Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
92
BLOG

O przebudowywaniu świadomości

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 66

Jest jednak grupa ludzi, którzy uważają, że wobec obecnej ofensywy propagandowej Rosji należy położyć uszy po sobie, a w każdym razie niespecjalnie się burzyć. Należy do nich – o czym przekonałem się, biorąc wczoraj udział w „Skanerze Politycznym” – Sławomir Sierakowski. Zabawne były dwie rzeczy: po pierwsze to, że przedstawiciel ideologicznej lewicy namawiał do realizmu politycznego, przy czym był to raczej łżerealizm, ponieważ prawdziwy realista bierze pod uwagę wszystkie czynniki, kształtujące międzynarodową sytuację państw, w tym również kwestie międzynarodowej opinii i czynniki związane z polityką historyczną; po drugie, że przedstawiciel ideologicznej lewicy, której celem jest przecież przebudowa świadomości ludzkiej za pomocą języka (na tym polega m.in. „poprawność polityczna” w języku)  udawał, iż nie rozumie, na czym polega mozolne i powolne przebudowywanie świadomości w kwestiach choćby takich jak rozkład win za II wojnę światową. A to jest coś, co od lat robią coraz skuteczniej niektóre środowiska w Niemczech, co robią niektóre środowiska żydowskie oraz co ostatnio coraz śmielej robi Rosja.
Rozumiem argumentację tych, którzy twierdzą, że nie można w stosunkach z Rosją skupiać się jedynie czy może nawet głównie na sporach o przeszłość, ponieważ, czy nam się to podoba czy nie, Rosja jest potężnym realnym bytem politycznym tuż za naszą granicą i trzeba się z nią dogadywać w mnóstwie konkretnych spraw. Zgoda, i jeśli polscy politycy, a tym bardziej urzędnicy, spotykają się ze swoimi rosyjskimi odpowiednikami, żeby omawiać sprawy związane z żeglugą na Zalewie Wiślanym albo ruchem granicznym, to trudno oczekiwać, żeby do tematów rozmów została dołączona zbrodnia katyńska.
Jednak obecna sytuacja jest odmienna z paru powodów.
Po pierwsze – rosyjskie media są niemal w całości uzależnione od Kremla i jeśli pojawiają się w nich opinie takie jak ostatnio (o państwowej rosyjskiej telewizji nie mówiąc), to znaczy, że pojawiają się z inspiracji i za przyzwoleniem rosyjskich przywódców.
Po drugie – wszystko to dzieje się w kontekście 70. rocznicy wybuchu wojny, co oznacza, że światowa opinia jest szczególnie wyczulona na wszelkie komentarze i poglądy, jakie się przy tej okazji wygłasza. Wiele z tego, co teraz zostanie powiedziane, pozostanie w głowach ludzi, także tych we Francji czy Niemczech – krajach, które bynajmniej nie są ośrodkami zaciekłej polonofilii. Tak właśnie urabia się masową świadomość.
Po trzecie – taki właśnie jest cel tych działań, które nie są skierowane jedynie na wewnętrzny rosyjski rynek opinii publicznej. Podobnie zresztą jest z działaniami BdV w Niemczech. Skrajną naiwnością albo przejawem złej woli jest udawanie, że te głosy to nic ważnego, że wpadną jednym uchem, a drugim wypadną, że nie będą mieć żadnego znaczenia itd. To klasyczny przykład kropli, która drąży skałę. Myśl Goebbelsa o powtarzanym sto razy kłamstwie jest trafna szczególnie w czasach demokracji medialnej. Skutkiem będzie stopniowe osłabianie pozycji naszego kraju, bo na tę pozycję składają się także czynniki tak trudne do zmierzenia jak racje moralne. Nie bez powodu tak trudno jest zmienić, tyle lat po wojnie, trwający wciąż wbrew logice czystych liczb powojenny układ w takich instytucjach międzynarodowych jak ONZ czy IMF. Np. wejście Niemiec do Rady Bezpieczeństwa jako stałego członka, choć na gruncie dzisiejszych faktów mogłoby być nawet zasadne, wciąż budzi kontrowersje także z powodu przeszłości. Z takich samych przecież powodów budził wątpliwości udział niemieckich żołnierzy w misjach międzynarodowych, w których być może zmuszeni by byli uczestniczyć w realnej walce. Do czego zresztą doszło już w Afganistanie.
Argument moralny i historyczny jest takim samym środkiem oddziaływania i budowania swojej pozycji międzynarodowej jak argument o wartości PKB – być może tylko liczy się bardziej w innych okolicznościach niż ten ekonomiczny.
Po czwarte wreszcie – owszem, nie leży w naszym interesie ugruntowywanie wizerunku Polski jako kraju rusofobicznego. Ale tym zaklęciem posługują się zwykle zwolennicy dewizy „tisze jedziesz, dalsze budziesz”, wielbiciele poklepywania po plecach, którzy dogmatycznie traktują kwestię siedzenia cicho. A to taki sam błąd, jak nieustanne potrząsanie szabelką z równie dogmatycznych powodów. Otóż opinia o Polakach jako rusofobach jest powtarzana na Zachodzie przez dwie grupy ludzi. Pierwsza to tzw. pożyteczni idioci. Ich rola i przynależność nie zmieniły się od czasów, gdy zachodnich intelektualistów, zafascynowanych sowiecką Rosją, nazwał tak Lenin. I tych żadnymi zabiegami i tak nie da się przekonać, że Polska rusofobiczna nie jest. Drudzy to cyniczni politycy, którzy doskonale wiedzą, jak jest naprawdę, a argument o polskiej rusofobii służy im do uzasadniania rozmaitych dilów robionych z Rosją z pominięciem partnerów z Europy Wschodniej lub wprost wbrew ich interesom. Łatwiej przecież mówić o rusofobicznej Polsce niż odnieść się do argumentów o politycznym i energetycznym niebezpieczeństwie, jakie stwarza Nordstream.
Zatem obsesyjne próby ucieczki przed opinią o nas jako rusofobach nic nie dadzą, natomiast milczenie wobec ordynarnych rosyjskich kłamstw o przyczynach wybuchu wojny, jej przebiegu i naturze sowieckiego „wyzwolenia” może spowodować w dłuższym okresie szkody niepowetowane i nie do odrobienia – o jakich pisałem wyżej.
Przy okazji warto wspomnieć o drugiej przykrej sprawie. Episkopaty Niemiec i Polski stworzyły wspólny list, powtarzający z grubsza słowa listu biskupów polskich do niemieckich sprzed ponad 40 lat. Problem w tym, że obecny list nie ma podobnej siły oddziaływania ani podobnego znaczenia – jest w większości zbiorem gładkich, poprawnych politycznie formułek – za to zawiera jedną rzecz fatalną. Otóż w polskiej wersji, jak rozumiem za wersją niemiecką, używa słowa „wypędzenie” na określenie powojennych wysiedleń Niemców z naszych obecnych ziem zachodnich.Nie jest żadnym odkryciem, że pojęcie wypędzenia nie jest neutralne emocjonalnie, przeciwnie – jest nacechowane bardzo wyraźnie i dlatego od lat używają go niemieckie ziomkostwa oraz Związek Wypędzonych. Użycie go w liście sankcjonuje takie wykorzystywanie tego słowa, co oczywiście ma swoje skutki we wspomnianej sferze przebudowy świadomości ludzkiej.
Powstaje zatem pytanie: czy polscy biskupi nie rozumieli, co podpisują i co zawiera list? Czy takie jego brzmienie jest skutkiem, mówiąc delikatnie, pewnego lenistwa umysłowego członków episkopatu czy może raczej wynikiem planowego działania najaktywniejszej grupy jego członków, którzy forsowali w ten sposób własną wizję niemiecko-polskiego „pojednania”, opartego na relatywizacji win? Bo żadne zawarte w liście zastrzeżenia nie zmieniają faktu, że użycie słowa „wypędzenia” w kontekście przesiedleń ustalonych w Poczdamie jest najbardziej znaczącym elementem przesłania.

 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj66 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (66)

Inne tematy w dziale Polityka