Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
1005
BLOG

Co to jest „normalna debata”?

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 112

Kilka dni temu Wojciech Sadurski umieścił w Salonie24 wpis, w którym stawia (po rytualnym odrobieniu lekcji o „oszołomach” od niewygodnych pytań i „rozsądnych” od przyjmowania z góry słusznej wersji) całkiem zasadną kwestię: jak przeciwnicy Jarosława Kaczyńskiego powinni i mają prowadzić kampanię wyborczą w sytuacji, gdy prezes PiS odwołuje się wprost do dziedzictwa swojego zmarłego tragicznie brata? A przecież o zmarłych nie wypada mówić źle. Dziś prof. Sadurski dodałby jeszcze modny w ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin wątek Marty Kaczyńskiej.

Piszę to bez śladu kpiny z mojego oponenta, ponieważ uważam, że pytanie, jakie stawia, jest całkiem zasadne, a sytuacja faktycznie jest niezwykła i precedensowa. Moja odpowiedź będzie dwuczęściowa.

Po pierwsze – nie uważam, żeby Jarosław Kaczyński miał prawo, ani żeby spodziewał się specjalnego traktowania ze względu na stratę, jaką poniósł, albo ze względu na chwalebną kulturową normę, która zabrania mówić o zmarłych inaczej niż dobrze. Nie sądzę także, żeby Marta Kaczyńska – kobieta, jak mówią moi znajomi, którzy ją znają (ja nie miałem okazji poznać córki Prezydenta), silna i wcale nie tak krucha, na jaką zewnętrznie może wyglądać – oczekiwała jakichś szczególnych względów. Deklarując poparcie dla swojego stryja (przy czym sens tej deklaracji został oczywiście natychmiast rozdęty, tak jakby pani Marta zapowiedziała, że będzie prowadzić konwencję wyborczą Jarosława, a nie jedynie, że go wesprze, co może oznaczać także wsparcie wyłącznie moralne), doskonale wie, czego może się spodziewać. I przypuszczam, że jest na to znakomicie przygotowana. Widziała przecież z bliska, jak traktowany był jej Ojciec.

Jarosław Kaczyński, decydując się na wzięcie udziału w wyborach – a była to, moim zdaniem, faktycznie jedyna oczywista i możliwa decyzja – musi mieć świadomość, że będzie uczestniczył w normalnej politycznej walce. Nie dał zresztą w ani jednym momencie do zrozumienia, że oczekuje np. niekomentowania dzieła swojego brata, bo „tak wypada”. W kontekście sporu o wizję państwa takie oczekiwanie byłoby niemożliwe do zaakceptowania.

Po drugie – i ta druga część odpowiedzi jest ważniejsza od pierwszej – zasadnicze pytanie brzmi nie tak, jak je zadaje Wojciech Sadurski, ale następująco: cóż to znaczy normalna kampania i normalny spór polityczny?Bo przecież ani Jarosław Kaczyński, ani Marta Kaczyńska, ani, jak przypuszczam, zmarły Prezydent nie mieliby nic przeciwko temu, żeby nad Jego spuścizną i koncepcjami trwała rzetelna dyskusja. A jest o czym rozmawiać, bo – czego niestety nie pokazywano lub też sam Prezydent nie potrafił się tym pochwalić – to były koncepcje naprawdę dopracowane i rozbudowane oraz bardzo dobrze przemyślane. Miałem szczęście znaczną część spośród nich poznać z pierwszej ręki (podobnie zresztą jak Wojciech Sadurski, który bywał gościem prezydenckich seminariów w Lucieniu). W wielu sprawach podobał mi się sposób myślenia Lecha Kaczyńskiego i jego postępowanie, zwłaszcza gdy chodziło o politykę zagraniczną i sposób widzenia roli urzędników w stosunku do państwa i obywateli, a także o politykę wymiaru sprawiedliwości. W innych się różniliśmy – np. w kwestii praw socjalnych, przesadnej wiary w personalia przy niedocenianiu instytucji albo niewiary Prezydenta w mechanizmy wolnego rynku (przy czym przekonałem się, że nazywanie Lecha Kaczyńskiego socjalistą jest mocno na wyrost – bardzo wiele było w Nim z gospodarczego pragmatyka, który chciał brać różne rozwiązania z różnych szkół). O wszystkich tych kwestiach można jednak spokojnie debatować i na niektóre miałem okazję się z Prezydentem spierać. Przy czym nigdy nie miałem poczucia, że Lech Kaczyński usiłuje mnie pouczać ex cathedra, korzystając ze swojej przewagi urzędu, wieku, doświadczenia i wiedzy. To nie był człowiek przemawiający z góry – oto kolejny mit o Lechu Kaczyńskim.

Rzecz w tym, że takiej normalnej debaty nigdy nie było i Wojciech Sadurski świetnie to wie. Dyskusja o koncepcji polityki zagranicznej Prezydenta Kaczyńskiego sprowadzała się do pohukiwania Radka Sikorskiego, że prezydent nie powinien się „wałęsać po górach Kaukazu”. Zamiast debaty o roli państwa w stosunku do obywateli, mieliśmy harce Janusza Palikota wokół sprawy „małpek” i „chamstwa”.

(Choć gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać Sikorskiemu, że jeden jedyny raz podjął próbę bardziej rzeczowej debaty, publikując swój słynny tekst w „Gazecie Wyborczej”. Była to wprawdzie – moim zdaniem – próba dorabiania teorii do praktyki i wymogów bieżącej polityki, ale przynajmniej nosiła pozory normalnej dyskusji. Sam Sikorski jednak szybko się z tej dobrej drogi wycofał i wrócił na właściwą i jedynie słuszną, tę, na której prezydenta oskarżało się właśnie o „wałęsanie się po górach Kaukazu”.)

Nikt zatem, jak sądzę, nie miałby nic przeciwko temu, żeby obecna kampania stała się polem debaty nad tym, jakiego potrzeba nam państwa i jakiej polityki zagranicznej. Sam prezydent lubił się spierać i dyskutować. Niestety, wygląda na to, że szans na taką dyskusję nie ma najmniejszych. Sygnał dał m.in. Grzegorz Schetyna, gdy kilka dni temu oświadczył w jakimś bodaj radiu, że „przecież prezydentura Kaczyńskiego nie była wybitna” i „wszyscy pamiętają, jak było”. Wypadłoby jednak podać jakieś racjonalne argumenty na poparcie tych dość mocnych sądów oraz opisać, jak mianowicie było, ale Schetyna takich przecież nie potrzebuje i nie czuje się w obowiązku ich podawać. Wystarczy, że rzuci hasła, na które zawsze odpowiednio wytresowana część publiczności właściwie reagowała, choć ostatnio ten mechanizm stał się jakby bardziej awaryjny.

Sygnałów jest oczywiście całe mnóstwo, w tym na razie jeszcze dość nieśmiałe ataki na Martę Kaczyńską przy całkowitym ignorowaniu faktu, że wsparcie rodziny w politycznych zamiarach jest rzeczą absolutnie normalną, a córka zmarłego prezydenta nie jest jedyną osobą, która się na taką rolę obecnie decyduje (by przywołać najczęściej cytowany przykład wdowy po Jerzym Szmajdzińskim).

Chciałbym zatem spytać Wojciecha Sadurskiego, co dokładnie ma na myśli, kiedy całkiem słusznie zauważa, że żałoba i współczucie dla ludzkiego dramatu Jarosława Kaczyńskiego nie zwalnia od odpowiadania na pytania i wątpliwości ze sfery polityki oraz że o dziedzictwie Lecha Kaczyńskiego należy dyskutować, zwłaszcza jeśli ma być ono – już właściwie jest – punktem odniesienia w tej kampanii. I niech tak będzie, ale mówmy o faktycznych dokonaniach i poglądach, a nie o wykoślawionej, prymitywnej ich parodii, używając argumentów ad personam oraz żałosnych piarowskich chwytów, które po 10 kwietnia wydają się szczególnie przebrzmiałe. Nie ma nic złego w stwierdzeniu, że Lech Kaczyński był złym prezydentem – pod warunkiem, że ktoś potrafi to merytorycznie uzasadnić, odwołując się do faktów i rzeczywistych osądów zmarłego prezydenta, a nie ich medialnej karykatury.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka