a.
Mężczyzna idzie powoli, majestatycznie i z namaszczeniem ciągnie wózek wypełniony stalowym i żeliwnym złomem. W skupie surowców wtórnych słyszeli, jak opowiadał, że jego dom jest tam, dokąd on dojdzie. I tam też śpi. Taki to polski kloszard, trochę z wyboru, a jeszcze bardziej z powodu poplątania nitki losu, która snuje się często nie tak, jakby było trzeba.
On mówi, że jest wolnym człowiekiem, gdyż kuchenkę elektryczną może podłączyć do ulicznej latarni, nie ograniczają go cztery ściany domu, drzwi nie zamykają drogi. Ale jeżeli zapytać wędrowca, czy ktoś oczekuje jego powrotu albo gotuje obiad tylko dla niego – cisza zawisa w powietrzu i łza kreci się w oku tego zupełnie wolnego, także od najbliższych, człowieka.
Najsmutniejsze są święta Bożego Narodzenia. A to dlatego, że kloszard samotnie wypatruje pierwszej gwiazdki na niebie, a potem mruczy pod nosem fragmenty kolęd, które zapamiętał z rodzinnego domu, bo przecież miał kiedyś rodziców i był dzieckiem – choć dzisiejsze młokosy często mówią o nim „dziad”, tak jakby całe jego życie dotknięte było dziadowskim trądem. Rodzice chcieli, żeby się kształcił, on zaś miał inne zdanie i nieoczekiwanie minęło kilkadziesiąt lat, tak szybko jak mgnienie cienia.
Ma syna, pamięta, że z kwiatami odbierał go ze szpitala. A proszę, imienia dziecka nie pamięta, ale z głowy nie uszło, iż chłopak urodził się 24 grudnia i to zaraz po tym, jak jego ojciec zobaczył na niebie pierwszą gwiazdkę. Wyglądało to jak nieoczekiwany cud i wszyscy dookoła mówili, że bobas będzie miał w przyszłości dużo szczęścia. Jak potoczyło się jego życie, stary człowiek nie wie, bo poszedł przed siebie i nie pamięta nawet, dlaczego tak się stało.
(...)Ekundayo w języku Joruba to imię, a znaczy "Po smutku przychodzi radość". Tak Anna Szpakowska- Kujawska nazwała także jeden z pierwszych kalabaszy. Słowo „Ekundayo” pojawia się nie tylko w książce. Zostało również użyte jako tytuł obrazu olejnego z 1979 r., przedstawiającego uśmiechniętego, radośnie rozbrykanego stworka na jaskrawoszmaragdowym tle. Ekundayo jest udziałem każdego człowieka. Twórczości autorki niezmiennie towarzyszy droga do wewnątrz – penetracja własnych doznań. Jak sama mówi, siedem lat zajęło jej dojrzewanie do pisania o Afryce. Dało wspaniałą wewnętrzną przestrzeń, pełną myśli, kolorów, wspomnień, wzmacniających twórcze siły i nadających życiu blask. W artystycznym świecie Anny Szpakowskiej-Kujawskiej nie ma chaosu. Jest za to wspaniała różnorodność form, kolorów, technik i olśniewających asocjacji, które nadają jej twórczości poetycką aurę(...)( Z Legmi )
b.
Ewa jest rencistką. Jej syn nie życzy sobie, aby zbierała butelki i makulaturę, bo to wstyd ogromny. Wychodzi więc tylko w nocy, latarką do pojemników świeci, nadziewa butelki na haczyk, wrzuca do torby i w domu porządnie myje. W czasie okupacji była na robotach w Niemczech. Po wojnie przyjechała do Szczecina. Razem z przyjacielem, bo jak mówi, urodziwa była i oczekiwała, że on się z nią ożeni. Polski Urząd Repatriacyjny miał siedzibę przy ulicy Jagiellońskiej. Tam przydzielono jej kwaterę. Łóżko z pluskwami, jeść nie było co, dawali tylko gorzką słoninę i słodką zupę z żyta.
Zaczęła pracować w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym. A przyjaciel jak poszedł sobie pewnego dnia, tak ona do tej pory nie wie, gdzie jest. Tak nieoczekiwanie drogi pogubili. A marzyła o wspólnej wspaniałej przyszłości. Nie był dobry, bo wódkę przedkładał ponad wszystko. Został jej po nim tylko syn, który przyszedł na świat w Wigilię Bożego i Ewa wie, że dzięki temu jest taki mądry i tytuł magistra ważnych nauk zdobył.
Tamten człowiek, znaczy ojciec jej syna, odszedł nagle, ale może jeszcze żyje, jest samotny tak, jak ona i też zbiera butelki, albo ciągnie swój wózek wypełniony złomem, i wszystko co się jakoś opłaca wyszukiwać w śmietnikach.
Bo przecież w życiu wszystko zdarzyć się może.
Lech Galicki