Kiedyś Leszek Miller powiedział: "Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy".
Trudno było wróżyć temu aparatczykowi partyjnemu, rodem z PZPR, że w wolnej Polsce jego kariera nadal będzie się rozwijać. A jednak...
W chwili, gdy dawni "towarzysze broni" z "Solidarności" nie potrafili się już dogadywać, Miller został - w 2001 r. - premierem.
Zmienił się, okrzepł i stał się orędownikiem wejścia Polski do Unii Europejskiej. I w efekcie, to on był jednym z głównych sygnatariuszy Traktatu Akcesyjnego, który wprowadzał nasz kraj do Unii.
SLD - partia Millera - dostał od wyborców "złoty róg", ale nie potrafił długo go utrzymać. Kolesiostwo i "sodówa" - z racji posiadania wielkiej władzy - odebrały politykom Sojuszu rozum oraz instynkt samozachowawczy. "Afera starachowicka" i "afera Rywina" znacznie osłabiły Sojusz i zakończyły premierowanie Leszka Millera, który zrezygnował z pełnienia swej państwowej funkcji...
Miller trochę się wycofał, także z życia partii, rezygnując z przewodniczenia jej. Potem miał jeszcze drobny epizod z "Samoobroną", ale bez konsekwencji.
Dziś Leszek Miller został wybrany na szefa klubu parlamentarnego SLD. Wygrał z Ryszardem Kaliszem, w stosunku 14 : 11 głosów. Jednocześnie zapowiedział, iż nie będzie się ubiegał o fotel przewodniczącego partii.
I tym ostatnim oświadczeniem pozostawił pole swemu konkurentowi, Kaliszowi. Choć nie wiem czy to jest dobry ruch partyjny, bowiem Ryszard Kalisz jest znany głównie z tego, że chce być lubiany - przez wszystkich. Jest skłonny uczestniczyć w "paradzie miłości" albo w marszu oburzonych licealistów, byle tylko zaistnieć. A tak się nie da.
W polityce, aby osiągnąć sukces trzeba być wyrazistym i mieć poglądy. Miller, wciąż spełnia te parametry i ostatniego słowa pewnie jeszcze nie wypowiedział oraz wciąż nie skończył.
Inne tematy w dziale Polityka