się na manipulacji, która jest szyta bardzo grubymi nićmi. Tak wielu Polaków bezkrytycznie przyjmuje mit o pełnej prawdziwości dokumentów SB i zapomina o minionym czasie, który stworzył komfortową sytuację dla przekształcenia archiwów w operacyjną bombę.

Prawdziwa lustracja jest potrzebna, nieprawdziwa szkodzi
    Przedstawiony opis formułuje hipotezę, w której dotychczas prowadzona lustracja jest procesem kontrolowanym przez wąską grupę animatorów przemian w Polsce. Przemiany te zaplanowano jako operację mającą pozostawić faktyczną władzę w ich rękach, by trwale gwarantować finansowe i ekonomiczne korzyści swojego zaplecza i wbrew narodowemu interesowi roztopić Polskę w globalnym systemie podporządkowania układowi międzynarodowemu. Zarys planu wykorzystania lustracji jako narzędzia realizacji tego celu przedstawiono w fikcyjnych rozmowach, które zostały skomponowane na podstawie syntezy publicznie dostępnych obserwacji.  Jest rzeczą oczywistą, że dokonywanie lustracji  w tak zaprogramowany sposób, nie tylko nie oddala nas od haniebnego dziedzictwa powojennego systemu zniewolenia, ale sprzyja tworzeniu jeszcze groźniejszej jego wersji, groźniejszej bo trudniejszej do zwalczenia, mimo pozorów wolności słowa i wolności wyboru.
Jest też trudną do podważenia oczywistością, że prawdziwej lustracji trzeba dokonać. Bez tego procesu budowa nowej Polski będzie dreptać w miejscu, w uścisku stale odnawianych więzów i uwarunkowań z przeszłości. Ta konieczność wynika bardziej z troski o przyszłość, niż z dążenia do rozliczenia nieprawości pojedynczych ludzi w akcie dziejowej sprawiedliwości. To naprawdę nie o to chodzi. Polacy w swej historii doznali o wiele większych niesprawiedliwości i wykazali wyjątkową odporność i cierpliwość, dojrzale poskramiając mściwość i żądzę odwetu, mimo że mieściłoby się to w ramach naturalnych ludzkich zachowań. Chodzi o czysto praktyczne wykluczenie możliwości, by ludzie, którzy zademonstrowali najbardziej haniebne cechy charakteru, mieli jakikolwiek wpływ na sprawy publiczne w Polsce. I z całą pewnością chodzi o wyłuskanie w pełni świadomych agentów, kolaborantów i donosicieli, głównie tych, którzy aspirują do wpływania na sprawy publiczne i przenoszą na nie swoje standardy zachowań.
W całym zamęcie lustracyjnym, kilka takich osób mimo wszystko udało się zidentyfikować. Nazwiska – Szczypiorski, Maleszka, czy ks.Czajkowski – to wyraziste, negatywne przykłady, zidentyfikowanych bez cienia wątpliwości, agentów, których wykluczenie z publicznego życia było bardzo pożyteczne. Wszyscy trzej, bez żadnej refleksji na temat swojej przeszłości i ciążących na nich straszliwych grzechach, aż do momentu ich ujawnienia mieli ogromny wpływ na opinię publiczną. Ich publicystyka i udział w debatach publicznych były złem, które trwało o wiele za długo i przyniosło wymierne szkody. Ich zdemaskowanie nie tylko przerwało to zło, rzuciło także światło na środowiska, które ich promowały i do końca broniły. W przypadku Szczypiorskiego, porażająca i kompromitująca go prawda praktycznie skasowała wpływ jego pisarstwa na przyszłe pokolenia – jego błyskotliwa kariera na wydawniczym rynku niemieckim, wywołana wybielaniem przez niego Niemców i obciążaniem winami Polaków, nabrała wstydliwej barwy, gdy okazała się być jeszcze jedną więcej nagrodą za lizusostwo i donosicielstwo.
W lustracji musi zatem chodzić o dobrze udokumentowane przypadki, których zdemaskowanie może coś naprawić. Przypadki wątpliwe, zwłaszcza takie, w których ani przed laty, ani dzisiaj nie widać świadomie zadanej komukolwiek krzywdy, psują ogląd całego procesu, także podważają jego niezbędność i wiarygodność. Jeżeli do tego są wykorzystywane, by skompromitować kogoś bardzo pożytecznego dla Polski, stają się zaprzeczeniem pożądanych celów lustracji.
Takim wątpliwym przypadkiem był casus prof. Z. Gilowskiej, którą sąd lustracyjny uniewinnił, ale zrobił to w takiej formie, która była upokorzeniem osoby niewinnej; w oczach opinii publicznej sąd pozostawił zamierzony ślad niepewności. Sądzę, że była to jedna z tych spraw, które potraktowano jako eksperyment – jak daleko można się posunąć? A także jako przesłanie do opinii publicznej – na każdego mamy materiały, nawet jeśli sam się tego nie domyśla, bo nigdy nie miał świadomości, że czyni coś niewłaściwego. W ramach tego, co było publicznie dostępne, uważam, że prof. Z.Gilowska jest całkowicie niewinna; niefrasobliwości nie można uznać za świadomą współpracę. Jej otwartość, sposób bycia, gadatliwość, ale także zadziorność, pozwalają wyobrazić sobie naturalną sytuację, w której opowiada ona o niezbyt istotnych, jej zdaniem, sprawach środowiska zawodowego, swojej serdecznej znajomej, mimo że domyśla się związków jej męża z jakimś rodzajem służb. Nie mówi przecież o delikatnych sprawach, wymagających szczególnej ostrożności i nadzwyczajnej uwagi na to, kto słucha. Nie można dzisiaj sprawiać wrażenia, że w tamtych czasach obowiązkiem normalnych ludzi było zachowanie nieomal konspiracyjne, tym bardziej, że jednym z narzędzi zniewolenia było rozwijanie atmosfery totalnej podejrzliwości. Z drugiej strony zakwalifikowanie prof. Gilowskiej jako osobowego źródła informacji, przy założeniu jej niewinności, wcale nie oznaczało samookłamywania się służb, a raczej jeden ze sposobów porządkowania informacji.
Często, w zaślepieniu rzucane są argumenty, że całkiem niewinne informacje, nawet nieświadomie przekazane, mogły mieć fatalne konsekwencje. No mogły, ale tak ogólne oskarżenie otwiera na tyle szeroko pole wątpliwości, że nawet ktoś inwigilowany i nieświadomy tego, mógłby być oskarżony, że pozwolił się inwigilować i bezwiednie dostarczył krytycznych informacji. Czym innym jest świadomy donos zawierający tego typu informacje użyteczne dla służb, a czym innym niefrasobliwe, nie dość ostrożne postępowanie ujawniające takie informacje. W tym drugim przypadku ewentualne oskarżenie powinno wychodzić od konkretnej sprawy, gdy dana informacja rzeczywiście zaszkodziła i jej jedynym źródłem był ów niefrasobliwy oskarżony. Rzecz w tym, że takie argumenty służą wyłącznie temu, by zrównać winę prawdziwie zaangażowanych i niezwykle szkodliwych kolaborantów, z rzekomą winą normalnych ludzi, którzy byli bardziej ofiarami znajdującymi się w zasięgu działań służb.
Przypadek abp. S.Wielgusa przebił wszystko, co dotychczas działo się w sprawie lustracji. Mieliśmy do czynienia z najwyższym stopniem zaangażowania wszystkich elementów działania:
-    klarowna motywacja polityczna związana z walką z Kościołem,
-    oparcie oskarżeń na zmanipulowanych dokumentach *)
-    arogancja oskarżenia, w którym nie wskazano jakichkolwiek krzywd wynikających z postępowania oskarżonego
-    czynny udział polityków i osób publicznych, także z wnętrza Kościoła
-    powszechny, frontalny atak medialny praktycznie wszystkich ośrodków medialnych
-    niespotykana brutalność i intensywność ataku, w kompletnej dysproporcji do czynów, zwłaszcza nie wspartych na żadnych poważnych dowodach
-    towarzysząca atmosfera kompletnego zamieszania i trudności z odróżnieniem świadomych sprawców od pożytecznych idiotów
-    wcześniejsze przygotowanie kontekstu - lustracja Kościoła w wersji ks.Isakowicza-Zaleskiego.
-   
*)  od początku udostępnione materiały budziły zasadnicze wątpliwości, dzisiaj wciąż pojawiają się nowe. Wbrew poprzedniemu sensacyjnemu zainteresowaniu, dzisiaj mamy oczywistą powszechną zmowę milczenia. Jeden z głównych inicjatorów oskarżeń zareagował z zaskakującą dezynwolturą: „Nawet jeśli jeden, lub dwa dokumenty są fałszywe, to i tak jest wiele innych, prawdziwych”. Czy można nie rozumieć, że odkrycie fałszerstwa choćby jednego z dokumentów, otwiera zasadniczo nowy wątek i pytania – dlaczego sfałszowany dokument znalazł się w materiałach? Kto dokonał fałszerstwa i jaka była motywacja? Jaka jest wiarygodność innych dokumentów?

    Wierzę, że sprawa abp. S.Wielgusa będzie w pełni wyjaśniona i nie ma potrzeby, by teraz pogłębiać argumentację o miałkości archiwalnej dokumentacji. Od samego początku byłem przekonany o całkowitej niewinności arcybiskupa i opierałem to przekonanie na wielu przesłankach, także na wiedzy o tym, kim są atakujący, ale w szczególności starałem się wyobrazić tę sytuację sprzed lat:
Młody, bardzo inteligentny ksiądz, świadomy swoich talentów i formacji własnego charakteru, jest przez wiele lat prześladowany, inwigilowany i destrukcyjnie szykanowany przez SB. Doskonale zdaje sobie sprawę z istoty systemu totalitarnego, metodyki postępowania władz i ograniczeń możliwości oporu. Jednocześnie ma jasno sprecyzowane cele i uznaje słuszność dewizy –„Łatwo umierać za Ojczyznę (Kościół), trudniej pracować dla Niej”. Gdy po wielu nieskutecznych próbach zmuszenia go do współpracy, krzykiem prowokują go do zgody na współpracę z wywiadem, podejmuje trudną decyzję. Podejmę tę grę, spełnię teraz to, czego ode mnie żądają, by wyjechać i pracować dla Kościoła, ale żadnego zadania nie wykonam. W tej sytuacji oszukanie łajdaków nie jest grzechem, opowiem wszystko swoim przełożonym. Ksiądz S.Wielgus dobrze ocenił swoje możliwości i tę grę wygrał, dowodzi tego nawet ten zmanipulowany zestaw dokumentów, którymi się posłużono. To jest główna prawda podsumowująca tę historię, w której bardziej może imponować zagranie na nosie łajdakom, niż ekscytować prymitywne i bezpodstawne oskarżenie o podjęcie ostatecznie wygranej gry.

Życie jest na tyle bogate, że nie da się sformułować ogólnych reguł, czy przepisów prawnych, które potrafiłoby objąć wszystkie jego aspekty. Tym bardziej w tak różnorodnych sytuacjach jak wymuszone kontakty z SB w czasach PRL. Zasady postępowania, które sformułowali później konspiratorzy opozycji, ani nie były wcześniej znane, ani nie mogły mieć zastosowania do okoliczności, w jakich ludzie musieli dokonywać wyborów – „umierać, czy pracować dla Ojczyzny”. Jedyne, co może się liczyć w rozrachunku tamtego czasu, to skutki tych wyborów, za które każdy musi przyjąć odpowiedzialność. Ta różnorodność sytuacji jest główną przyczyną trudności w sformułowaniu optymalnej ustawy lustracyjnej.       

Wbrew złym doświadczeniom i trudnościom prawdziwa i pożyteczna lustracja wciąż jest możliwa
    Ze złych doświadczeń i z trudności wyłaniają się wnioski, które prowadzą do sformułowania warunków prawdziwej i pożytecznej lustracji.

1. Analizę dokumentów winny przeprowadzać środowiska, których dokumenty dotyczą. Każdy człowiek, w jakikolwiek sposób odnotowany przez SB, żył w jakimś środowisku (zakład pracy, uczelnia, instytut, stowarzyszenie, wydawnictwo, organizacja, krąg opozycyjny....etc.). Dokumenty i fakty z nim związane dotyczą zwykle tego środowiska, a ono ma najlepsze rozeznanie specyfiki sytuacji, stopnia szkodliwości udokumentowanych działań i szerokiego kontekstu związanego z potencjalnymi ofiarami. Żaden sąd lustracyjny nie ma szans rozpoznać tak pełnych okoliczności sytuacji, jak mogą to zrobić ludzie, których sytuacja najbardziej bezpośrednio dotyczy. Środowiska powinny wyłonić ze swojego grona komisje, które podejmą się analizy dokumentów i całokształtu spraw związanych z lustracją danego środowiska (znane są już dobre przykłady takiego postępowania).  Warunkiem bezwzględnie spełnianym winna być dostępność tych samych dokumentów dla wszystkich członków danego środowiska. W ten sposób każdy mógłby sprawdzić końcowe wnioski komisji, gdy budzą one podejrzenia, lub rodzą wątpliwości.
    Ten warunek trzeba uzupełnić oczywistym stwierdzeniem, że przeszłość niektórych osób może być analizowana przez kilka środowisk niezależnie, a mogą się one wzajemnie wspomagać informacjami. Warto też przypomnieć, że taki sposób postępowania wykorzystano już w praktyce np. przy częściowej lustracji pracowników UJ, czy też przy trwającej wciąż wewnętrznej lustracji polskiego Kościoła. 
2. Prawnicy, historycy, pracownicy IPN i inni eksperci winni służyć wyłącznie jako doradcy pomagający komisjom, lub też biegli rozstrzygający sprawy techniczne związane z ustalaniem autentyczności dokumentów. W tak różnorodnej specyfice i materii analizowanych spraw, z jaką mamy do czynienia w związku z działaniem agentury w konkretnych środowiskach, żaden historyk, prawnik, sędzia, czy pracownik IPN nie ma dostatecznych kompetencji, by objąć analizą całokształt sprawy, a te kompetencje, którymi dysponują winny służyć jedynie doradztwu i przygotowaniu niezbędnych ekspertyz.
3. Przy analizie dokumentów trzeba uwzględniać fakt, że archiwum SB, w długim okresie narastania świadomości o nieuchronności zmian i po zmianach 1989 roku, cały czas były pod kontrolą, a co najmniej były dostępne dla pracowników dawnych służb. Dlatego trzeba wnikliwie rozważyć ich autentyczność i kompletność. W przypadku występujących braków należy podjąć próbę ustalenia przyczyny tych braków, także ustalenia sprawców i okoliczności zniszczenia. Trzeba też podjąć próbę, by dociec celu, dla którego fragmenty dokumentacji spreparowano, zniszczono, lub część materiałów sfałszowano.
4. Należy całkowicie zablokować dostęp dziennikarzy do archiwalnych dokumentów, a przedmiotem publikacji mogą być wyłącznie sprawy wcześniej zbadane przez odpowiednio kompetentne zespoły. Dziennikarze są głównym narzędziem kontroli całego procesu przemian w Polsce. W szczególności środowiska dziennikarskie, nigdy nie były poddane procesowi lustracji i cały czas są zasilane najbardziej cynicznymi jednostkami, pozbawionymi moralnych hamulców, przez skrajnie negatywną selekcję ludzi dopuszczanych do kariery w tym zawodzie. Ci właśnie najgorsi z najgorszych cały czas sterują procesem zaprogramowanej wcześniej lustracji, korzystając z kontrolowanych przecieków w zależności od aktualnej politycznej potrzeby. W ustawie powinny być zawarte przepisy zobowiązujące dziennikarza, pod groźbą surowej kary, do ujawnienia źródła informacji, gdy podaje publicznie treść archiwalnych dokumentów. Post factum, gdy sprawa jest zbadana i werdykt w imieniu środowiska wydany, dziennikarze mogą dowolnie szeroko przekazywać ustalone fakty do publicznej wiadomości.
5. Lustracja osób pełniących służbę publiczną powinna opierać się na dokumentacji zgromadzonej w IPN i winna obejmować wnioski i uzupełnienia pochodzące z wykonanych już wcześniej analiz środowiskowych.
6. W wyjaśnianiu wszelkich zastrzeżeń musi być zagwarantowana możliwość odwołania się do sądu, w którym także wnioski i ustalenia dokonane przy badaniu sprawy przez odpowiednie środowiska muszą mieć wagę znaczącego świadectwa w sprawie.  

    Na przykładzie Kościoła najłatwiej podsumować wynik spełnienia takich warunków przeprowadzenia lustracji. Kościół, korzystając jedynie z technicznej pomocy ekspertów, przeprowadza cały proces samodzielnie, bez ingerencji kogokolwiek z zewnątrz, bez konieczności ujawniania własnych tajemnic, sam wyciąga wnioski i ustala konsekwencje wobec ludzi w różny sposób uwikłanych. W ten sposób Kościół, w wymiarze nie powszechnym, ale swojej hierarchicznej struktury, ma prawo sam zadecydować, co jest dobre dla rozliczenia się z przeszłością i uzdrowienia wewnętrznych relacji. Nikogo z zewnątrz ten wybór nie powinien obchodzić, a zwłaszcza nie może obchodzić ludzi nie uznających się za członków Kościoła. Jedynymi wyjątkami od tej reguły mogą być te przypadki, gdy ktoś z zewnątrz został bezpośrednio skrzywdzony działaniami kapłana, które podlegają procedurom lustracyjnym. Wtedy sprawa może wychodzić poza środowisko wewnątrz-kościelne. Podobnie lustracja może przebiegać w innych środowiskach, choć dbałość o pełną samodzielność i zachowanie tajemnicy, będzie z naturalnych powodów mniej rygorystyczna.
    
    W konkluzji trzeba podkreślić, że pełne zerwanie z pozostałościami systemu tajnych służb komunistycznego państwa wymaga przeprowadzenia lustracji. W procesie tym trzeba jednak uniknąć postępowania według reguł  i w warunkach stworzonych przez te służby, w którym ludzi, a często niewinne ofiary krzywdzi się ponownie i w interesie tych, którzy system opresji tworzyli.  Dzisiejsze oskarżenia, czasem krzywdzenie po raz drugi, niewinnych ofiar, powinno być wykluczone przez dotkliwe kary dla fałszywych oskarżycieli.


Kraków 9 września 2007                                Rafał Broda    
         

Zawsze występuję pod własnym nazwiskiem, mimo że wielokrotnie byłem na portalu S24 obrażany. Teraz uzupełnię swoją identyfikację notką o mnie zamieszczoną w Britishpedia.  Broda Rafał prof. dr hab. O: profesor zw. Instytutu Fizyki Jądrowej im. H. Niewodniczańskiego PAN w Krakowie, uznany w świecie specjalista w zakresie struktury jąder i oddziaływań jądrowych; B: Cieszyn, 19.01.1944; P: Jan - był absolwentem WSH w Warszawie, głównym księgowym m.in. w F. "Celma" Cieszyn; Eryka Barbara z d. Richter - była bibliotekarzem w Szkole Muzycznej w Cieszynie; MS: Olga z d. Budiańska; Ch: Aleksander 1974 - jest absolwentem UE z tyt. mgr; Joanna 1976 - jest absolwentką UJ Kraków z tyt. mgr germanistyki, obecnie z tytułem dr University of Tennessee; wnuki: Alina, Urszula, Jędrzej; GrA: wuj Eryk Nanke był mjr WP, dowódcą Plutonu Łączności Radiowej Artylerii w Bitwie o Monte Cassino, brał udział w obronie Tobruku, po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii, do ojczyzny powrócił w 1996 roku a swoje przeżycia opisał w publikacji "Cena bycia innym"; E: 1966 - mgr fizyki, 1971 - doktorat w UJ Kraków; 1981 - habilitacja w IFJ PAN w Krakowie; 1991 - tytuł profesora n. fizycznych; Ca: od 1966 pracownik naukowy IFJ PAN w Krakowie, począwszy od asystenta stażysty do profesora zw., pełniąc funkcję kilkanaście lat kierownika pracowni (wcześniej Zakładu) Struktury Jąder Atomowych; zagraniczne pobyty naukowe: 1968 - 1971 Zjednoczony Instytut Badań Jądrowych w Dubnej, Rosja; 1972 - 1974 Instytut Nielsa Bohra w Kopenhadze, Dania; 1977 - 1979 oraz 1989 - 1991 Instytut fur Kernphysik KFA Juelich, Niemcy; 1982 - 1984 oraz krótsze pobyty w Purdue University w West Lafayette w stanie Indiana, Stany Zjednoczone w charakterze visiting professor, eksperymenty w Argonne National Laboratory, Stany Zjednoczone; WaCW: 230 publikacji naukowych; 5 najważniejszych tytułów: N=40 neutron subshell closure in the Ni-68 nucleus -Phys. Rev. Lett.74,868(1995) Spectroscopic studies with the use of deep-inelastic heavy-ion reactions -Journal of Physics G - Nuclear an Particle Physics 32, R151 (2006) Yrast isomers in tin nuclei from heavy-ion collisions and the neutron h11/2 subshell filling - Phys. Rev.Lett.68, 1671 (1992) Inelastic and transfer-reactions in Mo-92 + 255 MeV Ni-60 collisions studied by gamma-gamma coincidences -Phys. Lett. B251, 245 (1990) Doubly magic Pb-208: High spin states, isomers, and E3 collectivity in the yrast decay -Phys. Rev. C95, 064308 (2017); Aw: Złoty Krzyż Zasługi; Krzyż Wolności i Solidarności; Złota Odznaka Miasta Krakowa; 1 nagroda zespołowa MNiSZW; Nagroda indywidualna III Wydziału PAN; Me: Członek PTF, American Physical Society; założyciel i przewodniczący Klubu "Myśl dla Polski"; współtwórca oraz były członek partii Liga Polskich Rodzin; Ach: zainteresowania naukowo-badawcze: badania struktury jądra i reakcji jądrowych metodami spektroskopii Gamma; współtwórca metody pomiarów krotności Gamma; odkrycie podwójnie magicznych jąder 146Gd, 68Ni i spektroskopia wielu jąder w tych obszarach; rozpracowanie metody badań jąder z nadmiarem neutronów w spektroskopii z użyciem głęboko nieelastycznych zderzeń ciężkich jonów; opublikowanie przeglądowego artykułu dot. tej metody w prestiżowym czasopiśmie J.Phys.G.Nucl.Part.Phys. 32 (2006) R151-R192; zaangażowanie w badania opadu radioaktywnego po "Czarnobylu" w szczególności obszerne badania zjawiska tzw. gorących cząstek; wypromowanie 5 doktorów, recenzowanie kilkudziesięciu prac doktorskich, habilitacyjnych i wniosków profesorskich; czynny udział w licznych konferencjach międzynarodowych i dziewięciokrotnie jeden z głównych organizatorów Międzynarodowej Konferencji "Szkoła Fizyki Jądrowej w Zakopanem"; udział w odzyskaniu niepodległości poprzez wieloletnią działalność niepodległościową, skutkującą represjami ze strony władz komunistycznych np. odebraniem paszportu na 3 lata (status pokrzywdzonego w IPN); kandydowanie na senatora RP i uzyskanie 133,5 tys. głosów w ciągu 5 tygodni kampanii wyborczej; LS: angielski, rosyjski, niemiecki; H: polityka, muzyka, brydż, turystyka górska - udział w 3 dużych wyprawach w Azji; PMM: odkrycie metody badania jąder neutrono-nadmiarowych; wykłady na prestiżowych międzynarodowych konferencjach; pobyt w Instytucie Nielsa Bohra i poznanie wielu wybitnych ludzi nauki; OA: 1999 - 2016 szeroka działalność publicystyczna w Radiu Maryja i wielu wydawnictwach m.in. Gazeta Polska, Nasz Dziennik, Głos Nasza Polska a obecnie na forach internetowych; Encyklopedia Osobistości Rzeczypospolitej Polskiej (7. edition) BPH - British Publishing House Ltd.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka