Izabel jest passe, nadszedł czas Hal-Inki, pani, która wyprowadziła pewnego ministra prosto pod lufę niejakiego Saszy. Jako ostatnia żyjąca spośród osób bezpośrednio zamieszanych w śmierć min. Dębskiego opuściła właśnie więzienie potwierdzając swoją klasę pokazaniem środkowego palca licznie zgromadzonym z tej okazji dziennikarzom.
Ta knajacko-mafijna historia ze schyłkowego Ubekistanu jest banalna do bólu i jakoś jestem odporny na kreowane na jej kanwie love-stories. Chyba w imię ratowania pikującego nakładu przoduje w nich tabloid Wyborcza, w charakterystycznym dla siebie stylu lekceważąc bodaj najciekawszy wątek.
Jak to mianowicie możliwe, że niewinna we własnym mniemaniu osoba nie wystąpiła po połowie odbytej kary o zwolnienie warunkowe, tylko uczciwie odbyła ją do ostatniego dnia?
Czy dlatego, że na zwolnieniu warunkowym nie mogłaby opuścić kraju?
Co to za kraj, w którym "niewinni" boją się wyjść z więzienia?
Jestem dziwnie spokojny, że odpowiedzi na te pytania nie znajdę w GW, bez względu na to ile stron zasmarują historiami o miłości Żeroma i Hal-Inki.
Inne tematy w dziale Polityka