Moja znajoma, jedna z najmłodszych internowanych (Darłówek) powiedziała kiedyś, że było to przykre doświadczenie , ale zachowania osadzonych z nią pań były "o trzy numery za duże" w stosunku do faktycznych represji, jakich tam doświadczały.
Opinia jak opinia, koleżanka nie zostawiła wtedy w domu dzieci, bo sama była w wieku nieomal dziecięcym, więc miała sporo zmartwień mniej niż inne internowane. Jeśli jednak wziąć jej obserwacje (a jest ona - uwierzcie - nadzwyczaj bystrą osobą) za dobrą monetę, to nie sposób oprzeć się wrażeniu że zachowania "o trzy numery za duże" wciąż trwają.
Ja przynajmniej wyczuwam spory dysonans między rzeczywista skalą poświęcenia opzycjonistów, a powstaniowo-konspiracyjnym kostiumem, jaki okazyjnie przywdziewają. Słowa "konspiracja", "podziemie", skądinąd uprawnione, kojarzą się z czasem drugiej wojny światowej czy zaborów. Tymczasem sytuacja _przeciętnego_ internowanego czy konspirującego w Polsce lat 80-tych, była - nie ukrywajmy - zupełnie inna i duża lepsza niż ich patriotycznych poprzedników.
Nie ta różnica jednak stanowi o poczuciu niestosowności niektórych pretensji.
Prawdziwy fałsz tkwi gdzie indziej.
Jest nim kłamstwo o rzekomym "zwycięstwie" Solidarności i "pokonaniu" komunizmu. To nieprawda. Komunizm zawalił się sam i to nie w Polsce a w Związku Radzieckim, nie za sprawą Lecha Wałęsy lecz Michaiła Gorbaczowa. Gorbaczow był z gruntu uczciwym człowiekiem postawionym na czele organicznie nieuczciwego systemu. Stojąc przed wyborem, czy wobec pogarszającej się koniunktury przykręcić śrubę w stalinowskim stylu i trwać, czy wręcz przeciwnie - reformować, wybrał to drugie, przy okazji wymuszając zmiany na Jaruzelskim.
Solidarność jako pokojowy ruch społeczny nie miała większych szans w starciu z aparatem przemocy i w konfrontacji z nim 13 grudnia poniosła całkowitą klęskę. Zasługą Solidarności nie jest więc wywalczenie niepodległości, ale coś zupełnie innego i także ważnego. Zrzeszjąc się w dziesięciomilionowy ruch z matką Boską w klapie Polacy podtrzymali tradycję i umocnili swoją tożsamość. Twierdzenia zaś jakoby Solidarność wywalczyła demokrację mają tyle pokrycia w faktach ile fantazje Wałęsy o pokonaniu przezeń Związku Radzieckiego.
Zasługi Solidarności i jej szefa są duże, ale przynajmniej o rząd wielkości mniejsze niż np. Legionistów pod wodzą Piłsudskiego. II Rzeczpospolita co prawda również powstała dzięki sprzyjającej koniunkturze, ale obrona młodego państwa przed hordami Lenina w 1920 była prawdziwym zwycięstwem, w porównaniu z którym "zwycięstwo" przy okrągłym stole wypada dosyć blado.
Małostkowe spory, czy i na jak długo kogoś internowano są prostą konsekwencją skromnego udziału Solidarności w miedzynarodowym, złożonym procesie, który doprowadził do upadku ZSRR i powstania III RP. Niewiele jest do podziału realnych osiągnięć, spór dryfuje więc w stronę "martyrologii" internowania i staje się widowiskiem gorszącym dla patrzącej nań młodzieży.
________________
[1] Tytuł zaczerpnąłem z filmu "Rozmowy kontrolowane", który jak żaden inny oddał komiczny aspekt stanu wojennego.
Inne tematy w dziale Kultura