Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
6342
BLOG

Trochę smutne rozważania sobotnie

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 29

Kilka dni temu spotkałem się ze znajomym, klasycznym intelektualistą, aktywnym uczestnikiem życia publicznego, choć nie politykiem, o zdecydowanie konserwatywnych poglądach, erudytą i ekspertem w ważnej dla państwa dziedzinie. Jego nazwisko pomijam, bo nie jest tu istotne, a spotkanie było całkowicie prywatne. Ciekaw byłem, co myśli o nadchodzących wyborach, o koalicyjnych wariantach, o jakich się coraz więcej siłą rzeczy pisze i rozmawia, a także o innych istotnych zdarzeniach.

Rozmowa była wielowątkowa, ale w pewnym momencie mój znajomy powiedział coś, co utkwiło mi najlepiej w pamięci: stwierdził, że najbliższe lata będą jałowe. Pozornie może się oczywiście dziać bardzo wiele – będzie co komentować i o czym pisać – jednak z punktu widzenia tego, co dla strategicznego rozwoju państwa jest ważne, z punktu widzenia jego fundamentów, nie stanie się wiele.

Zabrzmiało to, po pierwsze, bardzo pesymistycznie, a po drugie, na pierwszy rzut oka, dość nieprawdopodobnie. Bo jak to? Przecież wszyscy aktywnie zajmujący i interesujący się polityką już szykują się na jesienny Armagedon, na starcie Dobra ze Złem (przyporządkowując te kategorie według własnych sympatii i antypatii politycznych). Panuje dość powszechna ekscytacja spadającą pozycją Donalda Tuska, a ja sam biorę udział w rozważaniach, kto mógłby wypełnić próżnię po wodzu PO i z jakim skutkiem. Faktem jest oczywiście, że po jesiennych wyborach będziemy mieli aż trzy lata bez kolejnych wyborów, więc konfiguracja polityczna, jaka powstanie w wyniku październikowej elekcji, może być w miarę trwała. Ale mówić od razu, że najbliższe lata będą jałowe – i dalej, że w związku z tym sens ma jedynie praca organiczna, tak aby mieć gotowe, dopracowane koncepcje w momencie, gdy wola polityczna zgra się w możliwościami? Czy to nie przesada?

Siedząc dzisiaj przed ekranem komputera i obserwując, co się ciekawego dzieje w realu i w wirtualu, uświadomiłem sobie, że mój znajomy ma całkowitą rację: jesteśmy uwięzieni w układzie, który jest jałowy i pozostanie jałowy, nawet gdyby wybory przyniosły polityczną rekonfigurację. Nie ma w nim potencjału, aby zmienić cokolwiek ważnego. Każdy, kto trzeźwo ocenia treść dyskursu politycznego, kto widzi, jakie mogą być możliwości koalicyjne po październiku i jak bardzo zwycięzca głosowania – obojętnie, kto nim będzie – będzie w swoich działaniach skrępowany, nie może mieć wątpliwości. Może być zresztą i tak, że czeka nas rząd mniejszościowy lub koalicja wielokrotnie złożona, która będzie mogła państwem jedynie zarządzać, ale już nie rządzić. Zresztą dziś rząd PO też właściwie jedynie zarządza, tworząc pozory rządzenia. Coraz słabsze.

Dostrzegam porażający kontrast między tą konkluzją a emocjami, jakie rządzą dzisiaj polską polityką. Te emocje są dla mnie całkowicie zrozumiałe – wielokrotnie dotyczą też tego, co piszę – ale także są całkiem jałowe, a do tego w wielu przypadkach chore. Jest też olbrzymia liczba działań i zdarzeń, które pozorują „dzianie się”. A to Jarosław Kaczyński zakłada bloga, a to PJN występuje z jakimiś deklaracjami ni przypiął, ni przyłatał, a to w Platformie się gotuje. Dzieje się, panie, dzieje się. Czy na pewno? To tylko taka polityczna wioska potiomkinowska.

Jest w tym jednak odrobina optymizmu. Organiczna praca nad przygotowaniem państwa do kolejnego momentu dobrej koniunktury – który kiedyś być może nadejdzie, choć pewności mieć nie można – to szlachetna działalność. Znam bardzo wiele niezwykle sensownych osób, z którymi warto takiej pracy się podjąć. Ba, które już ją wykonują, raczej po cichu, w tle, ale ich teksty i ekspertyzy są jednak czytane i wielu osobom wnioski zapadają w pamięć. Nie, nie czynnym politykom – oni akurat, obojętnie z której strony, są na takie rzeczy całkowicie odporni.

Ludzie, o których myślę, są rozproszeni w różnych miejscach, ale wszystkich stać na trzeźwość umysłu, na dystans wobec panującej dziś zapalczywości, wszyscy potrafią też sięgać wzrokiem dalej niż na parę miesięcy, a większość z nich ma tę dobrą cechę, że ważniejsze są dla nich sensowne poglądy niż partyjne sympatie i antypatie.

Tylko czy mamy czas czekać, aż to, co będzie rezultatem ich pracy, da się zrealizować? Sam wiele razy pisałem, że nie: Polska nie ma czasu. Międzynarodowa rzeczywistość jest dynamiczna i świat nie poczeka, aż będziemy uprzejmi zabrać się za siebie i coś z sobą zrobić. Ale może to tylko wyraz nadmiernej niecierpliwości i skutek patrzenia ze zbyt małym dystansem? Nie wiem.

Na koniec naszego spotkania mój znajomy powiedział coś pesymistycznego. „A co jeżeli – stwierdził – to jest po prostu pułap naszych możliwości i musimy się z tym pogodzić, że więcej nam się nie uda, bo więcej nie chcemy?”. Może zależy nam en masse tylko na spokojnym grillowaniu i żadne gryzienie żubra w dupę nic nie da?

Takie kiepsko nastrajające myśli nachodzą mnie w sobotni wieczór.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj29 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Polityka