Lech Galicki
Scenariusz:Ławka Papkina
(fragment)
Wykonanie: Teatr Empatia ( DPS” Dom Kombatanta i Pioniera Ziemi Szczecińskiej”, ul Eugeniusza Romera 21-29, Szczecin
Witold Czarnecki (Papkin) i Maria Magdalena Wołoszczuk (Klara) - (foto)- Teatr Empatia
Na scenie stoi tylko ławka. Starodawna już obecnie, z około dziewiętnastego wieku, lecz co dziwne w bardzo dobrym stanie. Przestrzeń sceny wymaga operowania światłami tj. na początku wyeksponowania ławki w silnym świetle punktowym, ukazania lub symulowania nocnego nieboskłonu, światła dziennego, wieczornego. Z głośników w zależności od sytuacji głośniej lub ciszej dobiega melodia Jean-Baptiste Lully:” Marsz turecki”. Tous Les Matins du Monde (muzyka z filmu " Wszystkie poranki świata”).
Scena*
Do ławki zbliża się powoli panna Klara ( w stroju z XIX wieku) wewnętrznie i zewnętrznie obolała. Siada na ławce. Wzdycha. Pochyla głowę. Po chwili podchodzi do ławki niejaki Papkin( ubrany na epoki owej francuską modłę) spogląda na Klarę zdumiony, przygląda się jej i podejmuje monolog .
On:
Panna zraniona? Skąd ta rana? Kto odważył się ciebie tak bardzo zniewolić? Pytań nie chcesz? Ach, skryta. Trudno nie pozwolić. Wolną przecież masz wolę, nieszczęsna istoto. A może tyranowi twemu właśnie idzie o to, abyś była ukryta jako smutku cienie?
Tak, ja myślę, iż zbyt długa twa męka i twoje cierpienie. Modlę się za ciebie, uciekam od słowa. Wierzę, że wolna będziesz. Do życia gotowa. Wielkie męki dla siły, która ciebie dręczy! Już ją widzę w otchłani. W piekła ogniu jęczy. Bądz wbrew. Nie ulegaj. Jak anioł na niebie. Pst! Rozumiem! Mam być niemy. Będę. O znak proszę. Ja czekam na ciebie. O znaku, objaw się, goń tyrana siłę. Obroń umęczoną. Przynieś wieści miłe.
Tak milknę zmartwiony. Lecz w potężnej wierze. Ja ryknę. Zmiotę twego kata. Mówię wszystko szczerze. Pozwól chociaż opowiem pewną historyję. Ty na tym nie stracisz. Ja zęby przemyję. Bo tak na tym świecie wszystko się układa, że gdy ktoś kogoś słucha, to ów opowiada. Uszy są różne: duże i małe. Ważne by były czyste i całe. Ach! Znam ja kobietę z połową ucha. Do niej nie mówią. Wiedzą: nie słucha. I chłopam widział z uchem cykada. Do niego nikto próżno nie gada. Pst! O czym to miał? Drapię się w ucho. Tak, rzec to miałem, że w gębie sucho. Nie? No to o czym? W głowie posucha. Już wiem. O lesie. Niech panna słucha. Idę przez las. Na honor mój nastawa zbój. Też mu chodziło o złote dutki. Ja trzask i prask. Już on malutki. Uciekał aż się za nim kurzyło. Tak to się jemu ze mną zdarzyło. Nie wiedział kto zacz obił mu skórę. Stałem, milczałem. Złotą mam naturę. Odesłałem parobków. Wielka mi mecyja. Pan nie chodzi sam w las. Taka historyja. Znam ja ich kilka tysiąców jeszcze, ale teraz mówić o mym męstwie pannie rannej nijak. Gdy panna łkająca i dalibóg skryta. Gdzie skryta? Ja obronię! Może w łanie żyta? I pytań panna nie chce. Sama też nie pyta. Nie?! To ja odejdę z typowym dla mnie luzem. Nie będę tam do licha dla panny intruzem. Mogę być intruzem niezwykłym. Razem się ten ostatni wyraz mówi, czy osobno? Przyjmuję domniemanie, mociumpanie, że tak i tak dobrze. Ale razem szlachetniej. Wyraz ma klamrę ozdobną. Tak, ona nie chce pytań i sama nie pyta! Może z niej już nie panna ścisła lecz rozwiązła kobita. Co za różnica: obita, czy nie obita? Otóż odchodzę. Wiem, że pannie rannej zwodzony nie pomogę. Także nie zaszkodzę. Zamknę owszem usta heroiczne moje. Do pocałunku wydęte podwoje. Szkoda to dla panny wielka. Gdy opowieści jurnych tutaj będzie trzeba. Niech znać dadzą, a przybędę. Z piekła albo z nieba. O niebo proszę. I proszę, już w chmury do góry się unoszę. Do widzenia. Odkryj się panna ukryta. Będę milczkiem słuchał. Powiesz: przyjdź, a usłyszysz: witam. Teraz zapadam się w ciszę. W niej jestem. Z niej jestem.
Ja heros i kochanek zakochany w tobie, mej osobie w ciszy monologi piszę. Mon Dieu. Adieu.
Scena**
Głośna muzyka. Na scenie światło wieczornego mroku. Gwiazdy. Księżyc. Na tej samej co w poprzedniej scenie ławce siedzą on i ona, Julka( Henryka Szafranek) i Romek ( Witold Czarnecki). Przytuleni. Typowa zakochana para. Po chwili nadchodzi obserwator – narrator. Opowiada historię Julki i Romka. W tym swoja i ławki. Mówi: -A było to tak.
Wracałem wczesnym rankiem od kochanki Anki. Anny M. Tyle o personalnych danych jej wiem. Ale co tam dane personalne. One są przecież tak banalne. Liczy się panny Anny ciało. Wiedzę mi ono o rzeczonej anatomii niezwykle wyczerpującą dało. I satysfakcję przeogromną. Anna M. z Oławy nie była osobą skromną. A było to tak. Wracam. Patrzę. Na ławce siedzą zakochani. Ona głowę nadobną schyla pod
jego ramię. On urzeczony tym faktem szepcze: - Kocham cię moje kochanie. Jasność wielka rozbłysła. Gwiazdy poranne spadają z nieba wysokości. Czara uczuć się rozprysła, wyprysła... Ja zażenowany. On i ona się pławią w oceanie miłości. Stoję jak zamurowany. Na ławce uczucie rośnie, jak wyż na barometrze. Nikt nigdy wyrytego na siedzisku napisu: Tu Romek kochał Julkę nie zetrze.
Wyciszenie muzyki. Światło przygasa. Znikają Romek i Julka. Pozostaje On – narrator. Potem, gdy mówi , że on biedę klepie w tyłek a, ona z rozsądku chodzi z lombardu właścicielem – widać to w oddali tylko jak obrazek zarejestrowany na taŚmie filmowej. ZgŁośnienie muzyki. Po chwili ściszenie do średniego poziomu.
On:
- Minął kwartał. Wracam od kochanki Zosi. Kicham. Kaszlę. Łamie mnie w kościach. Na (ptasią*, świńską*) grypę się zanosi. Jeszcze na dodatek atak czkawki. Trudno. Ciekawość mnie męczy. I choć bolejący – szukam kochanków z ławki. Dziwnie jakoś. Inaczej. Bolą łydki i życiowe stopy. Patrzę na świat zły przez
łzy. Zakochanych ławki nie ma. Dookoła wykopy. Tu zmiany. Markety i szopy. Gwiazdy poranne spadają z nieba wysokości. Przebiegł pies Cezar z kulawą nogą. Podobno ktoś rzucił kości. (Kości zostały rzucone). Jan Kowalski w sztok pijany ponownie porzucą swą żonę. A oni? Zakochani? Romek i Julka. O tym donieśli sąsiedzi ich najlepiej poinformowani. On bezrobotny klepie biedę w tyłek. Ona, żona, z rozsądku wyłącznie, chodzi z lombardu właścicielem, po wymęczony zasiłek. A gdzie słynna już zakochanych z napisem serdecznym ławka? Na wysypisku.
Przepraszam, chwyciła mnie czkawka!
Scena*** Głośna muzyka. Rzęsiście oświetlona scena. Na ławce, a jest 21 wiek, dookoła śmieci – wysypisko siedzi Cyberlalka - ( Alicja Czuraba ), czyli sztuczna kobieta, po prostu duża Barbie. Przy niej, obok ławki stoi zmęczony On, człowiek. On mówi do niej wyczerpany. A ona odpowiada mechanicznym głosem. Nawiązany zostaje dialog między Cyberlalką a nim. Ściszenie marszu tureckiego – światła nieco przygasają.
On:
O, dziewico! Piękne twe lico. I wszystkie twe nie naruszone zaułki ciała. Kocham całą wieczność ciebie! Odpowiedziała: - Idź precz!. Zamarłem. Dusza płacze. Kupidyn z swymi strzały zastygły na niebie.
Ona:
W mej współczesnej cyberduszy, ot pękła sprężyna. Serce moje stanęło. Namiętność wygasła. Taka już jestem z nosem na kwintę. I taka moja mina. Cybertechnicy, na części zamienne, wyłupią me nie naruszone tajniki ciała. Zmagazynują. Innej wmontują. By w telenoweli zagrała. A życie, proszę romantycznego obywatela, brutalne jest. Avatar w trzech D. W odcinkach nagrana nowela.
On:
We wsiach sielskich, anielskich, teraz w ogrodach domy pobudowali. W nich zakochani, dreszcz przebiega me ciało! To ludzie z marmuru i stali.
O, była dziewico, teraz Cyberlalko z ekranu, jak lód nieczułości szklanego. Odejdę w pustkowie. Wspomnienia odnowię. W nich pozostanę więźniem szczęśliwym do końca żywota mego. Twa oschła cybernetyka, nie dla mnie romantyka. Zgubiłem na wieki w tej sytuacji me zdeflorowane ego!
A może jeszcze nie stracone między nami namiętne i wielkie uczucie ?!
Ona:
Mój bodyguard czeka, bądź gościu, gościu z daleka i... chucie swe skumuluj w bucie. Bo dla romantyczności już nie ma litości. Być może też dla człowieka.
On:
Ty, które chodzisz po mnie, zagubienia mrowie, ty już jesteś tak marne, jako moje zdrowie...
(On odchodzi przybity na życia dróg rozstaje, Ona pudruje nos i w noweli pozostaje)
Poziom muzyki narasta do stałego, światło na scenie powoli wygasa do punktowego oświetlającego ławkę. Muzyka i światło powoli zanikają.
K O N I E C
@LechGalicki
copyright by