Przy hipnotycznym kole ruletki seria wygranych zawsze budzi sensację. Wokół szczęśliwca pojawiają się kandydaci na przyjaciół i przyjaciółki. Ich usta śmieją się, ale na dnie oczu wije się seledynowy, nieuleczalny bakcyl hazardu. Są też inni - zimni cwaniacy nie wierzący w nic, a szczególnie szczęśliwy los. Za ich uśmiechami kryje się rzeczowe zainteresowanie szefa kuchni, na którego stół wjechał właśnie indyk do pokrojenia.
Kiedy seria przedłuża ponad zwykły kaprys losu, entuzjazm kibiców opada, a miny tężeją w przeczuciu nieuchronnej i rychłej katastrofy. Tylko sam gracz wierzy, że dobra passa nigdy się nie skończy. Pozostali już wiedzą, że chwilowy krezus jeszcze przed świtem stanie się bankrutem.
Niektórzy potrafią z tej wiedzy wyciągnąć wnioski.
Ostatnim polskim politykiem, który jak premier Tusk wygrywał wybory za wyborami był generał Jaruzelski. Generał nie pozostawiał wszakże wyników tak nieprzewidywalnemu czynnikowi, jak kaprys wyborców. Czy Tusk potrafi powtórzyć swój cud nad urną kolejny raz? Być może. Czy umie robić to bez końca? Na pewno nie. Podejrzewam, że ta banalna konstatacja nie ma w tej chwili dostępu do świadomości szefa rządu. Sądze, że stan jego umysłu nieodległy jest od transu gracza zahipnotyzowanego kołem ruletki. Jeszcze widzi wokół siebie przymilne uśmiechy, słyszy wciąż krzepiące "Tusku, musisz", ale rozumniejsza część kibiców rozgląda się już za innym stolikiem.
Przy stole do pokera usiadł bywalec spelunek Olechowski, wsparty młodym, lecz doświadczonym hazardzistą - Piskorskim. Metaforyczni "rozumniejsi kibice" to nikt inny niż Układ. Wcale nie chcą oskubać szczęściarzy z wygranej, wręcz przeciwnie. Zwycięstwo w wyborczej ruletce to nic niewarte fistaszki, teatralne splendory premierostwa czy prezydentury. Same w sobie moga mieć wartość tylko dla jakiś oszołomów w typie Kaczyńskich.
Olechowski z Piskorskim liczą na przychylność Układu. Dobry wynik to pieniądze na prawdziwą kampanię i "sympatia" mediów. Bez nich nie ma mowy o prawdziwej karierze - ochroniarza interesów Układu w randze prezydenta RP. Tusk, jeśli ich ubiegnie, nie będzie nim wiecznie, ale może nawet (kryzys!) nie zostanie nim wcale. Układowi potrzebny jest plan B, a kiedy Układ zamawia, Układ dostaje.
Dostanie polityka, który od dwudziestu lat propaguje wizję liberalnego państwa, czyli "stróża nocnego" chroniącego majątki najbogatszych przed ubogimi. Który jeszcze wcześniej razem z nimi budował socjalizm i nie widzi w swojej wolcie nic zdrożnego. Który nie brzydził się donosicielstwem dla kariery, ba, bez żenady oznajmia to publicznie.
Czy mogli wymarzyć sobie kogoś lepszego?
Inne tematy w dziale Polityka