Antonin Scalia, laureat zeszłorocznej Nagrody im. Pawła Włodkowica, przyznawanej przez rzecznika praw obywatelskich, jest bodaj najbardziej niecierpianym przez lewicę i postępowców wszelkiej maści amerykańskim sędzią. Gdy dr Janusz Kochanowski przyznał mu wspomnianą nagrodę, Ewa Siedlecka napisała w „Gazecie Wyborczej” krótki tekst, z którego wynikało, że sędzia Scalia nie tylko na żadną nagrodę nie zasługuje, ale wręcz powinien sam zasiąść na ławie oskarżonych. Miał bowiem na koncie takie przewiny, za które – gdyby był Polakiem i gdyby dosięgała go moc „GW” (którą szczęśliwie może mieć gdzieś) – zostałby już dawno obwołany faszystą, dręczycielem niewinnych i pokrzywdzonych przez los, fundamentalistą i generalnie osobą niebezpieczną dla demokracji. Bo jak inaczej nazwać kogoś, kto opowiada się przeciwko aborcji, chce pozwolić poszczególnym stanom na penalizowanie homoseksualizmu oraz nie tylko nie sprzeciwia się karze śmierci, ale jeszcze chce, aby obejmowała również nieletnich i umysłowo upośledzonych? Potwór po prostu.
Im bardziej „GW” bije w kogoś w postępackim tonie, tym bardziej mnie to przekonuje, że musi to być osoba wartościowa. I w przypadku sędziego Scalii sprawdziło się to w stu pięćdziesięciu procentach.
W czwartek znalazłem się na wykładzie sędziego w Sali Lustrzanej Zamku Królewskiego (relacja z tego wydarzenia, wraz z pełnym tekstem wykładu sędziego, jest
tutaj). Z laudacji dr. Kochanowskiego dowiedziałem się, że sędzia Scalia ma około 30 wnucząt, zna na pamięć imiona ich wszystkich, a także, iż obliczono, że w latach 2004-2007 Justice Scalia 77 razy wywołał śmiech słuchaczy podczas posiedzeń sądu. Już po paru minutach wystąpienia sędziego wiedziałem, że mam przed sobą żywy przykład tego, czym polscy sędziowie nie są i jeszcze długo nie będą. Scalia do naszych sędziowskich dostojników, bełkoczących z przemądrymi minami swoje wyświechtane, politycznie poprawne, nudne do wymiotów frazesy, ma się tak jak jeep hummer do tarpana. Poza tym, że Scalia mówił jasno, klarownie, bez prawniczej nowomowy, z pasją, to jeszcze mówił dowcipnie. Wyobraziłem sobie, jak musi przekazywać słuchaczom werdykty, jeśli jest sędzią sprawozdawcą, lub swoje zdanie. Różnica z polskimi sędziami polega na tym, że polski sędzia na ogół uznaje, iż aby dodać powagi sobie i orzeczeniu, musi posługiwać się możliwie mętnym, zawikłanym językiem, pełnym specjalistycznych terminów. Amerykański sędzia wie, że wymiar sprawiedliwości jest dla ludzi, więc to ludzie mają go zrozumieć, a nie koledzy prawnicy. Ma na tyle dużo pewności siebie, że nie musi sobie dodawać wagi i autorytetu, bełkocząc w sposób pojmowalny jedynie dla, w swoim mniemaniu, wybranych, z pełną powagą, broń Boże nie pozwalając sobie na najmniejszy żart czy ironię. Uosobieniem takiego podejścia do prawa i roli sędziego jest ponure grono sędziów Trybunału Konstytucyjnego.
Wieczorem, podczas przyjęcia u ambasadora Ashe’a (który zresztą dziś wyjeżdża z Polski), miałem okazję przekonać się, że Antonin Scalia jest przy tym wszystkim przesympatycznym, nieco rubasznym człowiekiem.
Forma była znakomita – w porównaniu z napuszonymi, przemądrzałymi mowami przedstawicieli polskiej prawniczej elity wykład Scalii był jak powiew świeżego powietrza. Ale treść była jeszcze bardziej znacząca. Wykład miał tytuł „Mułłowie Zachodu: sędziowie jako arbitrzy moralni”. Scalia jest bowiem przedstawicielem tego nurtu w amerykańskim sądownictwie konstytucyjnym, który zdecydowanie przeciwstawia się sędziowskim pretensjom do wytyczania na podstawie konstytucji nowych norm moralnych i orzekaniu o sprawach, o których w amerykańskiej ustawie zasadniczej nie ma mowy. To tymczasem ulubiona praktyka liberalnych (czyli lewicowych w amerykańskiej perspektywie) sędziów: gdy do sądu najwyższego wpływa wniosek, dotyczący jakiejś kwestii, będącej w polu zainteresowania lewicowych kół, sędziowie postępowi zawzięcie szukają w konstytucji przepisów, które można by naciągnąć i zreinterpretować jako dotyczące właśnie tej sprawy. Powstają kuriozalne konstrukcje myślowe, z których wynika np., że ojcowie założyciele myśleli z troską o prawach transwestytów. (Nasi sędziowie TK zachowują się oczywiście podobnie.)
Antonin Scalia mówi zaś tak:
Primo, w konstytucji jest napisane tylko to, co jest napisane. Jeśli rzecz dotyczy czegoś, co w konstytucji nie jest wprost poruszone, to sąd najwyższy nie może się na ten temat po prostu wypowiadać lub też powinien zdecydować o pozostawieniu dotychczasowego stanu rzeczy.
Secundo, jeżeli istnieje taka potrzeba, aby wprowadzić nowe uprawnienia albo jakieś zlikwidować, w tej sprawie powinien wypowiedzieć się naród, poprzez swoich przedstawicieli zmieniając konstytucję. To jedyna prawidłowa metoda, w przeciwieństwie do sytuacji, gdy rolę narodu uzurpują sobie sędziowie, wyprowadzając z konstytucji uprawnienia, których tam ewidentnie nie ma.
Tertio, sędziowie nie powinni być arbitrami moralności. W kwestiach jej dotyczących mają bowiem kompetencje dokładnie takie same jak przeciętny Kowalski – Joe Sixpack. Nie żadnego powodu, aby sądzić, że sędzia Scalia ma większe prawo do wypowiadania się o tym, co jest moralnie akceptowalne niż ów przysłowiowy Joe. Dlatego szczególny sprzeciw budzą sytuacje, gdy sędziowie, rzekomo na podstawie konstytucji, podejmują decyzje ze sfery ściśle aksjomatycznej, zamiast pozostawić sprawę wprost do decyzji narodowi.
Quarto, zadziwiające są te orzeczenia sądów konstytucyjnych lub trybunałów praw człowieka, gdzie decyduje się o jakimś uprawnieniu czy zasadzie, nie rozstrzygając jednocześnie kwestii absolutnie centralnej, zwykle etycznej lub moralnej, z punktu widzenia tej zasady. A skoro sędziowie rozstrzygać jej nie powinni (patrz pkt. 3.), to znaczy, że nie powinni się w ogóle zajmować wynikającym z niej rzekomo prawem.
Jak łatwo się zorientować, dla polskiego, europejskiego, a także części amerykańskiego świata prawniczego są to wszystko tezy obrazoburcze, a sam Scalia jest zapewne uznawany za trochę wariata. Jak sędzia może się wypowiadać za ograniczeniem własnego prawa do decydowania o tym, co obywatelom wolno, a co nie? Widać było, że niektórzy spośród zabierających głos w dyskusji, z trudem skrywali swoją niechęć (może nawet pogardę?) do amerykańskiego gościa.
Justice Scalia wpasował się mimo woli w szczególny moment, bo jego wykład miał miejsce dzień po kuriozalnym wyroku katowickiej sędzi w sprawie Alicja Tysiąc vs. „Gość Niedzielny”. Powalający był kontrast pomiędzy poprawną politycznie nowomową, jaką swoje uzasadnienie wygłaszała sędzia Solecka, pomiędzy wypaczoną logiką, jaką zastosowała, wydając wyrok, a zwykłym zdrowym rozsądkiem, który brzmiał w wywodach Scalii. Sędzia Solecka stoi pięć albo i dziesięć klas niżej niż sędzia Antonin Scalia. Przy czym najprzykrzejsze jest, że pani sędzia jest dość typową przedstawicielką kasty polskich sędziów.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka