Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
11531
BLOG

To zapewne przypadek

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 193

 

Odbyłem dzisiaj taki oto uroczy dialog na nieocenionym Twitterze z ministrem Pawłem Grasiem.

Graś (do Konrada Niklewicza, z którym wymieniłem uprzednio kilka złośliwości): „Daj spokój, red. Warzecha w traumie po wczorajszej rzepie, musi odreagować jakoś”.

Ja: „Kolejne zwycięstwo wolności słowa i wolnego rynku, prawda, panie ministrze? Tylko frustraci mogą być zaniepokojeni”.

Graś: „Obawia się Pan zniewolenia przez Hajdarowicza?”.

Ja: „Proponuję darować sobie udawanie, że to tylko biznes, a pan H. kupił, bo ma wielkie plany inwestycyjne”.

Nie wiem, czy pan minister na moją propozycję przystał, bo już więcej się nie odezwał.

Oczywiście – można w to udawanie brnąć. Być może publicyści orientacji prorządowej, którzy z wyraźną Schadenfreude komentowali dzisiaj i wczoraj decyzję Mecomu o sprzedaży swoich udziałów, faktycznie wierzą w to, że nie ma tu żadnego politycznego podtekstu, a o wszystkim decyduje wolny rynek. Wszak są ludzie, którzy do tej pory twierdzą, że ziemia jest płaska i wspiera się na czterech żółwiach.

Rzecz jasna, nie ma dowodów, że pan Hajdarowicz kupił „Presspublikę” po to, aby spacyfikować dwa tytuły, brużdżące rządowi. W moim ulubionym filmie „Rozenkranc i Guildenstern nie żyją” (wg sztuki i ze scenariuszem Toma Stopparda, polecam) na początku jest scena, gdy jeden z bohaterów rzuca kilkadziesiąt razy monetą i za każdym razem wypada reszka. Według statystyki taki przypadek jest możliwy, choć ekstremalnie mało prawdopodobny. Na podobnej zasadzie jest możliwe, że biznesmen, który z oszczędności odchudził niemal do samych okładek kupiony niedawno tygodnik, nagle ma wolne 80 milionów i postanawia wydać je na jedyną dużą gazetę, która jest rozsądnie krytyczna wobec rządu, krytyki nie znoszącego. I że nie stoi za tym żaden zamysł polityczny, a jedynie chęć zrobienia biznesu, opartego w dużej mierze o nowe technologie. Możliwe także, że sarkazm i złośliwość, zawarte w słowach ministra Grasia, to taka zwykła, ludzka reakcja, która nie ma nic wspólnego z tym, iż „Rzeczpospolita” dla rządu, którego pan Graś jest rzecznikiem, była jak wrzód na tyłku oraz z tym, że ten rząd – poprzez pozew o rozwiązanie „Presspubliki” – czynnie starał się tego wrzodu pozbyć. Możliwe jest również, iż nagła chęć skarbu państwa, aby sprzedać swoje pozostałe 49 proc. udziałów w Presspublice, to również dzieło przypadku. Gdy tymi udziałami zainteresowany był Mecom, skarb państwa tak chętny nie był. Teraz jest. Zapewne czysty zbieg okoliczności.

To wszystko jest możliwe. Jednakże możliwe jest również, a śmiem twierdzić, że bardziej prawdopodobne, iż mamy do czynienia z klasyczną biznesowo-polityczną operacją, która posłuży dalszemu spychaniu Polski w kierunku Słowacji epoki Mecziara. Między dzisiejszą Polską z Słowacją z tamtego okresu dostrzegam coraz więcej podobieństw.

Przeczytałem uważnie wywiad z panem Hajdarowiczem, jaki zamieściła „Rzeczpospolita”. Jeden z ważnych wątków tego wywiadu brzmi jak kompletna fantasmagoria. Pan Hajdarowicz wywodzi, że ma dla „Rzepy” świetną strategię, która opiera się głównie na nowych technologiach. Tablety to przyszłość prasy – powiada przedsiębiorca. Warto byłoby wobec tego zadać mu kilka pytań. Jakie są przewidywania sprzedaży tabletów w Polsce w najbliższych latach? Ile osób jest gotowych płacić za treści w Internecie (np. na podstawie „sukcesu” „Przekroju”)? Jak się ma zaawansowanie technologiczne polskiego społeczeństwa do społeczeństwa amerykańskiego albo brytyjskiego? Jaki procent Polaków stać na zakup urządzeń, które umożliwią lekturę prasy w wersji pana Hajdarowicza?

Możliwości są następujące. Pierwsza: jeśli bierzemy słowa Grzegorza Hajdarowicza serio, to musimy uznać, iż jest obsesjonatem nowych technologii, całkowicie oderwanym od rzeczywistości. Być może ma halucynacje, że pracuje w Dolinie Krzemowej, a nie w Polsce. Druga: pan Hajdarowicz dysponuje jakimiś rewolucyjnymi badaniami, z których wynika, że setki tysięcy Polaków pognają wkrótce do sklepów po tablety, a następnie za pomocą przelewów internetowych uiszczą kilkusetzłotowy zapewne abonament za nową „Rzeczpospolitą” w formie elektronicznej. Trzecia: wszystko to banialuki, a pan Hajdarowicz ma po prostu „Rzepę” zamknąć/wyczyścić/odsprzedać komu innemu.

W wywiadzie nowy właściciel deklaruje także, że nie miesza się w linię polityczną swoich pism. Nie jest to jednak równoznaczne z deklaracją: nie zamierzam wymieniać zespołu, obecna linia „Rzeczpospolitej” zostanie zachowana. Można przecież sobie wyobrazić, że pan Hajdarowicz zrobi naczelnym, dajmy na to, Macieja Łętowskiego, po czym faktycznie swojej obietnicy z wywiadu dotrzyma: po tej zmianie nie będzie się już mieszał do pracy nowego szefa. A ten będzie mógł w sposób całkowicie nieskrępowany i swobodny zamawiać kolejne teksty, sławiące osiągnięcia Najlepszego Rządu na Półkuli Północnej.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj193 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (193)

Inne tematy w dziale Polityka