Mamy w Salonie 24 tego niezwykle płodnego bloggera, który przedstawia się jako emerytowany wykładowca akademicki o przybranym pseudonimie Echo24. Pisze tutaj od dawna i również od dawna wkleja bez końca to, co napisał wcześniej, a najwyraźniej wkleja nawet swoje standardowe odpowiedzi na wiele komentarzy. „Dyskusje” pod jego notkami w zasadzie nie są dyskusjami, są raczej nudnym przekomarzaniem się z autorem, czasem kpinami z jego narcystycznych skłonności, ale zawsze znajduje wielu chętnych do zabawy.
Pewnie dlatego tak bardzo lubią go admini S24, którzy nawet najgłupszą jego notkę zamieszczają w najbardziej prominentnych częściach SG i utrzymują przez długi czas, do ostatniego kliknięcia. Kilka lat temu wdałem się w parę polemik z doktorem Echo24, ale dość szybko zorientowałem się, że nie ma to najmniejszego sensu. Dzisiaj gmatwanina jego politycznych przemyśleń tak mocno się zapętliła, że chyba już sam nie wie o co mu chodzi. Nienawidzi z całej siły obóz „dobrej zmiany”, ale jestem przekonany, że kiedy nadejdzie czas, w którym powszechnie zostanie uznana wybitna rola Jarosława Kaczyńskiego i PiS w uratowaniu Polski z największej opresji w dziejach, on będzie przekonywał, że to jego „konstruktywna krytyka” przyczyniła się do zwycięstwa. Z góry więc mu powiem, że to nieprawda, bo należy do tego grona totalnych, którzy bardzo Polsce szkodzą.
Dzisiaj nie podejmowałbym polemiki, ale nie mogę jej zaniechać, skoro Pasierbiewicz wraz z adminami S24 wywalili moje nazwisko w najbardziej eksponowanym miejscu portalu. Więc odpowiem….najpierw merytorycznie i w kolejności tego, co najważniejsze.
Pisze Pan cały fragment o polskiej nauce, który zaczyna się od słów: „Ja, podobnie jak Pan pracowałem naukowo….” , a potem jest obszerny tekst wklejony z czegoś, co przed laty skłoniło mnie do poważnej polemiki z Panem. Ja nie będę szukać i wklejać swojej ówczesnej odpowiedzi, napiszę krótko to, co wtedy napisałem, a Pan może sobie sprawdzić, że prawda jest łatwa do powtórzenia. Otóż Pan „widzi takie świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy..”, więc ocenia pan sytuację w polskiej nauce na podstawie swoich skromnych doświadczeń z AGH. Jestem przekonany, że wśród profesorów AGH jest wielu wybitnych naukowców, których kwalifikacji dyletant nie jest w stanie rozpoznać. Z pewnością nie pracował Pan naukowo „podobnie do mnie”, bo jak sądzę, nie zetknął się Pan nawet z prawdziwą nauką. Ja już w innych miejscach zostałem zmuszony do chwalenia się i nie chcę tutaj tego czynić. Powiem tylko ogólnie, że w mojej dziedzinie fizyki jądrowej Polacy są w awangardzie i wielu kolegów w świecie dziwi się, że nie mając dużych urządzeń u siebie, potrafiliśmy taką pozycję wywalczyć. To była żmudna praca kilku pokoleń. Tak, byliśmy uprzywilejowani o wiele większą swobodą podróżowania w czasach, gdy inni mieli ograniczenia. Każdy wyjazd polskiego fizyka na Zachód to było wielkie wyzwanie, a jak się okazało w większości przypadków to był sukces. Sukces indywidualny w konkretnych przypadkach, ale także sukces Polski, bo ja i moi koledzy zawsze w publikacji wyników przywoływaliśmy swoją polską, macierzystą afiliację. Wielu kolegów rozsianych jest dzisiaj w świecie i zajmują często bardzo ważne stanowiska. Ja zawsze wiedziałem, że moje miejsce jest w Polsce i mimo wielu bardzo atrakcyjnych propozycji, starałem się nie być poza Polską dłużej, niż dwa lata. Wiem, że taka sytuacja jest także w innych dziedzinach fizyki, ale także w astrofizyce, chemii, biochemii, matematyce..etc. Niech więc Pan nie wypowiada się na temat polskiej nauki, bo nie ma Pan kompetencji. Uniwersyteckie rankingi to specyficzna konkurencja i jakość naukowych badań jest tutaj jedynie jednym z elementów punktacji. Podsumuję korzystając z formy tytułu notki: Pracując naukowo w instytutach na Zachodzie zrozumiałem jak wielki potencjał tkwi w polskim narodzie.
Pana powierzchowne wrażenia uzyskane w czasie krótkich pobytów w specyficznie biznesowo powiązanych środowiskach nie może być porównane do moich dwu-letnich pobytów w Niemczech, w których mogłem dogłębnie poznać wielu ludzi. Mam w Niemczech wielu przyjaciół, zawsze byłem bardzo dobrze traktowany i doceniany, nie mam więc żadnych, najmniejszych powodów, by cierpieć na jakieś kompleksy. Zawsze byłem w sytuacji absolutnej równości z innymi, a nawet jako gość byłem pod wieloma względami faworyzowany. Nie podam Panu różnych okoliczności, z których wywiodłem wnioski na temat głębokich przekonań Niemców o ich swoistej wyjątkowości. Te wnioski wyciągnąłem już pod koniec pierwszego pobytu, ale drugi pobyt, w czasie i po zjednoczeniu Niemiec, nie pozostawił mi żadnych złudzeń. Przecież nie zerwałem z tego powodu przyjaźni z niemieckimi kolegami, ale ustaliłem, że oni tacy są i na wszystko, co z tamtej strony przychodzi, trzeba patrzeć z wielką ostrożnością.
A teraz mniej merytorycznie:
Przecież wiem, że Pan tę notkę napisał także po to, by po raz kolejny pochwalić się swoją fuchą tłumacza i po raz kolejny pokazać tę laurkę, którą już Pan wcześniej pokazywał. Cóż, nawet ta mistyfikacja mnie śmieszy, bo adres: „To Whom it May Concern” wskazuje, że jest to laurka wypisana z Pana inicjatywy. Zapewne potrzebował Pan dla jakiegoś awansu, lub nagrody, dokumentu wspierającego te starania. Nie było problemem dla Greka i Czecha, lub Słowaka, by Pana życzenie spełnić. Trudno sobie wyobrazić inny powód powstania pisma tak zaadresowanego. Nie wiem, czy ktoś się domyślił, jaki to może mieć związek z moją notką, bo przecież niczego nie mówi o Niemcach.
Pana refleksje na tematy polityczne w ogóle mnie nie interesują, a chciałbym tylko, by Pan nie zmuszał mnie do jakiejkolwiek dalszej polemiki.