Z pewnym zaskoczeniem obserwuję, jak towarzystwo – także w Salonie – rzuciło się na historię orgietki/wrobienia (niepotrzebne skreślić, bo jak było naprawdę, na razie nie wiemy) Krzysztofa Piesiewicza. Toyah usiłuje być zgryźliwie ironiczny, bo jest okazja, żeby dogryźć Platformie. Maciej Maleńczuk (już nie w Salonie24) gromi kler, rzekomo rządzący Polską. Łukasz Abgarowicz, polityk PO, oznajmia, że Piesiewiczowi czegoś pewnie dosypano. Itd., itp.
Dla mnie to temat na Plotka i strony o celebrytach w mojej gazecie, a nie do poważnych rozważań. Na sobotę do dyskusji o tej sprawie zapraszał mnie Polsat News, ale odmówiłem. Nie widzę powodu, żeby się tym incydentem zajmować więcej niż w tej notce. Oto powody.
Po pierwsze – senator Piesiewicz jest politycznie nikim. Jego działania nie mają najmniejszego znaczenia, a sama Platforma nie wykorzystywała go jako autorytetu moralnego z racji życiorysu, w przeciwieństwie choćby do Andrzeja Czumy czy Bogdana Borusewicza.
Po drugie – nie przypominam sobie, aby senator Piesiewicz był oficjalnym głosicielem obyczajowej ortodoksji. Gdyby dwie wulgarne panienki przebrały w sukienkę Romana Giertycha albo choćby Jarosława Gowina, to byłby problem i kompromitacja. Tak jak Kazimierza Marcinkiewicza skompromitował przebieg jego życia prywatnego. W przypadku Piesiewicza tego dysonansu brak.
Po trzecie – filmiki szczęśliwie przeciekły do mediów. Szczęśliwie, bo wyborcy mają prawo wiedzieć, na kogo głosują. Jeżeli pan senator wystartuje w kolejnych wyborach, dobrze pamiętać, zanim odda się na niego głos, że został utrwalony w kwiecistej sukieneczce podczas wciągania jakiegoś białego proszku. Jeśli wyborcy to nie przeszkadza, to trudno. Jego wybór. W latach 90. do włoskiego parlamentu wybrano Cicciolinę, gwiazdeczkę porno. Była to przykra reklama włoskiej demokracji, ale przecież trudno zawierać w ordynacji zastrzeżenia, że wybieranie gwiazd porno jest zabronione. Podobnie trudno pozbawiać biernego prawa wyborczego za zapraszanie do domu panienek kiepskiej reputacji i przebieranie się w damskie ciuszki. O ile oczywiście nie łamie się przy tym prawa. Inna sprawa, że to przyczynek do debacie o demokracji w ogóle.
Po czwarte – jeśli senator złamał prawo, to sprawa jest jasna i wtedy można oczekiwać, że Platforma zrobi z nim porządek. Ale tego na razie nie możemy być pewni.
Po piąte – robienie Platformie zarzutu z tego, że miała na liście senatora, który prywatnie ma, można by rzec, dość nietypowe rozrywki i pasje, jest jednak nieuczciwe. Byłoby trafione, gdyby PO była partią mocno konserwatywną, a Krzysztof Piesiewicz był jedną z jej naczelnych postaci. Ale tak nie jest.
I na koniec – dziwaczne zabawy Krzysztofa Piesiewicza są w swojej dekadencji w pewien sposób urocze, na pewno bardziej niż siermiężne historie, jakie o panach z Samoobrony opowiadały współpracujące z nimi panie. Przypominają skecze Monty Pythona o przykładnych obywatelach, prywatnie więcej niż frywolnych – ot, choćby ten o panu, któremu podobno ukradziono portfel i policjancie, który przyjmuje to zgłoszenie. Po dłuższym, kłopotliwym milczeniu zapada wymowna cisza, po czym okradziony dżentelmen mruga do policjanta porozumiewawczo i pyta: „Pójdziemy do mnie?”. Właściwie scenka z senatorem Piesiewiczem wygląda niemal jak wyjęta z jednego ze skeczów MP. (Ach, i jeszcze moja ulubiona
piosenka drwala, który na jej koniec wyznaje, iż uwielbia nosić damskie ciuszki, po czym zostaje obrzucony pomidorami przez towarzyszący mu dotąd chór Królewskiej Kanadyjskiej Policji Konnej, a jego dziewczyna mówi z wyrzutem: „A ja myślałam, że jesteś taki męski!”.)
Przy okazji z wpisu Toyaha o senatorze Piesiewiczu dowiedziałem się, że nie lubi i nie rozumie Monty Pythona (Toyah, nie Piesiewicz). Ja Pythonów uwielbiam, a ta historyjka ma w sobie właśnie coś pythonowskiego.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka