Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
18819
BLOG

By żyło się lepiej. Przedszkolakom.

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 135

 W przedszkolu, do którego chodzi moje dziecko, odbyło się wczoraj zebranie. Pani dyrektor – zresztą bardzo energiczna, sprawna i doskonale prowadząca placówkę – stanęła przed trudnym zadaniem ogłoszenia rodzicom, jakie przyjemności zafundowała im na nowy rok szkolny znowelizowana ustawa o systemie oświaty oraz uchwała Rady Warszawy w sprawie opłat za przedszkola. Ciekawa i pouczająca była obserwacja reakcji rodziców: najpierw dezorientacja i niezrozumienie, potem rosnące niedowierzanie, na koniec narastająca irytacja na ewidentny absurd, połączony ze wzrostem obciążeń. I – jak można było się domyślić z niektórych komentarzy – całkowity brak zrozumienia, komu ten cyrk zawdzięczają. Czyli tradycyjna u większości obywateli niezdolność do dostrzegania związku pomiędzy tym, kto sprawuje władzę, a tym, co ich gniecie na dole za sprawą światłych decyzji tejże władzy.

Zwłaszcza dla osób, które nie mają dzieci w wieku przedszkolnym, postaram się możliwie jasno przedstawić istotę nowych regulacji.

Dotychczas system był prosty: obowiązywała jedna opłata stała za pobyt w przedszkolu. W stolicy było to 130 zł. Do tego dochodziły opłaty za jedzenie, za zajęcia dodatkowe oraz dobrowolna wpłata na Radę Rodziców, bez których to pieniędzy nie można by dzieciom zorganizować właściwie żadnej imprezy, bo na takie cele miasto funduszy już oczywiście nie daje.

Ustawodawca postanowił to zmienić. Oficjalne uzasadnienia były dwa: po pierwsze – skłonić rodziców, aby odbierali dzieci wcześniej (tak jakby rodzice masowo trzymali swoje pociechy w przedszkolach jak najdłużej dla zabawy) oraz sprawić, żeby płaciło się wyłącznie za czas faktycznie spędzony w przedszkolu. Ustalono, że tzw. podstawa programowa jest realizowana w godzinach od 8 do 13 (tak było i przedtem, tyle że nie miało to konsekwencji finansowych) i za ten czas się nie płaci. Wyłącznie za ten czas. Ilu jednak jest rodziców, którzy mogą odebrać dziecko już o 13?

Godziny od 7 do 8, od 13 do 16 i po 16 są płatne w różnej wysokości. Te od 13 do 16 są najdroższe, po 3,51 (wysokość opłaty zależy już od uchwały rady miasta). 7-8 i po 16 są po 1,8 zł.

Rodzice muszą wypełnić na początku roku deklaracje, w których zapowiadają, w jakich godzinach dziecko będzie chodzić do przedszkola w każdy dzień. Przy czym – uwaga – nie da się zadeklarować krótszych godzin, a potem ewentualnie płacić tylko za dodatkowy czas, bo po trzech wykroczeniach poza zadeklarowany czas deklarację trzeba odpowiednio zmienić. Jeżeli natomiast dziecko odbierze się przed zadeklarowanym końcem pobytu w przedszkolu, zwrotu oczywiście nie ma. Ten jest możliwy jedynie, jeżeli wcześniej zgłosi się nieobecność dziecka. Zatem tłumaczenie, że chodzi o to, aby płacić za rzeczywisty czas pobytu, jest fikcją.

Ponieważ ważna jest ewidencja czasu pobytu dzieci, nauczycielki zostają obarczone dodatkowym obowiązkiem nie tylko notowania, o której godzinie każde dziecko przyszło i wyszło, ale dodatkowo muszą co godzinę kontrolować listę. Zaś przedszkolna księgowa musi co miesiąc porównywać te spisy z deklaracjami i na tej podstawie obliczać należności i ewentualnie odliczenia. To oznacza jakieś dwa razy więcej obowiązków.

Jeśli przyjąć, że dziecko przebywa w przedszkolu przez cały tydzień w pełnym zakresie czasu, oznacza to wzrost opłaty o niemal 200 procent!

A teraz wyliczenie konsekwencji tych światłych edukacyjnych rozwiązań, które zawdzięczamy rządowi Tuska, Platformie i w stolicy Hannie Gronkiewicz-Waltz (bo na jej wniosek RW wydała uchwałę).

Po pierwsze – mimo drastycznego podniesienia opłat, po raz pierwszy od dawna (pani dyrektor powiedziała, że taka sytuacja zdarza się jej pierwszy raz w całej karierze) miasto przeznacza na pomoce dydaktyczne dla przedszkoli 0 złotych. Pisemnie: zero. Nic. To oznacza, że składka na Radę Rodziców musi wzrosnąć, choć zależy to tylko od ich dobrej woli. Bez tego dzieci nie miałyby nawet nowych kredek czy kolorowanek. Już teraz zresztą mile widziane jest dostarczenie ryzy papieru albo plasteliny. Zaiste, dba nasza władza o młodych obywateli.

Po drugie – po podliczeniu wszystkich kosztów, przy założeniu maksymalnej obecności dziecka w przedszkolu, koszt miesięczny może sięgnąć nawet ponad 600 zł. Ponieważ prywatne przedszkola także dostają dofinansowanie, oznacza to, że różnica w cenie między jednym a drugim rodzajem placówki w niektórych przypadkach może wynosić już tylko niecałe 300 zł.

Po trzecie – nauczycielki, zamiast zajmować się dziećmi, znaczną część swojej uwagi będą poświęcać na wypełnianie co godzinę list obecności. Szczególnie zaś będą się skupiać na odnotowywaniu wejść i wyjść przed 8, kiedy jest czas na indywidualną pracę z dziećmi. Ten wyjątkowo absurdalny obowiązek wzbudził podczas zebrania szczególne oburzenie rodziców. Pani dyrektor powiedziała, że najlepszy byłby system kart zegarowych – mówiła serio, to nie żart – ale miasta na to podobno nie stać. Wątpliwe, czy miasto kiedykolwiek zechce się na to wykosztować – w końcu łatwiej dorzucić obowiązków nauczycielom – ale nawet gdyby, to zamiast nowych zabawek czy kredek dzieciaczki dostaną czytniki do kart. By żyło się lepiej.

Po czwarte – w naszym przedszkolu, inaczej niż w wielu innych, dotychczas można było opłaty wnosić przelewem. Teraz przez przynajmniej kilka miesięcy ta możliwość zostaje zawieszona, bo dla księgowej kontrola raportów z konta byłaby kolejnym obowiązkiem, niemożliwym do pogodzenia z comiesięcznym porównywaniem zapisów godzinowych z deklaracjami rodziców.

Po piąte – opłata obowiązuje za każdą rozpoczętą godzinę. Rodzice zauważyli, że dojdzie do kretyńskich sytuacji, gdy będą rano czekać z dzieckiem w szatni do godziny 8, żeby nie płacić za czas przed tą godziną, zaś po 13 będą gnać, żeby nie zahaczyć o kolejną płatną godzinę. Pojawiło się też pytanie, który moment uznaje się za początek i koniec przebywania dziecka w przedszkolu. Pani dyrektor uznała, że moment powitania lub pożegnania z wychowawczynią. Rodzice pytali, czy liczy się także pomachanie ręką. Takiego absurdu nie powstydziłby się nawet mistrz Bareja.

Po szóste – jako że w godzinach od 8 do 13 realizowana jest podstawa programowa, nie mogą się wtedy odbywać żadne zajęcia dodatkowe (tak było i wcześniej). To kolejny absurd, bo akurat w tych godzinach maluchy są najsprawniejsze umysłowo. Teraz dochodzi kolejny problem: dzieci rodziców, którzy zadeklarują przebywanie pociech w przedszkolu jedynie od 8 do 13, w ogóle nie będą mogły brać udziału w zajęciach dodatkowych. Jeśli dziecko ma w nich uczestniczyć, rodzice muszą płacić za „ponadnormatywny” czas. W wariancie pesymistycznym może to oznaczać likwidację wszystkich takich zajęć.

Po siódme – dla maluchów bardzo ważna jest rytmika. Jest też obowiązkowa. Tyle że nauczycielki nigdy nie poprowadzą jej tak dobrze jak zatrudniona z zewnątrz pani rytmiczka. Ponieważ jednak jest to osoba z zewnątrz, rytmika liczy się jako zajęcia dodatkowe. Ergo – może także zniknąć, zastąpiona przez gorzej prowadzoną rytmikę na podstawowym poziomie.

Po ósme – jeżeli wiele osób, wystraszonych opłatami, zdecyduje się posyłać dzieci do przedszkola jedynie w godzinach bezpłatnych, mogą nastąpić redukcje personelu i łączenie oddziałów. Ze skutkami, rzecz jasna, fatalnymi dla przedszkolaków.

Ten rząd zafundował nam już przymusowe wypchnięcie sześciolatków do szkół, wbrew woli ogromnej części rodziców, wbrew protestom i wbrew opinii publicznej. Teraz, bardziej po cichu, funduje festiwal kosztownego absurdu w przedszkolach. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka