Za kilka godzin konferencja premiera, na której ma poinformować o swoich decyzjach personalnych. W Sejmie burza o powołanie komisji śledczej oraz dopuszczenie do głosu Mariusza Kamińskiego. Chaos narasta – i nie jest to oczywiście przypadek. W chaosie znacznie trudniej zorientować się, kto ma co za uszami i dlaczego.
Szczegółowe rozbieżności w zeznaniach wyłuskała doskonale
Kataryna, przy czym w moim przekonaniu są to rozbieżności sztuczne w tych przypadkach, gdy różnią się między sobą notatki z tych samych spotkań, przedstawiane przez CBA i stronę rządową. To po prostu kwestia interpretacji i opisu danego sformułowania czy nawet tonu, jakim zostało wygłoszone. Przypominam bowiem, że nie są to przecież transkrypcje rozmów, ale ich streszczenia i opisy. Można sobie zatem wyobrazić, że to, co Mariusz Kamiński uważa jedynie za pytanie o ewentualny związek między przedstawianymi mu zarzutami a wykryciem przez CBA afery hazardowej, minister Cichocki uznaje wprost za oskarżenie pod adresem premiera.
Żeby wprowadzić do obecnego chaosu jakąś racjonalność, trzeba rozplątać poszczególne warstwy sytuacji.
Warstwa 1.Pewnym eksperymentem było pozostawienie na stanowisku szefa CBA Mariusza Kamińskiego po zwycięstwie PO w wyborach. Za tę decyzję chwaliłem Donalda Tuska i za najzdrowszy układ uważam nadal taki, gdy szefem urzędu zwalczającego korupcję jest człowiek wywodzący się z aktualnej opozycji. Konflikt polityczny jest jednak w taki układ wpisany z zasady, bo przecież nie ma co udawać, że działania Kamińskiego nie są wodą na młyn PiS. Co nie zmienia ani na jotę faktów i ich wagi. Prawem opozycji zaś jest te fakty wykorzystywać.
Dziś zastanawiam się, czy Tusk, pozostawiając Kamińskiego, zawierał z nim – otwarcie lub raczej, jak mógł sądzić, na zasadzie dorozumienia – układ: ty zostawiasz w spokoju moich najważniejszych ludzi, a w zamian możesz się wykazywać gdzie indziej. Jeśli nawet taki układ był, został właśnie spektakularnie zerwany. I dobrze.
Warstwa 2.Sama afera i jej waga. Nie jest nadal jasne – może dowiemy się tego z kolejnych ujawnianych dokumentów – czy CBA informowało premiera jedynie o możliwości nielegalnej interwencji w proces legislacyjny czy też komukolwiek stawiano oskarżenia, umożliwiające postawienie prokuratorskich zarzutów. Tak naprawdę nie ma to jednak wielkiego znaczenia, ponieważ już dotychczas znana nam skala powiązań i znajomości jest całkowicie dyskredytująca dla protagonistów tej afery.
Wniosek strategiczny jest taki, że proces legislacyjny jest wciąż nie dość przejrzysty, a ustawa o lobbingu jest do bani. Nie można przecież z góry wykluczyć, że jakieś rozwiązania, sprzyjające akurat danej grupie interesu, są też dobre dla ogółu obywateli. Politycy muszą mieć wówczas możliwość nie budzącego wątpliwości poznania argumentów na rzecz takiego rozwiązania i promowania ich w Sejmie. To wszystko musi się jednak opierać na zasadzie bezwzględnej przejrzystości.
Warstwa 3.Rola premiera w całej sprawie. I tu pojawia się podstawowe pytanie: nieświadomość czy świadoma ochrona? Osobiście nie wierzę, by Donald Tusk był sam zamieszany w jakieś niejasne interesy. Trudno mi jednak także uwierzyć, aby nie zdawał sobie kompletnie sprawy z tego, czym zajmują się i jakie mają kontakty ludzie, z którymi współpracuje od wielu, wielu lat – jak choćby z Mirosławem Drzewieckim. Jeżeli prawdziwe są relacje (przy czym nie można wykluczyć, że to celowe przecieki, mające stawiać premiera w lepszym świetle), że Tusk był autentycznie wściekły, gdy zorientował się, jakiej natury były kontakty Chlebowskiego, Drzewieckiego i innych z ludźmi od hazardu, wskazywałoby to, iż premier przyjmował, zapewne od lat, postawę przymykania oczu. Czyli na wszelki wypadek nie interesował się za bardzo tym, co robią jego ludzie, wychodząc z założenia, że trzeba im pozwolić na trochę swobody, a oni sami powinni wiedzieć, kiedy posuwają się za daleko – czytaj: kiedy mogą autentycznie zaszkodzić interesowi ugrupowania. Jego wściekłość mogła wynikać z nadużycia tego zaufania. Czy taka postawa jest mniej naganna od aktywnej ochrony prowadzących dziwne manipulacje kolegów partyjnych? Moim zdaniem – nie.
Warstwa 4.Co teraz robi Tusk? To klasyczna ucieczka do przodu. Piarowsko posunięcia, jakie premier ujawni za kilka godzin, mogą się okazać majstersztykiem. Po pierwsze – jest kwestia Schetyny. Stosunki pomiędzy nim a Tuskiem nierzadko przypominały szorstką przyjaźń Millera z Kwaśniewskim. Możliwe są dwa warianty. Pierwszy – odwołanie Schetyny to skorzystanie z pretekstu, aby naprawdę odsunąć od wpływów potencjalnego konkurenta. Drugi – to gra pozorów, bo Schetyna ma w ręku tak mocne karty, że Tusk bałby się go odsunąć (to samo zresztą dotyczy Drzewieckiego – jeśli ktoś przez lata trzymał w ręku partyjne finanse, to krzywda mu się raczej nie stanie). Pozwoli mu więc mieć dotychczasowe wpływy, tyle że zza kulis. Przy okazji – w obu wariantach – z pierwszego szeregu pozbywałby się premier polityka stosunkowo źle odbieranego przez opinię publiczną.
Po drugie – dymisje mają zamknąć drogę do dalszego wyjaśnienia afery, a przynajmniej przekonać publikę, że takie dalsze drążenie jest bezcelowe. No bo skoro potencjalnie winni zostali odwołani, to o co chodzi?
Po trzecie – zasięg i skala przebudowy rządu ma powiększyć zamieszanie i przysłonić aferę. Nowi ministrowie, nowe deklaracje, plany, wywiady. Bohaterowie afery znikną.
Po czwarte – w wielu przypadkach sama przebudowa wystarcza, aby na dłuższy czas odwrócić lub zatrzymać trend spadkowy w opinii publicznej. Działa zwykły efekt nowości.
Po piąte – jeżeli szefem dyplomacji zostanie faktycznie Cimoszewicz, PO skaptuje sobie jakąś część wyborców z lewej strony. (A przy okazji Sikorski będzie musiał przełknąć spore upokorzenie, o czym
pisałem wczoraj wieczorem.)
Warstwa 5.Czy można za te działania Tuska pochwalić? Mam poczucie, że nie można go potępiać za odsunięcie z pierwszej linii ludzi skompromitowanych. To jest przecież to, czego byśmy od szefa każdego rządu oczekiwali. Pozostaje oczywiście kwestia motywów i tego, jakie faktycznie miejsce ci ludzie zajmą po akcie publicznej samokrytyki i pożegnaniu ze stanowiskami. No i tego, czy za jakiś czas, po wygaśnięciu afery, nie powrócą, jak powrócił choćby Marcin Rosół.
Faktem pozostaje jednak, niezależnie od powyższych zastrzeżeń, że Tusk odwołał tych, których uważamy pewnie wszyscy za niegodnych sprawowania publicznych funkcji (gwoli ścisłości, Chlebowski swoje szefowanie jedynie zawiesił). A może jeszcze paru pożegna się ze stanowiskami.
Zastanawiałem się, czy można to porównywać do sytuacji z Januszem Kaczmarkiem w rządzie PiS. Pozornie tak, ale tylko pozornie. Jarosław Kaczyński, odsuwając Kaczmarka i oddając go prokuraturze, nie działał przecież przeciwko swojemu bliskiemu współpracownikowi. Kaczmarek był ciałem obcym, działającym przeciwko PiS, a w każdym razie załatwiającym swoje interesy. Czyli pozbyć się go było łatwiej niż Schetyny czy Drzewieckiego. Z drugiej strony Kaczmarek nie został jedynie odwołany, ale też formalnie oskarżony. Czyli spotkało go coś, co na pewno nie spotka ze strony Tuska ani Drzewieckiego, ani Chlebowskiego. (Oczywiście premier będzie jutro twierdził, że nie ma do tego żadnych podstaw prawnych.) Można także założyć, że wielu spośród odwołanych zachowa swoje wpływy.
W sumie jednak mam poczucie, że bilans sprawy – niezależnie od decyzji, jakie premier ma ogłosić ok. 14 – jest dodatni. Każde ujawnienie smrodów z politycznej kuchni sprzyja jej przewietrzaniu. Odwoływanie skompromitowanych – niezależnie od motywów i dalszego ich losu – też jest jakimś sygnałem, nawet jeżeli intencje odwołującego są inne. Jeżeli powstanie komisja śledcza – a szanse na to są niemałe – przewietrzenie może osiągnąć spore rozmiary. Można więc, jak sądzę, znaleźć w tej nieprzyjemnej sytuacji kilka jaśniejszych punktów.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka