Kiedyś chciałem mieć jak w Stanach, żeby mój ogródek od publicznego chodnika oddzielał tylko krawężnik. Żadnych - panie - płotów, na których malowane garnki i "nowiuśki koszuli", tylko od razu łagodna płaszczyzna gęstego trawnika.
Taki był plan.
Leniuchowa miała trochę inny i kupiła psa.
Teoretycznie mogłem uwiązać go na łańcuchu, jak to robi reszta wioski ze swoimi pupilami, w praktyce musiałem się zasztachetować od frontu i osiatkować dookoła.
Marzenia diabli wzięli.
Po czasach 40 kilowego Miśka nastała rozmiar mniejsza Lira, a potem dołączyła jeszcze mniejsza amstaffka Emi. Każde z nich, żeby wyrwać się w szeroki świat, wynajdywało coraz mniejsze dziury i robiło głębsze podkopy, zmuszając mnie do zdublowania marnej kastoramowskiej siatki zasiekami z drutu kolczastego i innych wynalazków.
Wszystko to w imię ich własnego dobrostanu.
Są kraje, jak wspomniane Stany, gdzie praw zwierząt strzegą ich obrońcy. Ba, policja oddała na ich usługi specjalne jednostki, które te prawa egzekwują. Działania "Policji Dla Zwierząt" można obejrzeć sobie na Animal Planet w programie pod tym samym tytułem.
Obrońcy praw dostają doniesienie obywatelskie o hodowli psów do walk. Wraz z policjantami udają się pod wskazany adres, gdzie znajdują zagródki z pitbullami. Każdy z psów ma na szyi uwiązany ogromny łańcuch, jak na King-Konga, prawdopodobnie z zamysłem wytrenowania mięśni karku. Psy mają całkiem spory zakres swobody, pod warunkiem, że chce im się dźwigać to żelazo, przeciętnie po 25 kilo na łeb. Poza tym są sympatyczne i dobrze odżywione.
Policjanci przewożą je do schroniska, do małych kojców. Pitbulle są w lekkim szoku, działa im na nerwy hałas i ciasnota, w końcu któryś nie wytrzymuje i atakuje ściankę, żeby dorwać się do hałaśliwego sąsiada. Przegryza siatkę, szybę (!) i płytę osb, czyli zachowuje się tak, jak pewnie zachowałby się na jego miejscu nasza Emi. Interweniuje obsługa, wyprowadzają pokrwawionego o szkło pitbulla na podwórko.
Zwierzę wesoło macha ogonem i łasi się do ludzi, kiedy "obrońcy praw zwierząt" radzą nad jego dalszym losem. Ani pitbulle ani amstaffy nie są "same z siebie" agresywne wobec człowieka. Anglosasi nazywają je czasem "nanny dog", pies niańka.
"Nie ma innego wyjścia, pies stanowi zagrożenie i jedynym wyjściem jest eutanazja" - oznajmia głos zza kadru. Na ekranie "obrońcy" zabierają się do roboty.
Siedzimy z Leniuchową w lekkim osłupieniu i na raz łapiemy za pilota, żeby przełączyć kanał.
Szit.
Strzeżmy się obrońców naszych praw, zwłaszcza, gdy są za prawem do eutanazji.
Inne tematy w dziale Rozmaitości