Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
3159
BLOG

Samozwańczy eksperci od dezinformacji, czyli i ty zostaniesz cenzorem

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 110
Osoby, które same mianowały się cenzorami debaty i tropią „ruskie onuce”, nie znają polskiej konstytucji, kodeksu karnego, a roszczą sobie prawo do arbitralnego orzekania, co leży, a co nie leży w polskim interesie.

Jak łatwo zrobić karierę, nie mając jakichś wyjątkowych zdolności intelektualnych, za to dysponując odpowiednio elastycznym kręgosłupem, zdolnością do wygadywaniu bzdur w taki sposób, żeby mało kto połapał się, że to bzdury oraz wystarczającą bezczelnością? Sposobów jest oczywiście wiele, ale jednym z nich jest podczepienie się w trudniejszych momentach dziejowych pod modny i pożądany trend. Na tym zresztą budowały się zawsze totalitaryzmy, w których to systemach kluczową rolę pełnili tacy właśnie osobnicy.

W jednej z moich ulubionych piosenek – „Jan Kochanowski” – śpiewał Jacek Kaczmarski tak:

Kto cnotami znudzony, nieufny nadziei,

Własnych kroków niepewny – do dworu się klei.

Tam wśród podobnych sobie może się wyszumieć,

A przy tym w nic nie wierzyć, niczego nie umieć.

Jak to u Kaczmarskiego bywało – w tych czterech wersach syntetycznie ujął zjawisko, które właśnie opisuję.

W dzisiejszych czasach jednym z perspektywicznych kierunków jest tropienie „ruskich onuc”. Zajmują się tym różnego rodzaju postaci i środowiska, od osób na stanowiskach rządowych począwszy, poprzez tak zwane instytucje fact-checkingowe (w istocie będące organami miękkiej cenzury), na ambitnych amatorach i samozwańczych „ekspertach od dezinformacji” skończywszy. Jeden z takich ekspertów, dotąd kompletnie nieznany, wyczuł swoją szansę i objawił się niedawno trochę szerszej publiczności. Goszcząc w podcaście u pewnego „z wykształcenia dziennikarza” i właściciela agencji PR, był uprzejmy wspomnieć mnie w kontekście rzekomej rosyjskiej dezinformacji.

Tu proszę moich czytelników o wybaczenie – ale nie wymienię nazwiska jegomościa. Nie jest moją misją promowanie intelektualnej płycizny, jest nią natomiast z pewnością naświetlanie manipulacji, nadużyć i prób duszenia wolności słowa. Tu właśnie z czymś takim mamy do czynienia. Potraktuję więc tę historię jako model, na którym pokażę, jak oślizgli karierowicze próbują się lansować w roli rzekomych strażników polskiego interesu oraz racji stanu, kłamiąc, manipulując i zamykając usta innym.

We wspomnianym podcaście padły na mój temat następujące słowa:

Zdarzało się również, że jego [Piotra Panasiuka] tezy lobbował, poprzez podanie dalej jego tłitów, co wpływa na zwiększanie jego zasięgów, na przykład pan Łukasz Warzecha, który oprócz tego wprowadza do polskiej infosfery przekazy zbieżne z rosyjskim, tyle że robi to w łagodniejszej formie. Na przykład przekaz o szalejącej w Polsce cenzurze.

Rzecz dotyczy tego, że wskazywanie na osoby, które dezinformują Polaków lub są trwale zaangażowane w lobbowanie przekazu rosyjskiej dezinformacji jego zdaniem są czynem z zakresu właśnie cenzury. No cóż, cóż tu można powiedzieć? Dana osoba przekonuje po prostu, iż w imię źle pojętej wolności słowa nie możemy reagować na wrogie, antypaństwowe działania niektórych obywateli.

Dlaczego źle pojętej wolności słowa? To może jeszcze doprecyzuję. Gdyż najwyraźniej pan Warzecha po prostu zapomniał o czymś takim jak odpowiedzialność za słowa. Wolność słowa nie dopuszcza bowiem notorycznego dezinformowania obywateli. Słowa mają wagę, a okłamywanie lub praca na korzyść strony, która jest dla nas wroga, nie może pozostać bez echa i wymaga reakcji.

Nim zajmę się analizą manipulacji i kłamstw pana X – jak pozwolę go sobie nazywać – zwracam uwagę na stosowany przez niego i jemu podobnych prymitywny chwyt w postaci używania mądrze brzmiących terminów, których stosowanie kompletnie nic nie wnosi, ale które mają słuchacza onieśmielić i przekonać, że ma do czynienia z profesjonalistą, a nie ze zwykłym hochsztaplerem, który barokowym językiem maskuje intelektualny szlam. Dlatego zamiast „powtarzać” usłyszymy „rezonować”, poza tym pojawią słowa takie jak „dekonstrukcja”, „prowadzenie aktywności”, „lobbowanie”, „infosfera” i temu podobne.

Swój wywód na mój temat pan X zaczął od kłamstwa. „Zdarzało się również, że jego [Piotra Panasiuka] tezy lobbował, poprzez podanie dalej jego tłitów, […] pan Łukasz Warzecha” – powiedział. Sformułowanie „zdarzało się” oznacza, że coś miało miejsce więcej niż raz czy dwa. Że zachodziło z pewną regularnością. I to właśnie jest kłamstwo. Nie znając wcześniej postaci pana Panasiuka, udostępniłem jeden jego tłit (5 stycznia), który zawierał informację Radia Eska o zatrzymaniu przez służby oraz oskarżeniu przez prokuraturę w Elblągu emeryta, który miał wypełnić przesłanki artykułu 117 kodeksu karnego. Przepis ten grozi karą za pochwalanie wojny napastniczej (jaką niewątpliwie wojna na Ukrainie jest). Nikt nie kwestionował tej informacji i to ona była tutaj ważna. Zatem mówiąc o „zdarzaniu się” i „lobbowaniu” tez wspomnianej osoby (której nie znałem, nie obserwuję i której nazwisko nic mi nie mówiło i nie mówi) pan X, jako się rzekło, kłamie.

Dalej jest zabawnie, bo „ekspert” stwierdza, że ostrzegam przed cenzurą – co ma być powielaniem rosyjskiego przekazu – podczas gdy sam swoimi wypowiedziani oraz aktywnością idealnie ilustruje moją tezę. Nie przesadzajmy jednak ze śmiechem, bo następnie „ekspert” – który rości sobie prawo do orzekania o granicach wolności słowa – zaczyna wygadywać koszmarne bzdury, za to w tonie prawdy objawionej.

Po pierwsze – pan X zakłada, że to on ma prawo definiować, co jest tezą „wrogą”. Tak też próbują działać inne osoby, zaangażowane w mechanizm cenzorski, np. pan minister Stanisław Żaryn. Do worka z napisem „wroga propaganda” wrzucane są wszelkie opinie, poglądy i tezy, które idą wbrew rządowej narracji. Mogą być najlepiej nawet uargumentowane i poparte najbardziej merytorycznymi wywodami. Nie ma to znaczenia. Znamy to doskonale z czasu pandemii. Najpierw więc trzeba by „ekspertowi” uświadomić, że nie ma monopolu na określanie, co jest „lobbowaniem rosyjskiej dezinformacji”, a co uprawnioną dyskusją.

Zresztą pojęcie dezinformacji jest notorycznie nadużywane. Dezinformacja bowiem oznacza przekazywanie fałszywych informacji. Fałszywa informacja dotyczy rzekomych faktów. Będzie więc dezinformacją na przykład przekonywanie, że na Ukrainie walczą regularne polskie oddziały lub że Polska planowała oficjalnie rozbiór państwa ukraińskiego. Ale nie będzie dezinformacją stwierdzenie, że polityka przekazywania Ukrainie kolejnych partii polskiego uzbrojenia, skutkująca osłabianiem naszych własnych zdolności obojowych, jest błędna – bo nie ma tu mowy o faktach. To ocena i przewidywanie określonych skutków działań, a to już nie mieści się w sferze faktów lub fałszów, zatem nie może być uznane za „dezinformację”.

Po drugie – może jednak „ekspert” powinien najpierw sięgnąć do polskiej konstytucji. Tam w art. 54 przeczytałby, że cenzura prewencyjna jest w Polsce zakazana. I nie może być mowy o żadnym uznaniowym ograniczaniu debaty publicznej. Jedyne okoliczności, w których konstytucja dopuszcza ograniczenie wolności słowa, to stany nadzwyczajne. Ustawy o stanie wyjątkowym i wojennym zakładają funkcjonowanie cenzury (w postaci urzędu wojewody), choć nieobejmującej m.in. mediów społecznościowych. My jednak żadnego ze stanów wyjątkowych szczęśliwie nie mamy.

Natomiast od zajmowania się osobami, które prowadzą działalność na rzecz obcego państwa lub zagrażającą bezpieczeństwu Polski, są nie samozwańczy eksperci, ale Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, policja, prokuratura, Służba Kontrwywiadu Wojskowego. Przestępstwa przeciwko Rzeczypospolitej Polskiej opisuje rozdział XVII kodeksu karnego. Te dotyczące prowadzenia działalności wywiadowczej zapisane są w art. 130 i 132. Tu sprawa jest prosta: albo przeciwko danej osobie wysuwa się zarzuty z wyżej wymienionych artykułów, albo ma ona pełne prawo korzystać z gwarantowanej konstytucyjnie wolności słowa.

„Ekspert” powiada: „Wolność słowa nie dopuszcza bowiem notorycznego dezinformowania obywateli”. W jednym zdaniu zawarte są dwa fałsze. Pierwszy – już opisany – polega na zakwalifikowaniu jako „dezinformacji” opinii i tez, które zresztą w wielu krajach w kontekście wojny na Ukrainie są obecne na pełnych prawach w debacie. Drugi to wymyślenie sobie jakiejś uznaniowej normy, podczas gdy funkcjonujemy w granicach obowiązującego prawa, a co nie jest zabronione – jest dozwolone. W Polsce mamy przepisy, które umożliwiają pozwanie z kodeksu cywilnego lub też ściganie z kodeksu karnego osoby za zniesławienie czy naruszenie dóbr osobistych. Mamy wspomniane normy, dotyczące prowadzenia działalności przeciwko państwu. Nie mamy jednak – może to będzie dla pana X zaskoczeniem – żadnego przepisu w polskim ładzie prawnym, który zabraniałby wygłaszania nawet całkowicie absurdalnych czy fałszywych poglądów, które niczyjego dobrego imienia nie naruszają, nie są związane z działalnością przeciwko państwu polskiemu lub nie łamią innych przepisów (np. art. 55 Ustawy o IPN), a jednak „dezinformują obywateli”.

Jest bardzo dobry powód, dla którego takie przepisy nie istnieją. Gdyby bowiem istniały i były oparte na założeniach, jakie przedstawia „ekspert”, przed sądem mógłby stanąć na przykład ktoś, kto od poniedziałku do soboty ogłaszałby publicznie, że jest niedziela. Wszak byłoby to uporczywe „dezinformowanie obywateli”, ale nienaruszające niczyich dóbr. Sądy zostałyby zalane pozwami lub – w zależności od tego, jak takie przepisy byłyby umiejscowione – aktami oskarżenia wobec każdego, kto w jakichkolwiek publicznych okolicznościach powiedziałby nieprawdę. Przy czym – przypominam – nasz „ekspert” za „nieprawdę” uznaje także niepasujące mu opinie, oceny, przewidywania.

Można się śmiać z nadętych bufonów, którzy ze śmiertelnie poważnymi minami plotą dyrdymały o tym, że cenzura nie jest cenzurą, a wszelka debata o polskiej polityce wobec wojny na Ukrainie jest sama w sobie zdradą. Sami w sobie są rzeczywiście zabawni, ale pamiętajmy, że ich celem jest jednak zamknięcie ust dużej części obywateli – a to już śmieszne nie jest.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura