Zapewne Tadeusz de Virion nigdy się nie dowiedział, iż podlegał trzykrotnie dzikiej lustracji. W 1965 r. jego kolega z palestry podał w doniesieniu obywatelskim, że de Virion:
wytwarza atmosferę polegającą na głoszeniu tezy, iż ma kontakty z wysoko postawionymi osobami i stąd nikogo i niczego się nie boi. Np. mówi, że ma kontakt z jednym Ministerstwem przy pomocy którego wszystko załatwi. Rzeczywiście paszport zagraniczny otrzymuje szybko i przed terminem. To daje dowód, iż ma jakieś kontakty z MSW. Zachodzi tylko pytanie dlaczego się tym tak chwali, jeśli rzeczywiście ma taki kontakt.
Oficer prowadzący – Antoni Feliś ze stołecznej SB, a nie z Centrali - we współpracę nie uwierzył, ale chciał dowiedzieć się, dlaczego adwokat otrzymuje paszport: Sprawdzić w Kartotece De Viriona i omówić z MSW po zapoznaniu się z jego teczką z Wydz. Paszp. Zagr.
Sytuacja powtórzyła się 2 lata później, „Wolniewicz” doniósł, iż według adw. Hofmokl-Ostrowskiego de Virion bierze za współpracę z UB [sic] 1700 zł miesięcznie. Lustrację przeprowadzoną w tak amatorski sposób łatwo obalić, po prostu dla de Viriona taka kwota to żadne pieniądze, skoro na klejnocik dla żony wydawał 10000 zł. Zaznaczam, że tożsamość „Wolniewicza” jest mi znana i nie jest to adw. Hofmokl-Ostrowski.
Tezę o współpracy „Wolniewicz” powtórzył znowu w 1969 r., ale powołał się większą liczbę rozmówców: W środowisku adwokackim rozeszła się pogłoska, że adw. De Virion jest wtyczką UB. Na temat ten mówił m.in. adw. Makowiecki, Wolteger, Turski /rencista/ i adw. Hofmokl-Ostrowski, który oświadczył, że za donosy otrzymuje 2700 zł miesięcznie. Kiedy go ostrzeżono, że De Virion może go zaskarżyć do Sądu – oświadczył, że nie odważy się, gdyż jest wtyczką i będzie się bał kompromitacji. Pogłoska ta mogła wyniknąć z faktu, że w/w bierze ogromne pieniądze poza zespołem, o czym wszyscy wiedzą /sąd, prokuratorzy, władze adwokackie, Min. Sprawiedliwości/ i nikt wniosków na niego nie wyciąga. Często jeździ za granicę i otrzymuje paszporty w b. szybkim czasie od czasu złożenia dokumentów.
Chociaż „dzicy lustratorzy” niemal podwoili kwotę rzekomych zarobków, to źle oceniali de Viriona. W sprawie zwraca uwagę, że przedstawiciele tego wolnego zawodu świadomi byli metod działania SB i „dziką lustrację” przeprowadzali przy wielu okazjach towarzyskich, ale i w odruchu samozachowawczym. Najbardziej ideowi donosiciele chcieli im zafundować likwidację wolnego zawodu przez przejście na państwowe etaty jak w ZSRR i w CSRS. Adwokaci w rozmowach potrafili zidentyfikować kilku agentów, ale zaliczyli też kilka pomyłek. W tych latach nie słyszano o mowie nienawiści. Sprawę utrudniała proporcja agentury do liczby blisko 900 adwokatów w Warszawie, z czego czynnych 600. Według moich szacunków co najwyżej 3% spośród adwokatów pomagała SB w pilnowaniu środowiska, z czego większość niechętnie. Natomiast chętnych oceniam na 6 (słownie: sześciu). Znikomy odsetek współpracujących z SB to dla mnie niespodzianka, bo znaleźć haki na adwokata w socjalizmie bardzo łatwo.
W III RP każdego adwokata objęto obowiązkiem złożenia oświadczenia lustracyjnego jako osobę zaufania publicznego. Uznając standardy cywilizacyjne adwokaci nie prowadzili zmasowanej kampanii antylustracyjnej jak choćby wyhodowani w PRL naukowcy. Do sprawdzenia wiarygodności składanych oświadczeń powołano Rzecznika Interesu Publicznego. W 1999 r. negatywne oświadczenie lustracyjne złożył mu Tadeusz de Virion. Negatywne - czyli zaprzeczające współpracy lub pracy w organach bezpieczeństwa PRL. W świetle prezentowanych wczoraj dokumentów dla mnie sprawa nie jest jednoznaczna i prawdziwością oświadczenia lustracyjnego Tadeusza de Virion powinien zająć się sąd.
Wśród osób popierających lustrację rozpowszechnia się usilnie pozytywny wizerunek Biura Rzecznika Interesu Publicznego, mimo oskarżeń Jerzego Buzka i działalności Rzecznika Olszewskiego. Ostatnio w nurt ten wpisał się Sławomir Cenckiewicz, który zarzucił błędy w orzeczeniu Trybunałowi Konstytucyjnemu. Dziennikarz Rafał Pazio, chociaż z gazety wrogiej AWS-owi, nie pociągnął tematu – tak go chyba obezwładniła prawicowa lemingoza i czołobitność dla sędziego Nizieńskiego. Mógł przecież zapytać, czy twórcy pierwszej ustawy lustracyjnej zadbali o właściwy dobór argumentów przed Trybunałem. Orzeczenie, w którym za obowiązkowe uznaje się przedstawienie własnoręcznie sporządzonego przez źródło dokumentu, to dowód na lekturę pierwszej części Instrukcji operacyjnej i nieznajomości drugiej. Tzw. inne źródła informacji, inne niż tajni współpracownicy, nie sporządzali własnoręcznie żadnych dokumentów. Sędziowie zachowali się tak, jakby nikt nie przedstawił im żadnej teczki – gross przeze mnie czytanych zawiera odmowę sporządzenia pisemnego zobowiązania do współpracy, odstąpienie od pobrania pokwitowania i formułę doniesienia „ze słów”. Wszystko w poszanowaniu moralnych oporów osobowego źródła informacji. Druga sprawa. o którą Pazio nie zapytał, to przeszłość lustracyjna sędziów, bo co najmniej jeden orzekał w sprawie swojej i swojego brata. Tu też zabrakło AWS zapobiegliwości. Po trzecie nawet na „prawicy” nie wszyscy chcą polec za lustrację w starciu w osobą tak ustosunkowaną jak de Virion. Uznanie oświadczenia za nieprawdziwe jest bardzo pracochłonne. Natomiast uznanie za prawdziwe następuje błyskawicznie po sporządzeniu przez pracownika służbowej notatki. Sławomir Cenckiewicz jest w tej dobrej sytuacji, że może osobiście zapytać pracownika Biura Rzecznika Interesu Publicznego odpowiedzialnego za sprawdzenie oświadczenia de Viriona o znajomość terminu kontakt poufny i znajomość teczek, do których trafiły informacje ze sprawy krypt. „Francuz”.
Na tym blogu znajdą Państwo w przyszłości jeszcze bardziej ewidentne przypadki pomijania przez zawodowych lustratorów zawartości teczek byłej Służby Bezpieczeństwa, choć znajdujących się w jawnym zbiorze IPN.
Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura