Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
803
BLOG

TPPR bis

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 252

Im więcej mija czasu od 10 kwietnia, tym mniej wiemy. Z drugiej strony, sytuacja w planie strategicznym wydaje się nadzwyczaj klarowna i można ją przedstawić w następujący sposób.

Dopuszczalne wyjaśnienia katastrofy oficjalnie nie mogą obejmować ani celowego działania strony rosyjskiej, ani nawet jej zaniedbania. Do tej wytycznej stosuje się zarówno rząd, jak i znaczna część mediów. Wczorajszym tekstem „GW” wyraźnie wytyczyła kurs: czytelnicy mają być oswajani z myślą, że w gruncie rzeczy winny mógł być Lech Kaczyński. Rząd całkowicie umywa ręce od śledztwa. W środę premier zapewne jedynie zreferuje to, co przekazują nam łaskawie Rosjanie. Tak też wyglądają konferencje polskich prokuratorów. Rząd nie skorzystał z istniejącej możliwości przejęcia śledztwa, a Paweł Graś stwierdza, że „byłoby to źle widziane”, nie wyjaśniając już ani, przez kogo, ani dlaczego dobre lub złe widzenie ma nas determinować w sposobie dochodzenia do prawdy o tym wydarzeniu. Pytania, które postawiłem pod moim poprzednim wpisem, pozostają w 90 procentach bez odpowiedzi. Liczba komentarzy pokazuje, że sprawa budzi wciąż olbrzymie emocje i zainteresowanie. Tymczasem wygląda na to, że część mediów chciałaby ją już zamknąć i wpoić swoim odbiorcom, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Rozkład opinii i sądów na temat katastrofy i jej konsekwencji układa się następująco. Główny nurt, a w każdym razie jego znaczną część, stanowią ci, którzy z jakichś powodów nie dopuszczają hipotez rosyjskiego zaniedbania lub wprost świadomego udziału. Dlaczego? Przyczyny są, jak mniemam, różne w różnych przypadkach. Niektórzy mogą w tym mieć jakiś osobisty interes. Inni – jak „GW” – mają w tym interes polityczny – to po prostu logiczna i przejrzysta kontynuacja zawsze uprawianej przez to środowisko polityki. Jeszcze inni kierują się mieszanką dwóch przyczyn – i mam wrażenie, że takich jest w Salonie24 najwięcej. Jedna przyczyna to czysto polityczne sympatie i antypatie, nie mające nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem, logicznym rozumowaniem i myśleniem. Mówiąc w uproszczeniu – jeśli ktoś był przeciwko PiS i nie lubił Lecha Kaczyńskiego, będzie zwalczał i wykpiwał wszelkie wątpliwości i przypuszczenia, wykraczające poza „słuszny” zakres, czyli splot nieszczęśliwych przypadków lub błąd pilota. Druga przyczyna – komfort psychiczny. Przyznaję, że myśl o tym, iż mógł tutaj zadziałać celowy czynnik ludzki, wywołuje wielki niepokój i sprawia, że automatycznie pojawia się pytanie: a jeśli tak, to co dalej? Rozumiem, że znaczna liczba osób takiego niepokoju nie chce odczuwać i dlatego w ramach samouspokojenia przyjmuje postawę obronną wobec wszelkich wątpliwości. To jak najbardziej ludzkie, a poza tym pozwala się poczuć „racjonalnym” i „rozsądnym” w przeciwieństwie do „wariatów”.

Warto zauważyć, że walka z wątpliwościami i śmielszymi hipotezami właściwie w żadnym niemal przypadku nie jest merytoryczna. Sprowadza się do mało pomysłowych kpin, dyskredytowania oponentów poprzez nazywanie ich „szaleńcami” itp. Tak się dzieje np. na blogu Chevaliera, który od kilku dni nie pisze o niczym innym, ale na żadne z postawionych przeze mnie pytań nie był w stanie odpowiedzieć, a jego wynurzenia to puste popisy retoryczne.

Wobec tych ataków, warto doprecyzować stanowisko. Otóż gdy dochodzi do katastrofy tak szczególnej, chyba bezprecedensowej w historii światowej polityki, logiczne i zrozumiałe jest, że należy brać pod uwagę wszystkie prawdopodobne warianty jej wyjaśnienia. Co to znaczy „prawdopodobne”? Liczba takich wariantów jest ograniczona przez dwa czynniki. Po pierwsze – ewentualną bezsprzeczną i klarowną wiedzę na temat przyczyn zdarzenia. Tu jednak takiej wiedzy nie mamy. Po drugie – przez logiczną eliminację wariantów możliwych fizycznie, ale nieprawdopodobnych z różnych powodów. Moim oponenci wykpiwali stawiane przeze mnie pytanie, stwierdzając np., że zamachu mógłby dokonać Jarosław Kaczyński, żeby wyeliminować konkurenta. Pomijając już rażącą niestosowność takich przypuszczeń, z ich absurdalności zdaje sobie sprawę każdy, kto choć trochę orientuje się w polskiej polityce. Tłumaczenie, czemu to wyjaśnienie można zaliczyć tylko do kiepskich kpin, nie jest konieczne.

Teraz sprawa bardzo ważna: moim celem nie jest przeforsowanie wersji, iż katastrofa była z pewnością wynikiem zamachu albo celowego działania Rosjan. Moim celem jest spowodowanie, żeby i ta hipoteza była brana pod uwagę oraz przyglądanie się śledztwu, które jest prowadzone w taki sposób, że z łatwością można w jego toku zlikwidować dowody, świadczące właśnie na korzyść tej tezy. Nie walczę z hipotezą błędu pilota albo splotu nieszczęśliwych wypadków. Tyle że te hipotezy nie wymagają żadnej obrony. Są oczywiste i zakładam, że żaden myślący człowiek ich nie wyklucza. Jednak z jakichś powodów, merytorycznie niesprecyzowanych, spora część komentatorów, a także piszących w Salonie24 blogerów, uważa, że należy wykluczyć hipotezy bardziej radykalne.

Przedwczoraj odbyłem interesującą rozmowę z moim drogim kolegą Igorem Janke. Spieraliśmy się o logiczną dopuszczalność hipotezy zamachu. Mam nadzieję, że Igor nie obrazi się, jeśli zreferuję jego argumenty, zwłaszcza że były one dość typowe dla grupy osób, negujących możliwość celowego działania Rosjan.

Igor wysuwał dwa główne argumenty. Pierwszy – że doprowadzenie do śmierci prezydenta nic by Rosjanom nie dało, bo to był przecież koniec jego kadencji, a szanse na reelekcję miał stosunkowo niewielkie.

Z tym argumentem dyskutowałem już kilkakrotnie, ale odpowiadam raz jeszcze. Po pierwsze – nikt nie jest profetą, aby móc przewidzieć wynik wyborów. Rok 2005 pokazał, że sondaże bywają bardzo niemiarodajne. Po drugie – w samolocie była spora grupa polityków, opowiadających się za postawą asertywną i sceptyczną w stosunkach z Rosją. Nie jest tak, że w razie przegranej Lecha Kaczyńskiego ci ludzie by zniknęli. Rosyjskim interesom przeszkadzał sam ich udział w życiu publicznym. Oni nadal, nawet jako zwykli posłowie, chodziliby do telewizji, radia, pisali artykuły i udzielali wywiadów, organizowali konferencje prasowe i seminaria, stawiali pytania. Byli tam też wojskowi, którzy z różnych powodów mogli być z rosyjskiego punktu widzenie niewygodni. Obecność tych wszystkich osób w jednym samolocie była, z punktu widzenia radykalnej hipotezy, okazją, która nigdy więcej mogła się nie powtórzyć.  

Drugi argument Igora brzmiał, iż nierozsądne byłoby organizowanie zamachu podczas lotu do Katynia, na terytorium Rosji. Tu – patrz punkt 1., czyli kwestia niepowtarzalnej okazji. Ponadto jeżeli organizuje się takie przedsięwzięcie, to właśnie na swoim terenie, po to, aby móc tam działać możliwie swobodnie, zacierać ślady, neutralizować świadków itd. Patrz także punkt następny.

Po trzecie – zdaniem Igora, w razie wykrycia udziału Rosjan koszty polityczne, jakie by w związku z tym ponieśli, przewyższałyby dalece korzyści. To poważny argument i przyznaję, że w ciągu pierwszych kilkudziesięciu godzin po katastrofie też tak myślałem. Potem, także pod wpływem obserwacji, jak biegnie śledztwo, uświadomiłem sobie, jak naiwne jest to rozumowanie. Po pierwsze – aby uznać argument Igora za słuszny, trzeba założyć, że najpierw uda się znaleźć twarde dowody na udział Rosjan, a następnie, iż te dowody zostaną ujawnione. Przy czym oczywiście nie mogłyby zostać ujawnione przez byle kogo, ale przez oficjalne czynniki. Każdego innego można łatwo zdyskredytować i zbyć. Pierwsze założenie już teraz się wali. O ile Rosjanie brali jakiś udział w spowodowaniu katastrofy, to sposób prowadzenia śledztwa daje im aż nadto możliwości zatarcia wszystkich śladów. Drugie założenie też pada: kto miałby mieć interes w ujawnieniu takich dowodów? Sami Rosjanie? Rząd Tuska? Jakiekolwiek państwo trzecie z tzw. głównego nurtu (bo tylko wówczas sprawa byłaby potraktowana poważnie), czyli np. Niemcy lub Brytyjczycy? Oczywiście – nie. Jest też kolejny argument: jeśli Rosja w żaden sposób nie odpowiedziała za śmierć Aleksandra Litwinienki na terenie obcego kraju, a także za swoją agresję wobec Gruzji, przy niespełnieniu postanowień porozumienia wynegocjowanego przez Sarkozy’ego, to dlaczego mielibyśmy zakładać, że w jakikolwiek sposób mogłaby odpowiedzieć za spowodowanie śmierci polskiego prezydenta? Zwłaszcza jeśli – jako się rzekło – taka teza miałaby się opierać na dowodach pośrednich i poszlakach.

Smutna prawda jest taka, że jeśli nawet wiedza o rosyjskim udziale jest lub będzie dostępna, to w bardzo ograniczonym kręgu ludzi, którzy na pewno nie zrobią z niej użytku.

Przypominam także, że jeśli Rosja w jakiś sposób przyczyniła się do katastrofy, to nie oznacza, że stało się tak z inspiracji i z przyzwoleniem jej prezydenta czy premiera. W państwie, które opiera się na ludziach z dawnych służb, walki frakcyjne są normalne. W ich ramach można sobie wyobrazić nawet tak radykalne działania.

Podkreślam jeszcze raz: piszę to wszystko nie dlatego, że jestem pewien, iż mieliśmy do czynienia z zamachem albo innego rodzaju celowym działaniem strony rosyjskiej. Tak sprawy absolutnie stawiać nie można, a wszystkie hipotezy są dzisiaj otwarte. Piszę to, aby wykazać, że jest to hipoteza równoważna wobec innych, znacznie mniej radykalnych. Moi oponenci twierdzą, że nie ma żadnych przesłanek, aby takie twierdzenia wygłaszać. Problem w tym, że na obecnym etapie nie ma przesłanek, aby wygłaszać jakiekolwiek twierdzenia, także te, negujące hipotezę celowego działania Rosjan.

Po raz kolejny mogę postawić pytanie: z jakiego powodu mielibyśmy nagle obdarzyć stronę rosyjską bezgranicznym zaufaniem, choćby w kontekście sposobu prowadzenia śledztwa? Czy istnieje jakakolwiek przesłanka, aby uznać, że w rosyjskiej elicie władzy zaszła jakaś porażająca przemiana moralna i dawni kagiebiści (siłowiki) stali się ludźmi przestrzegającymi zachodnich standardów, uczciwymi i otwartymi? Oczywiście – nie. Zatem powinna nas obowiązywać doza zdrowego sceptycyzmu wobec ich działań, deklaracji i dostarczanych nam materiałów.

Zadziwiające jest, że tego sceptycyzmu w ogóle nie ma po stronie polskich władz. Nie chodzi przecież o to – jak wyśmiewali niektórzy moje pytania – żeby Donald Tusk wystąpił z hipotezą zamachu. Chodzi jedynie o to, aby w odpowiednim momencie polskie władze wystąpiły o przejęcie śledztwa, aby same badały materiał dowodowy, aby części samolotu, będącego własnością Rzeczypospolitej, trafiły bezpośrednio do Polski, a nie Rosji, aby zabezpieczyć natychmiast sprzęt elektroniczny, jaki był na pokładzie. Słowem – podjąć działania w takiej sytuacji normalne i oczywiste, nawet gdyby chodziło o katastrofę w innym kraju, z którym Polska miałaby znacznie mniej problematyczne stosunki.

My jednak dostaliśmy nową wersję TPPR, co dziś można odczytać jako Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Rosyjskiej. Przy czym, podobnie jak w przypadku peerelowskiego TPPR, i tutaj entuzjazm jest obowiązkowy, a kto ośmiela się w nim nie uczestniczyć, ten dostaje łatkę oszołoma lub niszczyciela pojednania.

 

P.S. Bardzo mnie cieszy, że mój poprzedni wpis stał się zalążkiem czegos na kształt forum o katastrofie. Znalazło się na nim wiele ciekawych spostrzeżeń. Proponuję, aby wpisy, odnoszące się do hipotez na temat przebiegu samej katastrofy nadal umieszczać pod tamtym wpisem, tak, aby były w jednym miejscu. Sam zaglądam tam cały czas.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka