Instytut Pamięci Narodowej (logo)
Instytut Pamięci Narodowej (logo)
Krispin Krispin
1381
BLOG

Nowy prezes IPN - nowy cel

Krispin Krispin Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 21

Tydzień temu, w piątek Sejm powołał na stanowisko prezesa IPN dr Karola Nawrockiego, dotychczasowego dyrektora (od 2017 r.) Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Jego motto na nowym stanowisku to: „prawda nie obroni się sama”. Obiecuje, że „pod jego kierownictwem IPN odzyska dynamikę, m.in. na polu międzynarodowym”, co wydaje się ze wszech miar słusznym celem. Wprawdzie w kraju misja odkłamywania historii postępuje, choć opornie, i rzeczywiście przydałoby się więcej dynamiki, ale za granicą... to chyba istna orka na ugorze. Dr Nawrocki przejmie IPN od dr Jarosława Szarka, który sprawował funkcję prezesa przez ostatnie pięć lat. To raczej dobra zmiana. W każdym razie wszystko na to wskazuje. Przeciwne tej kandydaturze były POnoKOki (czyli Koalicja nazywająca się Obywatelską) , Lewica, koło Polska 2050 oraz niemal cała Koalicja Polska-PSL (bez Marka Sawickiego, Piotra Zgorzelskiego i Jacka Tomczaka).


Jako wnuk i syn żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych i WiN, wiem, co to było prześladowanie i uważam, że ci żołnierze i ich zasługi dla Polski nadal nie są należycie traktowane. (...) Nadal tkwimy w klinczu poglądów i historii poprawności politycznej. (Marek Sawicki, PSL)


Poprzedni prezes nie zdecydował się ubiegać o drugą kadencję (obecna kończy się 22 lipca). Niewątpliwie miała na to wpływ niedawna decyzja – nazwana przez niektórych fatalną, a nawet skandaliczną – wyznaczenia dr Tomasza Greniucha na stanowisko po. dyrektora IPN we Wrocławiu. Nie wiem, czy była to decyzja świadoma, czy prezes po prostu nie był dobrze poinformowany, ale... wziął winę na siebie. I za to należy mu się szacunek. Zresztą nie tylko za to. W pełni doceniam to, co IPN robił przez ostatnie pięć lat. Zarówno Instytut jak i jego prezes byli pod stałym obstrzałem opozycji, która od dawna nie kryje się z tym, że chce IPN zlikwidować. Ataki Platformersów na Szarka zaczęły się od chwili przedstawienia jego kandydatury na stanowisko prezesa IPN. Potem ciągle coś komuś (głównie komusiom, ale nie tylko) nie pasowało. A mnie się podobało, że po wyborze dr Szarka narzekać zaczął publicysta Gazety Wybiórczej, Wojciech Czuchnowski, a z IPN odeszli Antoni Dudek i Andrzej Friszke. Szczególnie ten ostatni szokuje swoimi poglądami – na szczęście już nie pod szyldem IPN.

Doktor Nawrocki powraca do IPN-u, bo przez cztery lata pełnił przecież funkcję naczelnika Okręgowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Gdańsku (do czasu powołania na stanowisko dyrektora Muzeum II Wojny Światowej). Zatem powraca już jako sternik (choć 1 czerwca oficjalnie został jedynie zastępcą prezesa IPN), nie wioślarz, ale w tym wypadku sternik też musi się nieźle natyrać. Ataki na niego zaczęły się już dawno, bo z chwilą odejścia z gdańskiego IPN-u w roku 2017. Nie z uwagi na to odejście, rzecz jasna, ale dlatego, że odważył się zająć miejsce dyrektora Machcewicza w Muzeum II Wojny Światowej. Zarzucano mu wtedy, że „profil jego wiedzy i działalności naukowej dotyczy raczej okresu powojennego”, a także to, że jego zastępcą (wicedyrektorem) w muzeum został „fachowiec w zakresie II wojny światowej i doświadczony historyk, Grzegorz Berendt” (skądinąd promotor doktoratu Karola Nawrockiego), choć dorobek dr hab. Berendta wskazuje, że jego specjalnością są raczej kwestie żydowskie – dotyczące zarówno okresu przed- jak i powojennego. Dziś te zarzuty powtarzają nawet ci, którzy cztery lata temu pozytywnie oceniali zmianę na stanowisku dyrektora MIIWŚ.

A wtedy, w 2017 roku mieliśmy do czynienia z kanonadą podobną do ostrzału Westerplatte. Miało to zresztą ścisły związek z legendarnym już półwyspem, bo swoje powołanie na posadę dyrektorską dr Nawrocki zawdzięczał połączeniu dwóch instytucji: Muzeum Westerplatte i Muzeum Wojny 1339 roku w jeden organizm. Zapowiadany wcześniej proces połączenia tych placówek muzealnych uruchomiło rozporządzenie szefa Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Piotra Glińskiego, we wrześniu 2016 r. Zostało to oprotestowane (w protestach uczestniczyli m.in. prezydent Paweł Adamowicz, europoseł Janusz Lewandowski i PO-słanka Agnieszka POmaska), a nawet zaskarżone do sądu przez dyrekcję MIIWŚ, wspieraną przez... Rzecznika Praw Obywatelskich (tak, tak, Adam Bodnar i tu zostawił swój ślad – ślad „bezpartyjnego”, „niepolitycznego” rzecznika obywatelsko-platformerskich interesów). Wojewódzki Sąd Administracyjny wstrzymał realizację połączenia muzeów, ale NSA na szczęście odblokował ten proces uchylając decyzję WSA. Przypieczętowało to los ówczesnego dyrektora MIIWŚ – profesora Pawła Machcewicza.


Celem tej zmiany jest optymalne wykorzystanie potencjału placówek o zbliżonym profilu działalności zlokalizowanych w Gdańsku, przy optymalizacji wydatkowania środków finansowych pochodzących z budżetu państwa. Informację o zamiarze i przyczynach połączenia wyżej wymienionych instytucji Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego podał do publicznej wiadomości w obwieszczeniu z dnia 6 maja 2016 r. (Dz. Urz. MKiDN poz. 25)


Niby to „muzealnicy”, ale od spraw wojennych, może dlatego łatwo broni nie składają. Dlatego rozpoczęła się prawdziwa batalia, w której przeciwnicy połączenia obu instytucji oraz kandydatury dr Nawrockiego wytaczali najprzeróżniejsze działa. Prof. Machcewicz żalił się, że „prawdziwym powodem łączenia placówek i – co za tym idzie – powołania nowej, jest chęć zmiany szefostwa MIIWŚ”[1]. Ówczesny prezydent Gdańska Paweł Adamowicz groził wystąpieniem do sądu o zwrot darowizny, jaką była działka pod budowę MIIWŚ (położenie w historycznym centrum miasta, cena 53 mln zł). Ale to był dopiero przedsmak tego, co miało nastąpić. A nastąpiło po ogłoszeniu kandydatury dr Karola Nawrockiego na stanowisko dyrektora tej nowej placówki muzealnej. Ten wybór nie przypadł do gustu ani Platformie, ani prof. Machcewiczowi, ani prezydentowi Gdańska Pawłowi Adamowiczowi, który twierdził, że „Pan Nawrocki jest figurantem politycznym, komisarzem zesłanym do tego muzeum. Jaki uczciwy, rzetelny naukowiec będzie dyrektorem po twórcy, profesorze Machcewiczu? Trzeba mieć ciśnienie na karierę, że przyjmuje się po kimś takim pracę”[2].

A zatem okazuje się, że powiedzenie „nie ma ludzi niezastąpionych” nie jest jednak prawdziwe. Zmarły tragicznie prezydent Gdańska uważał chyba, że prof. Machcewicz powinien piastować funkcję dyrektora dożywotnio, a może nawet po jego śmierci nie powinno się „przyjmować się po kimś takim pracy”. Zaiste specyficzne to poglądy. Podobnie jak zarzut młodego wieku (wówczas 34 lata), gdy PO promowało swojego, jeszcze młodszego kandydata – 28-letniego małżonka POnoKOkowej radnej z Gdańska, a potem posłanki Agnieszki PO-maskiej (lub PO-maski), który uważał, że brak zainteresowania historią to jego zaleta.

Zdaniem prof. Machcewicza główną przeszkodą, eliminującą kandydaturę dr Nawrockiego na stanowisko dyrektora, było to, że „zajmował się do tej pory historią najnowszą, specjalizując się w ‘polskiej zbrodni w Jedwabnem’”[3]. Abstrahując od skandalicznego określenia zbrodni w Jedwabnem (co powinno być czynnikiem eliminującym dyrektora z zajmowanej posady – ze skutkiem natychmiastowym) to akurat można uznać za zaletę kandydata. Pamiętamy bowiem (choć nie wszyscy pewnie chcą pamiętać) jak kwestię Jedwabnego zawalił niegdyś ówczesny prezes IPN-u prof. Leon Kieres. To ten „miły i sympatyczny” pan, wyglądający na inteligentnego, polityk PO, profesor prawa, zgodził się na przerwanie prowadzonej w Jedwabnem ekshumacji. Od lipca 2012 r. został sędzią Trybunału Konstytucyjnego, gdzie potulnie głosuje zgodnie ze stanowiskiem partii[5]. Równie „miły” jak Bronisław „Bul” Komorowski (z tych Komorowskich, nie z tamtych), który uważał, że Polacy to „naród ofiar, który był także sprawcą”. Taka opinia o Jedwabnem z pewnością przypadła do gustu byłemu dyrektorowi Machcewiczowi. To się wpisuje w strategię tych, którzy postawili sobie za cel wmówienie światu fałszywej tezy, jakoby Polacy byli narodem morderców Żydów.

Ale prawdziwe piekło rozpętało się, gdy dyrektor Karol Nawrocki ogłosił, jakie zmiany zamierza wprowadzić w ekspozycji stałej MIIWŚ. Już wcześniej, bo w 2013 r., Jarosław Kaczyński zapowiadał, że wystawa główna w MIIWŚ zostanie zmieniona w taki sposób, aby przedstawiała „polski punkt widzenia”. I trudno się z tym nie zgodzić. W końcu jeśli obcokrajowiec odwiedza polskie muzeum, ma chyba prawo oczekiwać ekspozycji, która będzie odzwierciedlać nie totalnie uniwersalny, ale specyficzny, lokalny punkt widzenia na pewne kwestie – inaczej wystarczyłoby pójść do muzeum w swoim kraju. Ale, mimo że trudno się z tym nie zgodzić, nie każdy jest skłonny to zaakceptować. A przecież nie ma co oczekiwać, że w jakimś innym muzeum tej wojny znalazłoby się miejsce np. na interesujące podziękowanie wystosowane przez Stalina w grudniu 1939 r. do Adolfa Hitlera i drugie - do ministra spraw zagranicznych Niemiec, Joachima Ribbentropa. Stalin do Hitlera: „Proszę przyjąć wyrazy uznania za Pańskie gratulacje i podziękowanie za Pana dobre życzenia pod adresem narodów Związku Sowieckiego. J. Stalin”. A do Ribbentropa kieruje te słowa: „Dziękuję Panu, panie ministrze, za gratulacje. Przyjaźń narodów Niemiec i Związku Radzieckiego, przypieczętowana krwią, ma wszelakie podstawy bycia długotrwałą i niezniszczalną. J. Stalin”. W muzeum prof. Machcewicza nie uznano tego za godne pokazania światu.


image

Berlin, 25 grudnia 1939 r.


Zmarły dwa lata temu Jerzy Wojciech Borejsza[6] był publicystą i historykiem, synem Jerzego Borejszy (właściwie Beniamina Goldberga – publicysty, propagandysty, działacza komunistycznego; brata Józefa Różańskiego/Józefa Goldberga – stalinowskiego zbrodniarza, oficera NKWD i MBP, kata wielu polskich patriotów, odpowiedzialnego m.in. za skazanie na śmierć rotmistrza Witolda Pileckiego). Jerzy Wojciech Borejsza „w latach 1952–1953 studiował na Uniwersytecie Kazańskim, a następnie w latach 1953–1957 na Uniwersytecie Moskiewskim”[6], a więc... za czasów Ławrientija Berii (szefa NKWD, głównego wykonawcy zbrodni stalinowskich, w tym zbrodni katyńskiej) oraz Łazara Kaganowicza - współodpowiedzialnego za zbrodnię katyńską (podpisał decyzję o rozstrzelaniu łącznie 25700 osób spośród grupy polskich wojskowych i cywilów znajdujących się w obiektach NKWD). Jerzy Wojciech Borejsza „w 1975 roku został usunięty z Uniwersytetu Warszawskiego za wygłoszenie wykładu na temat agresji ZSRR na Finlandię, ale po przeniesieniu do Instytutu Historii PAN uzyskał tytuł docenta, a w 1983 r. profesora. W latach 2001-2011 piastował tam stanowisko kierownika Zakładu Systemów Totalitarnych i Dziejów Drugiej Wojny Światowej. Od 2004 był także profesorem Wydziału Nauk Historycznych UMK, a od 2009 Wydziału Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych tego uniwersytetu”[6].

Włodzimierz Borodziej – jedna z wielu post-PRL-owskich figur, której życiorys w Wikipedii zaczyna się od... czasu studiów. W tym wypadku chodziło zapewne o nie chwalenie się „chlubną” przeszłością ojca. „Włodzimierz Borodziej jest synem polskiego "dyplomaty" Wiktora Borodzieja. W istocie status dyplomatyczny był przykrywką dla jego działalności jako funkcjonariusza SB (w organach bezpieczeństwa pracował od 1954 roku). W latach 1962–65 Wiktor Borodziej był wywiadowcą rezydentury wywiadu SB w Berlinie o pseudonimie Albert. Jego syn Włodzimierz chodził wtedy do szkoły podstawowej w Berlinie Zachodnim (1962–65). W latach 70. Wiktor Borodziej był oficjalnie attaché kulturalnym w Ambasadzie PRL w Wiedniu oraz – nieoficjalnie – rezydentem wywiadu w stolicy Austrii. Jego syn Włodzimierz uczęszczał wtedy do gimnazjum w Wiedniu (1970–75). W tym okresie jego ojciec rozpracowywał między innymi Centrum Szymona Wiesenthala, w którym dzisiaj Włodzimierz wygłasza referaty”.[7] (Bogdan Musiał/Dominika Matusiak)

To wyjaśnia pole działania „historyka” Borodzieja i świetną znajomość języka niemieckiego. Nikogo potem nie dziwi, że taka osoba zostaje sekretarzem Polsko-Niemieckiej Komisji Podręcznikowej (1979), awansując później na jej wiceprzewodniczącego. W 1979 r. Włodzimierz ukończył germanistykę i historię na Uniwersytecie Warszawskim. Wyjeżdżał potem na stypendia naukowe do Niemiec (przypadkowo do instytucji, które były inwigilowane przez komunistyczny wywiad PRL).


„Pułkownik Wiktor Borodziej jako wysoki funkcjonariusz komunistycznych tajnych służb był zaangażowany w esbecką akcję „Żelazo”. Jego mieszkanie służyło jako lokal kontaktowy, w którym spotykali się jej uczestnicy. Prowadzona z niezwykłym rozmachem akcja "Żelazo” polegała na organizowaniu napadów rabunkowych, kradzieży, a nawet morderstw na terenie Europy Zachodniej. Początkowo łupy służyły finansowaniu działalności wywiadu PRL. Z czasem akcja przekształciła się w mafijny proceder, z którego zyskami dzielili się bandyci oraz przede wszystkim zaangażowani w nią oficerowie SB. A do tych ostatnich należał Wiktor Borodziej. W akcji „Żelazo” tkwią także źródła późniejszych mafijnych powiązań, które odgrywały ważną rolę już po upadku PRL”.[7] (Bogdan Musiał/Dominika Matusiak)


W latach 90., po tak zwanej ustrojowej transformacji, syn Wiktora, Włodzimierz Borodziej był doradcą szefa Kancelarii Sejmu (1991), dyrektorem Biura Stosunków Międzyparlamentarnych w Kancelarii Sejmu (1991-92) oraz dyrektorem generalnym Biura Analiz Sejmowych (1992-94). Przypomnę tylko, że pierwszym szefem Kancelarii Sejmu po transformacji ustrojowej 1989 r. został Ryszard Stemplowski (1990 do 1993) – profesor nauk humanistycznych, prawnik i historyk. Było to za czasów trzech marszałków Sejmu: Mikołaja Kozakiewicza (PSL), Wiesława Chrzanowskiego (ZChN) i Józefa Oleksego (SLD). W latach 1999–2002 Borodziej pełnił funkcję prorektora Uniwersytetu Warszawskiego, pracował też w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych jako redaktor naczelny serii "Polskie Dokumenty Dyplomatyczne", wykładał gościnnie na Uniwersytecie w Marburgu oraz Uniwersytecie w Jenie, był przewodniczącym rady naukowej Centrum Badań Historycznych w Berlinie (jednostki Polskiej Akademii Nauk) i członkiem Komitetu Nauk Historycznych PAN, powołany na przewodniczącego rady naukowej Domu Historii Europejskiej[8]. Co za kariera. A wszystko dzięki brakowi lustracji i dekomunizacji, do których zniechęcały nas latami pewne środowiska polityczne. Brak rozliczenia z dziedzictwem PRL-u sprawia, że niektórzy nadal szkodzą, tyle że teraz już w aureoli autorytetów naukowych, moralnych, etycznych...


Twierdzenia Włodzimierza Borodzieja o rzekomo polskiej genezie „wypędzeń” oraz inne jego poglądy wpisują się nie tylko w niemiecki, zdeformowany obraz polskiej historii, lecz również w komunistyczną propagandę o rzekomej suwerenności PRL. (...) Niestety, niektórzy polscy historycy znacznie przyczynili się do tych nieporozumień, zniekształcając genezę przesiedleń ludności niemieckiej po wojnie. (...) Wśród polskich historyków cieszących się w Niemczech dużym uznaniem wiodącą rolę odgrywa Włodzimierz Borodziej, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Jest tam uważany za specjalistę od stosunków polsko-niemieckich, wręcz dyżurnego polskiego historyka, w szczególności od historii wypędzeń. Ale zabiera głos także w kwestiach komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, kolaboracji oraz polskiej pamięci historycznej. Postrzegany jest w Niemczech jako postępowy, prawdziwie europejski i krytyczny historyk... [7] (Bogdan Musiał/Dominika Matusiak)


Różnorodną i postępową ekipę znawców zgromadził dyr. Machcewicz. Dzieła tej ekipy nie wolno było tknąć. Okazuje się, że nie tylko dyrektor miał być dożywotni, ale i wystawa, którą przygotowano pod jego kierownictwem. Miała być wieczna. Zdaniem wszystkich jej twórców nowy dyrektor mógłby wprowadzić w niej zmiany wyłącznie za ich zgodą. Byłoby to swoiste ubezwłasnowolnienie nowej dyrekcji państwowej placówki. Na to oczywiście nie można się było zgodzić. I dyrektor Nawrocki się nie zgodził.


image

Dowództwo ochotniczego oddziału braci Dąbrowskich – luty 1919 rok. Siedzą od lewej: Władysław i Jerzy (ps. Łupaszka).


W ekspozycji Muzeum II Wojny Światowej nie było nic:

- o polskiej obronie wschodniej Rzeczpospolitej przed niby pokojowo wkraczającą Armią Czerwoną, w tym ani słowa:

- o "grodzieńskich orlętach" - harcerzach przywiązanych przez sowieckich czołgistów do czołgów jako żywe tarcze podczas 3-dniowej bohaterskiej obrony Grodna,

- o wyczynie 101. pułku ułanów (w tym szwadronu rotmistrza Narcyza Łopianowskiego), który zniszczył ok. 20 sowieckich tanków 2 Brygady Pancernej w boju pod Kodziowcami (wieś pod Sopoćkiniami),

- o prawdziwym pierwszym partyzancie II wojny - „zagończyku”, pułkowniku Jerzym Dąmbrowskim [ps. „Łupaszka” – to po nim mjr. Zygmunt Szendzielarz przyjął później ten sam pseudonim, a w jego oddziale rozpoczął służbę wojskową młody Witold Pilecki – przyp. K.], dowódcy bardziej znanym od majora Hubala, który [w 1919 r. prowadził wojnę partyzancką przeciw bolszewikom na terenach Grodzieńszczyzny – przyp. K.] od października 1939 r. walczył z sowietami w Puszczy Augustowskiej,

- o zwycięskiej bitwie pod Szackiem (28–30 września 1939), gdzie polski KOP generała Wilhelma Orlika-Rückemanna rozbił 52. Dywizję Strzelecką Armii Czerwonej, raniąc jej dowódcę – pułkownika Iwana Nikitycza Russijanowa, późniejszego generała, 3-krotnie nagradzanego najwyższym orderem ZSRR (oczywiście Lenina);

- o klęsce [wspomnianego wyżej Zgrupowania KOP gen. Wilhelma Orlik-Rückemanna, próbującego dołączyć do Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Kleeberga – przyp. K.] pod Wytycznem, której epilogiem była typowo sowiecka podłość wobec klasowych wrogów: ...wszyscy ranni zmarli z upływu krwi, poległych i zmarłych z ran żołnierzy polskich obdarto z mundurów, a dokumenty spalono... [rozstrzelano kilku żołnierzy wziętych do niewoli, a około 300 pozostałych wziętych do niewoli zaginęło bez śladu – przyp. Wikipedia].

- o ponaglaniu Sowietów do wypełnienia zobowiązań sojuszniczych z Paktu Ribbentrop-Mołotow, czyli rozbioru Polski, w telegramie od niemieckiego dowództwa:

"Będziemy wdzięczni, jeśli sowiecki rząd wyznaczy dzień i godzinę, w której jego wojska rozpoczną ofensywę, abyśmy mogli ze swej strony odpowiednio działać. W celu niezbędnej koordynacji wojskowych operacji obu stron potrzeba, aby przedstawiciele obu rządów, a także niemieccy i rosyjscy oficerowie w strefach operacji spotkali się dla przyjęcia niezbędnych decyzji. Dlatego proponujemy naradę w Białymstoku..." (Berlin, 15.09.1939, godz.20 min.20)’

- o pełnym zachwytów (nad nowym nazistowskim sojusznikiem ZSRR) artykule z "Izwiestii" z 29 września 1939 roku, ani mapki [z wytyczoną granicą między ZSRS i Niemcami zgodnie z ustaleniami paktu Ribbentrop-Mołotow – przyp. K],

- o Traktacie w Rapallo, umożliwiającym długoletnią współpracę wojskową obu izolowanych przez Trakt Wersalski pokonanych potęg, mających pretensje terytorialne wobec Polski i innych powstałych po I wojnie niepodległych państw: Czechosłowacji, Finlandii, Rumunii, Litwy, Łotwy, Estonii.

- o doskonałych stosunkach łączących przez pierwsze 22 miesiące II wojny światowej (od września 1939 do czerwca 1941!) obu uczestników rozbioru „trupa pańskiej Polski”.[3]


PO i były dyrektor bronili wystawy w Muzeum II wojny jak niepodległości. Czyli krótko... ale... alle... alee... za to intensywnie, bo znowu w sądzie. Prof. Machcewicz uważał, że „dr Nawrocki nie ma żadnego prawa moralnego, ani naukowego, ingerować w cudzą pracę. To by była zwykła uzurpacja, a także złamanie prawa”. A dlaczego? Bo wystawa jest „utworem, dziełem chronionym prawem autorskim, jest spójną całością historyczną, intelektualną i artystyczną, której każda część jest głęboko przemyślana i wiąże się z innymi”[5] – grzmiał w TVN24 były już dyrektor i groził konsekwencjami finansowymi i karnymi za wprowadzanie zmian nieuzgodnionych z autorami wystawy. Naprawdę nie chce się w to wierzyć, ale to najprawdziwsza prawda.


To bolesne, że polscy urzędnicy, polscy historycy mogą się domagać usunięcia polskich bohaterów z wystawy. (dr Karol Nawrocki, dyrektor MIIWŚ)


To prawda, to bolesna prawda - ta ciągła walka niektórych polityków, historyków i dziennikarzy z polskimi bohaterami narodowymi. To niepojęte, że w muzeum II wojny światowej nie było miejsca na wspomnienie o ojcu Maksymilianie Kolbem (swoją postawą ten misjonarz i męczennik pokazał światu czym jest poświęcenie i miłość do drugiego człowieka, do brata, pokazał jak można oddać życie za innego człowieka, nieznanego bliżej współwięźnia... „Ich will sterben für ihn”... „Warum wollen Sie für ihn sterben?”... „Er hat eine Frau und Kinder”...). To niesłychane, że w tym muzeum nie było miejsca na przybliżenie zwiedzającym sylwetki wspaniałego człowieka – rotmistrza Witolda Pileckiego, naszego narodowego bohatera (ale też bohatera na światowa skalę, bo uznanego za jednego z najodważniejszych ludzi czasów II wś.), ochotnika do obozu zagłady Auschwitz, żołnierza wojny 1929, wojny 1939, Powstania Warszawskiego. Ilu Polaków naprawdę wie, kim był? Ilu przeczytało jego raporty z Auschwitz (dziś już dostępne nawet za darmo, on-line)? Powinien je znać każdy, to powinna być lektura obowiązkową w szkole. Tymczasem uczą nas pogrobowcy komuny, tacy Borejsze, Różańscy, pseudo-historycy spod znaku „Badań nad Zagładą”, czy Paweł Machcewicz (główny doradca Donalda Tuska w latach 2008-14).


Starałem się tak żyć, abym w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć, niż lękać. (Witold Pilecki)


W kuriozalnym procesie przed Sądem Okręgowym w Gdańsku, który nowej dyrekcji wytoczyło poprzednie kierownictwo Muzeum II Wojny Światowej (Paweł Machcewicz oraz jego zastępcy: Piotr Majewski, Janusz Marszalec i Rafał Wnuk) przedstawiono w sumie 18 zarzutów. Pozew (treść tutaj>>>) został oddalony w pierwszej instancji. W swoim wystąpieniu w Sejmie wicepremier Gliński ujawnił, że autorzy wystawy głównej żądali usunięcia 20 zmian wprowadzonych przez nową dyrekcję, w tym: „usunięcia postaci ojca Maksymiliana Marii Kolbego wraz ze stanowiskiem multimedialnym, portretu Witolda Pileckiego, zdjęcia Powstańców Warszawskich składających przysięgę wojskową, zdjęcia rodziny Ulmów - również ze stanowiskiem multimedialnym, a także upamiętnienia dotyczącego polskich ofiar zbrodni III Rzeszy, w tym spisu ofiar KL Dachau z 1946 roku” oraz usunięcia polskiej flagi narodowej, ocalonej w okupowanym przez Sowietów Lwowie, a także eksponatów dotyczących mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala” i Mariana Rejewskiego, który złamał szyfry Enigmy (co bez wątpienia przyczyniło się do szybszego zakończenia wojny i zmniejszenia liczby ofiar).


image


Nie ma ludzi niezastąpionych, ale czy ktoś będzie wstanie wznieść się na ten poziom, który reprezentował śp. prezes Janusz Kurtyka? To on tchnął nowe życie w działania IPN-u, nadał tej instytucji rozpęd, którego nie udało się wyhamować po 2010 roku. To on przywrócił do świadomości powszechnej polskich bohaterów, których chciano wymazać z kart historii. Czy Senat zatwierdzi kandydaturę dr Karola Nawrockiego na stanowisko kolejnego prezesa IPN? Czy znowu będziemy mieli do czynienia z chocholim tańcem – jak w przypadku obsadzenia stanowiska Rzecznika Praw Obywatelskich? Pierwszy skrzypek Senatu stroi właśnie skrzypce. Ostatnio sporo skrzypiał. Lecz pewną nadzieję budzi stanowisko niektórych posłów opozycji, w tym PSL-u...


Swoją dotychczasową pracą Nawrocki pokazał, że te rzeczy mogą być naprawiane i chciałbym, żeby były przez niego naprawiane, jeżeli zostanie zatwierdzony w Senacie. (Marek Sawicki, PSL)


...instytucja zatrudniająca 2,5 tysiąca ludzi, wielu wspaniałych profesjonalistów i specjalistów może dla Polski zrobić jeszcze więcej i działać sprawniej, choćby w zakresie komunikowania sukcesów IPN w Polsce i na świecie. (dr karol Nawrocki)


Też w to wierzę. Ufam, że tak właśnie będzie, że ten CEL uda się osiągnąć, mimo że nowy prezes IPN stanie się CELEM ataków, inspirowanych przez te same osoby i środowiska co dotychczas.


[1] "Połączenie nastąpi niezwłocznie". Jest decyzja sądu w sprawie muzeów II Wojny Światowej i Westerplatte

[2] Ostre słowa o dyrektorze Muzeum II WŚ

[3] PO i były dyrektor bronią wystawy Muzeum II wojny jak niepodległości

[4] W październiku 2020 r. prof. Leon Kieres był jednym z dwóch sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którzy zgłosili zdania odrębne do orzeczenia TK, w którym uznano za niezgodną z Konstytucją RP dopuszczalność wykonywania aborcji z powodu ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu.

Orzeczenie TK: Prof. Leon Kieres oraz Piotr Pszczółkowski złożyli do wyroku zdania odrębne w sprawie aborcji

[5] Nowy dyrektor Muzeum II Wojny Światowej: zmienię wystawę. Były dyrektor: więcej pokory

[6] Wikipedia: Jerzy Wojciech Borejsza

[7] Bogdan Musiał/Dominika Matusiak: Niewinny Stalin i źli Polacy (2008) 

[8] ] Wikipedia: Włodzimierz Borodziej 


inne źródła, wykorzystane przy pisaniu tego tekstu:

- Krytyka partyjnej nominacji doktora Nawrockiego to nie zdrada

Nawrocki: liczę na zdynamizowanie IPN

- Nawrockiego poparło trzech posłów PSL. "Nadal tkwimy w jakimś klinczu poglądów"

Syn bandyty z SB nagradzany w Niemczech za antypolskie tezy historyczne

- Po co nam wiedza o historii? Dlaczego warto kultywować pamięć? – wywiad Piotra Gontarczyka z Karolem Nawrockim w Trójce 

Krispin
O mnie Krispin

Jestem Polakiem. Jestem chrześcijaninem. Czy tak samo, czy bardziej? Jestem osobą myślącą. To ja, Krispin z Lamanczy. PS. Nie wierzę w przypadki.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka