Po publikacji "Newsweeka", w której pisano, iż przewodniczący "Solidarności" Piotr Duda, spędzał czas - wraz rodziną lub znajomymi - pławiąc się w luksusie, a bez opłat lub za opłaty symboliczne, w hotelu "Bałtyk" w Kołobrzegu, bohater artykułu się wypowiedział, próbując dać odpór. Tyle, że faktur czy rachunków nie przedstawił, pozwem sądowym też nie wywijał, za to twierdził, że artykuł zawiera kłamstwa, które mają go upokorzyć.
Przywołał też swoją żonę, która ponoć choruje i zagroził: "Jak jej się coś stanie, to wam nie daruję". A to mi przypomniało słowa niejakiej Dody, która mając sprawę sądową za pobicie dziennikarki Agnieszki Szulim po programie tv, w którym ta ostatnia powiedziała coś na temat znanej wielu niewierności ojca Dody, ta niedawno próbowała iść ponownie w atak, lecz inny, bo słowny, twierdząc, że to Szulim jest winna temu, iż jej matka ma raka. Głupie to i infantylne, ale może u kogoś wzbudzi litość.
Piotr Duda wrzucił jeszcze inne przemyślenie, które zwróciło nie tylko moją uwagę. Otóż powiedział: "Jak Piotr Duda przyjeżdża, to ma spać na sofie w recepcji? Przyjeżdża do swojej własności". I w ten sposob dowiedzieliśmy się, że hotel "Bałtyk", który jest własnością NSZZ "Solidarność" i w którym pracownicy zatrudniani są na tzw. umowy śmieciowe, to własność Piotra Dudy, więc i związek musi być jego prywatnym biznesem. Ciekawe, czy inni związkowcy zdają sobie z tego sprawę.
Inne tematy w dziale Polityka