Wszyscy - w pewnych kręgach - kochali pana Zbyszka. A on, jak ten paw, przechadzał się w pobliżu swego pryncypała i robił to, czego ten od niego oczekiwał.
I kto by pomyśłał, gdy razem fedrowali w "gwoździach do trumny " - tego czy owego - że ich drogi się rozejdą? A jednak.
Panu Zbyszkowi znudziła się fucha chłopca-organizatora i chciał zrzucić "ręcznik", aby wyrwać się spod ojcowskich skrzydeł swego guru. Niestety, ten nie chciał mu pozwolić na rozpostarcie własnych - dorosłych już przecież - "piór".
Ba, żeby zapobiec ewentualnemu szczwanemu zamysłowi pana Zbyszka, aby na szczycie wiadomego klubu postawić sympatyzującego z nim człowieka, pryncypał sam zabrał się za liczenie głosów - własnymi "ręcyma" - po czym znów pchnął na funkcję... swego wiernego "bladolicego".
A pan Zbyszek? Cóż, nie jest dziś pewien swej pozycji w otoczeniu pryncypała.
Ale, przecież: Panie Zbyszku nic się nie stało. Ma Pan wciąż ciepłą posadkę w Brukseli, żonę, potomka w drodze, prawo jazdy, konto w banku itd. A może i własne "drzewo" uda się Panu zasadzić.
Pan Zbyszek zupełnie nie jest z mojej bajki, jego pryncypał też, ale to co sobie wzajem fundują, daje publisi wiele zabawy. I tak trzymać.
Szczęśliwie rządzenie Polską jest w innych - bardziej przewidywalnych - rękach.
Inne tematy w dziale Polityka