Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
8772
BLOG

„Przebudzenie”, czyli piękne ćwiczenie w jałowości

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 80

 „Przebudzenie” to warsztatowo dobry film. Gratuluję Joannie Lichockiej – jego twórczyni oraz wszystkim osobom, które przyczyniły się do jego powstania, w tym wydawcy, czyli „Gazecie Polskiej”. „Przebudzenie” to obraz poruszający i świetnie zrobiony, o czym zresztą może się przekonać każdy, kto kupi numer „Gazety Polskiej” z dołączoną płytą. A jednak wychodziłem z pokazu z poczuciem niedosytu, który z czasem zmieniał się w coraz bardziej krytyczne nastawienie.

Żeby zrozumieć sens moich uwag, proponuję najpierw przeczytać mój tekst, który ukazał się na stronach Ośrodka Myśli Politycznej i Teologii Politycznej. Mam nadzieję, że dość czytelnie pokazuje on, na czym polega mój spór ze zwolennikami nie tyle tworzenia współczesnego drugiego obiegu, co zamykania się w nim i ograniczania się do niego. A już z całą pewnością nie zgadzam się ze zwolennikami tworzenia równoległego, na poły metafizycznego „państwa wolnych Polaków” – by sięgnąć po określenie Jarosława Marka Rymkiewicza. Tymczasem „Przebudzenie”, głównie ustami Wojciecha Wencla, wydaje się do tego właśnie nawoływać.

Stawiam sobie też pytanie, czemu taki film jak „Przebudzenie” ma właściwie służyć. Dostałem na nie odpowiedź zaraz po pokazie, z ust samej reżyserki: to film stworzony ku pokrzepieniu serc, mający wspomagać budowanie wspólnoty. Pięknie, tylko że dostajemy w ten sposób kolejny film – owszem, jako się rzekło, bardzo dobrze zrobiony, poruszający i wzruszający – który jednak niczego nowego nas nie uczy. Nie odpowiada na żadne pytanie i nie wychodzi poza krąg ludzi, którzy i tak już wspólnotę tworzą. To nawet nie jest przekonywanie przekonanych. To utwierdzanie przekonanych w tym, że mają rację i nie tyle podbudowywanie wspólnoty, co raczej jej uszczelnianie i domykanie. Z całą sympatią i szacunkiem dla twórców „Przebudzenia” – jest to po prostu robota dość jałowa.

„Przebudzenie” jest także zmarnowaną szansą. Mogłoby odpowiadać na przynajmniej jedno pytanie i jedną rzecz tłumaczyć: dlaczego niektórzy zwykli ludzie, na co dzień mający dobrą pracę, żyjący wygodnie, wykształceni – słowem: całkiem normalni – co miesiąc przychodzą na marsz, upamiętniający katastrofę. Ale film Lichockiej na to pytanie nie odpowiada czy może raczej: zaczyna odpowiadać, ale szybko rezygnuje. Po pierwsze dlatego, że reżyserka do czterech takich właśnie zwykłych osób, wypowiadających się w filmie, dodała dwie kolejne, które od razu obraz „ustawiają”: Wojciecha Wencla właśnie i Anitę Czerwińską, szefową warszawskiego Klubu „Gazety Polskiej”. A dodała je, ponieważ jej celem nie było wytłumaczenie komukolwiek motywacji „zwykłych ludzi”, ale wyłącznie stworzenie – jako się rzekło – obrazu ku pokrzepieniu serc. Po drugie – ponieważ ten film w zamierzeniu nie ma rozwiewać żadnych wątpliwości. Ktoś, kto zadaje sobie całkiem szczerze i bez złości pytanie o motywacje uczestników marszów, ale sam w nich nie uczestniczy i ma do nich krytyczny stosunek, nie tylko nie jest celem tego obrazu, ale w odczuwalny sposób stawiany jest poza grupą tych, których jego twórczyni uważa za wartych rozmowy. Gdyby „Przebudzenie” trafiło w ręce takiej osoby, przypuszczam, że po kilkunastu minutach zrezygnowałaby z dalszego oglądania. Szkoda.

Gdy w pierwszej części widzimy sceny z okresu tuż po 10 kwietnia, jedna z bohaterek filmu mówi: „Na Krakowskim Przedmieściu byli wszyscy”. Potem widzimy kolejne marsze z kolejnych dziesiątych dni każdego miesiąca. Sądzę, że każdy, kto chce zrozumieć dzisiejszą Polskę, chciałby otrzymać odpowiedź na pytanie: co kierowało ludźmi, którzy w czasie żałoby stali kilkanaście godzin w kolejce do Pałacu Prezydenckiego, ale nie było ich na Krakowskim Przedmieściu ani w czasie walki o krzyż, ani podczas kolejnych miesięcznic, ani w rocznicę katastrofy. Dlaczego nie przyszli? Dlaczego po pierwszym odruchu stanęli z boku? Czy tylko z powodu medialnego prania mózgu? A może także z powodu błędów „naszej” strony? Może to „wolni Polacy” ustawili się tak wobec tych niepewnych, chwiejnych, z wątpliwościami, że całkowicie ich zniechęcili? Może jednak można do nich jakoś dotrzeć?

Powiedziałem Joannie, że chciałbym raczej zobaczyć film, szukający odpowiedzi na te pytania. „Ale to byłby całkiem inny film” – odparła. Jasne – inny i trudniejszy niż kolejny grający emocjami obraz o oczekiwaniu na jakieś mistyczne spełnienie, które nie wiadomo kiedy i dlaczego miałoby nadejść.

Jest zatem dla mnie „Przebudzenie” przykładem zamknięcia się na rzeczywistość realnej polityki, ucieczki w tonację mistyczną – odbieram to jako pójście na łatwiznę – a przede wszystkim rezygnacji z docierania do „tamtych”, do drugiej strony. Przy całej mojej osobistej sympatii dla twórców filmu i szacunku dla ich pracy, muszę napisać: to za łatwe, za proste, a przede wszystkim – całkowicie jałowe. 

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka