Co roku, w związku z datą 4 czerwca, pojawia się wiele wypowiedzi omawiających dwa wydarzenia połączone ze sobą w specyficzny sposób i nie tylko zbieżnością dat– kontraktowe wybory 1989 i obalenie rządu Jana Olszewskiego w 1992 r. Także w tym roku ukazało się wiele tekstów na ten temat, ale co dziwne, do dzisiaj różnorodność spojrzeń na te wydarzenia się utrzymuje i nic nie zapowiada, by znane już pełne wyjaśnienie faktów i kontekstu obu wydarzeń prowadziło do zbieżności ocen Polaków.
Jedni chcą świętować kolejne rocznice tego dnia „wyborów”, drudzy wolą go pamiętać jako oszustwo i dzień zdrady, jeszcze inni woleliby w ogóle zapomnieć i zlekceważyć to wszystko milczeniem. Jeszcze ważniejsza rozbieżność dotyczy oceny ówczesnych decyzji Polaków – jedni uznają, że decyzja udziału w wyborach była słuszna, a nawet są dumni z własnego uczestnictwa, a inni do dzisiaj twierdzą, że należało zlekceważyć tę okrągło-stołową mistyfikację, bo system i tak już był w rozkładzie i wystarczyło trochę poczekać. Od razu przedstawię swój pogląd, że nie ma żadnych powodów do świętowania, ale też nie wolno wyrzucać tych wyborów z 1989 roku ze zbiorowej pamięci. Z pełnym przekonaniem, nie tylko jestem dumny z własnego w nich udziału, ale szczycę się tym, że jako współprzewodniczący jednej z komisji obwodowych osobiście przyczyniłem się do ważnego zwycięstwa narodu. Nie mogę natomiast pojąć, dlaczego oceny są tak rozbieżne, mimo że dzisiaj, a w istocie od dawna, wiemy prawie wszystko, co jest potrzebne do jednoznacznej oceny.
Można podsumować to co wiemy w lapidarnym skrócie:
Po blisko ośmiu latach przygotowań zainicjowanych stanem wojennym komunistyczne władze wyselekcjonowały grupę, która uzurpatorsko przejęła rolę reprezentanta narodowego ruchu Solidarność, zawarła z władzami zdradziecki kontrakt i przedstawiła go Polakom jako wynik obrad okrągłego stołu. Polacy bez entuzjazmu i z dużymi wątpliwościami przyjęli ten stan rzeczy, ale wzięli jednak udział w demokratycznej farsie jaką były wybory gwarantujące komunistom większość 65% w Sejmie i pozostawiające wolny wybór kandydatów do senatu. Udział w wyborach, mimo apeli wielu zacnych ludzi by wybory zbojkotować, był chyba skutkiem jakiejś zbiorowej intuicji narodu, który potraktował je jako referendum pozwalające po raz pierwszy w ogólnonarodowym zrywie odmówić legalności komunistycznym władzom. Zwycięstwo, w którym Solidarność przejęła całe dostępne 35% mandatów w Sejmie i 99% w Senacie, było tak miażdżące, że stało się faktem politycznym o wymiarze nokautu dla komunistów. Było to jedno z najważniejszych polskich zwycięstw, ale nie warto go świętować dlatego, że zostało w bezprzykładny sposób zmarnowane. Dopiero znacznie później zrozumieliśmy, że unieważniony przez Polaków w tym referendum zdradziecki kontrakt z Magdalenki, był ratowany i podtrzymywany przez nadzwyczaj liczną grupę oszustów i zdrajców, którzy na długi czas pogrążyli Polskę w pętach sprzymierzonych z nimi PRL-owskich spiskowców.
Już zmiana ordynacji wyborczej w trakcie wyborów, przywracająca komunistom w obrzydliwej manipulacji owe zakontraktowane 65% była jasnym sygnałem, że musimy się przygotować na kolejne odsłony zdrady. Wkrótce, wybór Jaruzelskiego na prezydenta RP pokazał, że w tej zdradzie uczestniczy o wiele więcej posłów kojarzonych z Solidarnością, niż ktokolwiek niewtajemniczony mógłby przypuszczać. Obóz zdrady zadbał o to, by przed kolejnymi, w pełni wolnymi, ale nie do końca uczciwymi wyborami, nikt nie miał możliwości wyjaśnić, kim są współuczestnicy realizowanego scenariusza spisku. Dopiero trzy lata po 4 czerwca 1989, obalenie rządu Jana Olszewskiego w 1992 pokazało, jak głęboko i szeroko komuniści ulokowali swych ludzi w strukturach Solidarności i różnych powstałych partii, które uznawaliśmy za reprezentatywne. O dziwo, to rozpoznanie nie miało skutków, jakich należało oczekiwać i losy Polski zostały na długo oddane w ręce łajdaków i głupców.
Wzdragam się zawsze, gdy ktoś dzisiaj przytacza nazwiska uczestników zdrady narodowej i nawet w obliczu ich karygodnych późniejszych zachowań przyznaje tzw. „legendom Solidarności” jakoby chwalebne fragmenty ich życiorysów. Kto potrafi rozpoznać motywacje, jakimi się oni kierowali w tamtych historycznych czasach, uczestnicząc w opozycyjnych działaniach. Bardzo trudno uwierzyć, że ludzie niszczący Polskę w każdym wymiarze przez kolejne trzy dekady, nosili w sobie patriotyczne motywacje w tamtych czasach. Nie wymienię nazwisk, bo wszyscy je znają, ale zachęcam do rozmyślań, czy ich „zasługi” były pożyteczne dla Polski, czy też działoby się o wiele lepiej bez nich. Trzeba tylko w charakterze najpełniej rozpoznanego przykładu podać nazwisko Wałęsy, bo mimo jego wieloletnich haniebnych działań i wypowiedzi, akurat jemu, nawet najbardziej niechętni ludzie, przypisują „niewątpliwe wcześniejsze zasługi”. Wszystko wskazuje na to, że nie było żadnych chwalebnych epizodów, nieprzerwanie współpracował z ludźmi dawnego systemu, często z wrogami Polski, a dzisiaj czyni to już całkiem otwarcie. Wtedy w czerwcu 1989 zdjęcie z Wałęsą dawało gwarancję wygranej w wyborach i odpowiedni ludzie zadbali, by posłać do fotografa wystarczającą liczbę tych, którzy będą im potrzebni.
Dlaczego jednak o tym dzisiaj piszę? Piszę dlatego, że tych kilka dni, które minęły od 4 czerwca odsuwa już w zapomnienie temat owych osobliwych i wczesnych wyborów, ale powróci on z jeszcze większą intensywnością za rok, gdy odnotujemy 30-tą rocznicę. Obawiam się, że może przetrwać chaos poznawczy, z którym cały czas mamy do czynienia, a przecież warto rozstrzygnąć rzeczy oczywiste w czasie, gdy jeszcze żyje pokolenie bezpośrednich uczestników wydarzeń. Wdawanie się w dyskusję ze zwolennikami tamtej zdrady narodowej w ogóle nie ma sensu, natomiast, trzeba uzgodnić ten fragment wspólnej historycznej prawdy z tymi, którzy stali zawsze po stronie wolnej, sprawiedliwej i bogatej Polski.
Wtedy, w czerwcu 1989 nie było wiadomo o skali penetracji opozycji przez służby PRL i obie postawy były usprawiedliwione, zarówno przyjęcie wyzwania i udział w wyborach, jak i uznanie, że nie należy uwiarygodniać zdrady okrągłego stołu przez uczestnictwo w wyborach. Nie wiadomo jaka byłaby decyzja tych drugich, gdyby potrafili przewidzieć, że komuniści poniosą miażdżącą klęskę, która dawała opozycji potężną moc i narzędzie do odrzucenia kontraktu zrodzonego w Magdalence. Jednak fakt, że to co się rzeczywiście stało mimo nawoływań do bojkotu – wielkie wyborcze zwycięstwo narodu, który postąpił tak, jak podpowiedziała mu zbiorowa mądrość - nie sprowokowała dotąd zwolenników bojkotu do przyznania, że ich ówczesna postawa była błędem. Jest to bardzo niedobre, niezrozumiałe i wskazuje na brak zdolności do wyciągania uczciwych i właściwych wniosków z przeszłości.
Dzisiaj, gdy wszystko co potrzebne wiemy, trzeba spojrzeć jeszcze raz na tamten czas przed wyborami 1989. Przecież realna zdrada dokonała się już wcześniej, zanim ogłoszono wybory, więc zaplanowany w szczegółach scenariusz transformacji byłby realizowany bez względu na okoliczności. Jaki możliwy bieg zdarzeń miałby uruchomić samoistne zawalenie się systemu, na które mieliśmy cierpliwie czekać? Uczestnicy spisku byli w komplecie, byli ze sobą dogadani, a zdrajcy byli ulokowani jako reprezentanci Solidarności i nikt nie miałby wystarczającej mocy, by te kwalifikacje kwestionować w sposób przekonujący dla elektoratu. Układy, powiązania i wzajemne prywatne interesy, wychodzące także poza granice Polski, były tak potężnie rozbudowane, że ta sieć oplata Polskę do dzisiaj i wciąż gromadzi zwolenników tego, by wszystko było jak dawniej.
Wyobraźmy sobie, że Polacy posłuchali apeli i masowo zbojkotowali wybory w 1989 roku. Hipotetycznie załóżmy, że frekwencja wyniosła nie 62%, a np. 45%, przeszła cała lista krajowa, z dostępnych 35% w sejmie uzyskano np. 20%, a senat miałby skład 50%/50%. Jednocześnie podniósłby się słabo słyszalny krzyk, że to była farsa wyborów i naród je zbojkotował, że tak wybrana władza jest nielegalna i „my-naród” domagamy się w pełni wolnych wyborów. Nastąpiłoby dokładnie to, co jest opisywane sloganem: „Psy szczekają, a karawana idzie dalej”. Realizacja zaplanowanego przez zdrajców scenariusza potoczyłyby się znacznie szybciej, głębiej, boleśniej i bardziej nieodwracalnie, niż miało to miejsce w rzeczywistości zapoczątkowanej zdecydowanym „nie” dla komunistów. Znamy dzisiaj aż nadto dobrze potęgę środków masowego przekazu, które potrafią brutalnie i prostacko, ale nadzwyczaj skutecznie manipulować elektoratem, więc bez tego nadzwyczajnego i symbolicznego zwycięstwa w wyborach, bylibyśmy całkowicie ubezwłasnowolnieni. Zmarnowanie tego zwycięstwa pozwoliło wielu Polakom zrozumieć rangę dokonanego oszustwa, a dalsze trudne losy i całe upływające dekady pokazały, w jak dramatyczną sytuację nas wepchnięto i jak trudno się z niej wydostać.
Pragnę więc zaapelować do tych wszystkich, którzy wówczas w 1989 roku proponowali narodowi bojkot wyborów: Mieliście wtedy prawo się mylić, ale po trzech dekadach przyznajcie, że to naród miał rację, nie słuchając waszych apeli. Ta mobilizacja i aktywność wielu zaangażowanych ludzi, którzy dopilnowali, by te wybory były uczciwe, jak nigdy ani wcześniej, ani potem, doprowadziła do historycznego zwycięstwa, które trzeba uznać jako zdecydowane odrzucenie władz PRL, a później jako świadectwo zdrady narodowej uzurpatorów, którzy uknuli spisek w Magdalence. Jedno jest dla mnie absolutnie pewne – bez tego zwycięstwa sytuacja Polski byłaby o wiele bardziej dramatyczna, niż dzisiaj. A wojna o Polskę i tak nie jest jeszcze rozstrzygnięta i wciąż się toczy.
Jeszcze dwie dygresje:
1. Można oczekiwać, że w polemice pod tą notką pojawi się argument, że przecież bracia Kaczyńscy też brali udział w zdradzie okrągłego stołu. Tak, byli tam obecni, Lech w znacznie ważniejszej fazie obrad, a Jarosław raczej marginalnie. Obaj, jako walczący politycy uznają zasadę, że w miejscach, gdzie są rozgrywane ważne dla Polski sprawy, lepiej być, niż nie być. Dobrze, że tam byli i zobaczyli z bliska co się dzieje. Tylko politycy o silnych charakterach i osobowościach, dobrze patriotycznie sformatowani nadają się do takich misji. Całą swoją dalszą działalnością polityczną obaj Bracia wykazali, że nie mają niczego wspólnego z obozem zdrady narodowej i dokładnie za to są przez ten obóz znienawidzeni ponad wszelkie granice. Warto przypomnieć, że właśnie Jarosław Kaczyński zachował się jak prawdziwie polski polityk, gdy odczytał poprawnie zwycięstwo wyborcze 1989, podważył kontrakt OS i zainicjował układ OKP z ZSL i SD tworzący rząd Mazowieckiego.
2. Podczas transmitowanych obrad Okrągłego Stołu Władysław Siła-Nowicki wygłosił mocne przemówienie, które podsumowywało nielegalność zawartego kontraktu. Było to kwalifikowane jako zgrzyt w atmosferze, która była przecież pożądanym elementem spisku. Nagrałem to wystąpienie na VHS, bo czułem, że będzie miało historyczne znaczenie. Dzisiaj nie mogę tego odnaleźć w moim archiwalnym bałaganie, dlatego apeluję do ludzi z TVP: Odświeżcie pamięć telewidzów o prawdzie OS, pokażcie to wystąpienie Mec. Siły-Nowickiego, a pokażcie także, w kontraście, kilka fragmentów wspólnego telewizyjnego szczebiotu Geremka i Reykowskiego, którzy wspólnie przedstawiali narodowi wyniki obrad i nie mówili w ogóle o zdradzie, choć było to najważniejsze.