Adam Małysz się gość nazywa. Szaranowicz zastosował ten sam manewr, do którego od kilku lat uciekają się nasi kometatorzy kopanej. Ponieważ sami wręcz żenująco relacjonują spotkania, to ratując się przed kompromitacją występują w parze z jakimś byłym futbolistą i wygląda to dużo lepiej. Mimo, że dalej dość, przyznajmy, słabo.
W skokach było do dzisiaj inaczej. Guru redakcji sportowej TVP, mający apogeum formy mniej więcej wtedy kiedy Waldemar Legień, zaczął się interesować komentowaniem skoków kiedy na skoczni pojawił się zwycięski Małysz. Wcześniej go w tym sporcie nie było. Szaranowicza, znaczy się. Atoli ma na koncie kilka bezapelacyjnie bardzo udanych występów. Tych nieudanych ma jednak dużo więcej. Ponieważ komentarz wychodzi mu rzeczywiście coraz slabiej (dzisiaj znów zanotował przynajmniej 3 dyskwalifikujące go jako komentatora wpadki) postanowił skorzystać z okazji i posiłkować się Małyszem, którego pan Hofer razem z przydupasem Tepesem dyskretnie wyrugowali w dniu wczorajszym z rywalizacji.
No i nie dziwię się, że pan Włodzimierz namawiał pół transmisji naszego mistrza na to by skakał do czterdziestki. Gdyby skończył ją bowiem np. w przyszłym roku to Szaranowicz traci pracę. Dzisiaj wyszło jak powinien wyglądać fachowy komentarz na temat skoków. Tam nie było może fajerwerków lingwistycznych, za to każdy mógł się dowiedzieć o prawdziwych przyczynach tego, że ktoś skoczył daleko czy blisko i różnych ciekawych dla kibica, od strony warsztatowej, rzeczy.
Osobiście życzę Małyszowi jak najdłużej trwającej i ciągle obfitującej w sukcesy kariery. Ale w takim razie niech się chłop sklonuje i posadzi drugiego Małysza przed redakcyjnym mikrofonem. Żeby tych relacji dało się bez irytacji słuchać. A jak nie to trudno, Panie Adamie. Trzeba zdobyć dwa złota w Vancouver i kończyć karierę.
Inne tematy w dziale Rozmaitości