Trwa gra amerykańską delegacją na obchody 1 września. Było oczywiście do przewidzenia, że opozycja wykorzysta tę sprawę do walki z koalicją. Nie ma tym nic niezwykłego. Koalicja oczywiście się broni, przy czym zastanawiam się, czy naprawdę czołowym obrońcą musi być akurat Sławomir Nowak, mój absolutny faworyt, którego wpis na blogu o tym, że rozważanie kwestii delegacji USA to przejaw kompleksów, jest tak głupi, że nie warto z nim polemizować.
Opozycja ma nieco racji. Faktycznie, gdyby polskie zabiegi dyplomatyczne na rzecz odpowiedniego poziomu amerykańskiej delegacji były wystarczająco silne, prawdopodobnie stworzylibyśmy dla Amerykanów wystarczająco duży problem wizerunkowy i dyplomatyczny, żeby musieliby przysłać nam panią Clinton lub przynajmniej innego urzędnika obecnej administracji odpowiednio wysokiego szczebla. Z drugiej jednak strony musiałoby to wyniknąć, jako się rzekło, z dużego nacisku i byłoby wymuszone.
Dlatego nie mogę się zgodzić z tezą, że za skandalicznie niski poziom delegacji z Waszyngtonu odpowiada przede wszystkim rząd Tuska. Owszem, on także, ale przede wszystkim jest to świadectwo tego, jak naszą część Europy – bo nie tylko Polskę – traktuje administracja Baracka Obamy.
Można oczywiście zadać pytanie, czy administracja Busha była dużo lepsza pod tym względem. Z pewnością była lepsza w warstwie retorycznej, co siłą rzeczy pociągało za sobą pewne działania. Czerpaliśmy niejakie korzyści z odgrywającej w tamtej administracji sporą – choć często przecenianą – rolę ideologii neokonserwatywnej, podkreślającej znaczenie wolności i walki o demokrację. To oczywiście gdybanie, ale sądzę, że gdyby dzisiaj w Białym Domu zasiadał George Bush, mielibyśmy 1 września w Gdańsku co najmniej wiceprezydenta Dicka Cheneya. Inna oczywiście sprawa, jak faktycznie, w sferze konkretów, wyglądały polsko-amerykańskie stosunki. A to było widać w kwestiach takich jak realizacja zobowiązań offsetowych czy kwestia pomocy dla polskiej armii.
O ile jednak administracja Busha robiła nam tzw. lip service, o tyle w przypadku Obamy nie ma żadnych wątpliwości: mamy do czynienia z jawnym, otwartym i programowym olewaniem Polski i Europy Środkowej w ogóle. Obama nigdy nie wykazywał specjalnego zainteresowania Europą, a już naszą jej częścią w szczególności. Jedyna jego wizyta w regionie, w Pradze, była wyłącznie skutkiem sprawowanej akurat przez Czechy prezydencji w UE. Program tej wizyty świadczył zresztą o tym, jak Obama traktuje polityków z Europy Środkowej. Spotkanie z czeskim premier (wówczas właściwie już tylko p.o. premiera) Mirkiem Topolankiem zostało skrócone do protokolarnego minimum i połączone ze spotkaniem z Vaclavem Klausem. Zamiast kolacji z czeskimi liderami, Obama wybrał pójście do restauracji.
Sprawa tarczy została oczywiście przez nas zaniedbana, ale znów – nie poszedłbym tak daleko jak Witold Waszczykowski, który twierdzi, że tarczy nie będzie przez nas. Tarczy nie będzie głównie dlatego, że jej projekt i łączące się z nim trwałe, strategiczne związanie Polski i Czech (głównie oczywiście Polski) z Ameryką stało się dla administracji Obamy wygodną kartą przetargową w stosunkach z Kremlem – niczym więcej. Elementy tej układanki to układ o ograniczeniu zbrojeń jądrowych (utopijna, lewicowa wizja świata bez broni jądrowej to jeden z koników Obamy, co nie zmienia faktu, że układ, jaki wstępnie uzgodniono podczas wizyty amerykańskiego prezydenta w Moskwie, jest korzystny głównie dla Rosjan), a także stanowisko Rosji w kwestii pogranicza rosyjsko-afgańskiego i globalny stosunek sił z Chinami. Polska w tym układzie jest nic nieznaczącym elementem. Pionkiem, który się przestawia tak, jak akurat potrzeba. Jeśli mieliśmy kiedyś szansę na trwałe podłączenie się do tej grupy państw, w której ze strategicznego punktu widzenia jest dla Amerykanów np. Turcja, to bezpowrotnie ją straciliśmy. Ta szansa istniała, gdy u władzy był George W. Bush, a my byliśmy jednym z niewielu europejskich państw, stojących twardo po stronie USA. Tyle że trzeba było wtedy działać jak szanujący siebie samego partner, a nie jak wasal, gotów skoczyć w ogień na każde skinienie. Teraz Waszyngton niczego od nas nie potrzebuje; dla Obamy Polska ma podobne znaczenie jak Gwatemala czy Mali, a może i mniejsze.
Nie zgadzam się zatem również z opinią bardzo przeze mnie szanowanego prof. Zbigniewa Lewickiego, który powiada, że obecny stosunek administracji Obamy do Polski to rodzaj odwetu za lekceważący stosunek naszej dyplomacji – w okresie rządu Tuska – do Stanów Zjednoczonych. Być może ten czynnik ma jakieś znaczenie, ale raczej marginalne wobec z góry założonej strategii Obamy i jego doradców.
Teraz powstaje oczywiście pytanie, co dalej. Wysłanie do Polski na 1 września z łapanki Williama Perry’ego – czyli nikogo, ponieważ obecnie Perry nie pełni żadnej publicznej funkcji – można w kategoriach dyplomatycznych potraktować jako obelgę i nie zmienią tego żadne zaklęcia Sławka Nowaka. To tak, jakbyśmy na obchody okrągłej rocznicy powstania USA my wysłali Janusza Onyszkiewicza. Tyle że jakiekolwiek gesty niezadowolenia nie zrobią na Amerykanach najmniejszego wrażenia. To będzie jak obszczekiwanie słonia przez ratlerka. Słoń nawet nie zauważy, że coś szczeka.
Kłopotliwa dla nas prawda wygląda tak, że Ameryka Obamy ma nas gdzieś i jeśli jesteśmy realistami, musimy ten czynnik uwzględnić w naszych kalkulacjach. Czas demokratycznych rządów w Waszyngtonie to zima w stosunkach polsko-amerykańskich, na które zresztą my także nie mamy teraz żadnego pomysłu. Pozostaje mieć nadzieję, że gwiazda Obamy wypali się szybko i jego pobyt w Białym Domu skończy się na jednej kadencji. To całkiem możliwe, ponieważ sondaże jego popularności systematycznie spadają. Nic dziwnego – nadzieje, jakie wiązano z jego prezydenturą, były kompletnie nierealistyczne, a im większe nadzieje, tym potem boleśniejsze rozczarowanie.
Inna sprawa, że żaden, choćby najprzychylniejszy Polsce republikański prezydent nie zastąpi nam własnych pomysłów na to, jak zdynamizować stosunki ze Stanami Zjednoczonymi.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka