Każda rocznica w historii Polski, która nie jest opiewaniem kolejnej chwalebnej klęski, budzi we mnie ciepłe uczucia. Nawet jeśli to listopad i wyjątkowo zimny dzień.
Wywiesiłem na balkonie flagę i pojechałem z rodziną do centrum, w okolice Placu Piłsudskiego, żeby zobaczyć paradę reprezentacyjnych pododdziałów, a przede wszystkim rekonstruktorów w historycznych mundurach. Rezultatem tej wycieczki szczęśliwie nie jest, jak na razie, przeziębienie, ale bardzo przygnębiająca refleksja o stanie polskiego państwa. Owszem, zamiary były szczytne, ale jak zwykle padła organizacja. W Ogrodzie Saskim dla publiczności wystawiono jedną toaletę, a przynajmniej jedną widziałem. Może gdzieś ukryta była druga, ale musiała być naprawdę dobrze schowana. Trasy przemarszu – Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Światu – nie zamknięto całkowicie, w związku z czym co chwila pomiędzy ludźmi przeciskały się autobusy. Tymczasem trasa Biegu Niepodległości była kompletnie zamknięta. Brakowało oczywiście uporządkowanych miejsc do zaparkowania.
Ale to wszystko pikuś. Najbardziej poraziła mnie sytuacja typowa dla podobnych okazji, ale będąca zarazem alegorią stosunku polskich obywateli do swojego państwa i odwrotnie. Oto u zbiegu Krakowskiego i Królewskiej, którędy miały z Placu Piłsudskiego wymaszerować pododdziały, stał jeden policjant z drogówki, choć przecież nie było trudno przewidzieć, że będzie to newralgiczne miejsce. Publika z początku karnie stała na chodniku. Kto przyszedł pierwszy, ten stał na krawężniku, kto później, ten za nim. Ale oczywiście z czasem ci co śmielsi lub po prostu co cwańsi zaczęli wysuwać się na jezdnię. Policjant kilka razy prosił, żeby zejść na chodnik, ale tak jakoś bez przekonania, a ludność miała go oczywiście gdzieś. Podkreślam, bo w gruncie rzeczy jest to dość wstrząsające: umundurowany policjant wydaje polecenie, które jest całkowicie i ostentacyjnie lekceważone, i to nie przez jakąś żulerię, ale normalnych obywateli.
W pewnym momencie funkcjonariusz zmobilizował się jednak, ponieważ od strony placu nadjechała jakaś policyjna szycha w nieoznakowanym aucie. Wtedy na kilka minut udało mu się wyegzekwować zbliżenie się masy ludzi do krawężników. Ale gdy tylko odwrócił się plecami, jezdnia natychmiast została ponownie zatarasowana.
Zadziałał mechanizm charakterystyczny dla funkcjonowania polskiego państwa 20 lat po odzyskaniu niepodległości. Jest grupa ludzi, być może większość, którzy uważają, że poleceń policjanta należy słuchać lub po prostu boją się konsekwencji nieusłuchania. I jest grupa cwaniaczków, którzy uznają, że ich te polecenia nie dotyczą lub wiedzą po prostu, że za ich zlekceważenie nic ich złego nie spotka. Ci wypełzają na ulicę i faktycznie – nic ich z związku z tym nie spotyka. Ci bardziej karni zostają z tyłu, nic nie widzą, frustrują się i myślą: „Dlaczego mam się zachowywać jak frajer? Ja też wychodzę, żeby być bliżej”. Policjant nie ma autorytetu, nie potrafi wyegzekwować swoich poleceń lub nie wie, jak to zrobić. W każdym razie jest kompletnie lekceważony, w końcowej fazie już przez wszystkich.
Ten sam mechanizm działa w bardzo wielu dziedzinach życia w Polsce. Powstaje zatem pytanie o jego przyczyny. Być może nie jest to nic nowego ani nawet nic związanego z latami komunizmu, mnie bowiem natychmiast przypomniała się moja ulubiona scena z „Jeziora Bodeńskiego” Dygata, gdy główny bohater na odczycie w obozie internowania próbuje przekazać zamkniętym tam cudzoziemcom, na czym polega polskość. Oto fragment jego wykładu:
I chodzą ludzie po ulicach, chodzą, chodzą, nie wiadomo po co, zatrzymajcie takiego i spytajcie, dokąd idzie, sam się zdziwi i nie będzie umiał odpowiedzieć. Ot, wyszedł z domu na wystawy popatrzeć, po mieście się rozejrzeć, a nuż coś się zdarzy. A policjant błaga przy narożnikach: „Nie na ukos przechodzić, państwo moi mili”, a wszyscy na ukos przechodzą. I policjant krzyczy: „Nie na ukos, do cholery jasnej. Co to? Jak z bydłem trzeba?”. A wszyscy na ukos. Więc policjant każe złotówki płacić. A wszyscy na ukos. Nie przez złość, tylko przyzwyczaili się i jakoś zapominają.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka