Polscy skoczkowie mieli dzisiaj sporego farta. Dzięki pogorszeniu się warunków atmosferycznych w drugiej połowie I serii pucharowego konkursu w Lillehammer aż czterech naszych zawodników awansowało do rundy finałowej. Dla niezorientowanych: do najlepszej trzydziestki konkursu. Tak przy okazji to jest to wyrównany rekord Polski tej dekady. Tylko raz, w Zakopanem w roku 2002, sytuacja była podobna. Ale tam najwyżej sklasyfikowany z naszych reprezentantów był dopiero siódmy. Też Adam Małysz zresztą.
To nie wszystko. Polscy skoczkowie są na początku sezonu w zupełnie przyzwoitej dyspozycji. Mimo niewątpliwie sprzyjających okoliczności pokazali, i to en masse, że możemy znacznie optymistyczniej niż w dwóch poprzednich sezonach patrzeć w przyszłość. Przynajmniej tę liczoną w miesiącach.
Są oczywiście błędy. Praktycznie każdy z naszych reprezentantów przynajmniej w jednym ze skoków może mieć do siebie o coś pretensje. Ale drugie skoki Małysza czy Miętusa oraz pierwsze Stocha i Bachledy napawają optymizmem. A Małysz, jeśli psuje jeden ze skoków i potrafi mimo to być na podium to rokuje na co?
Żeby nie zostac złapanym po tym pytaniu na wykroku czekam jutra by moje zakamuflowane przekonanie znalazło jeszcze mocniejsze umocowanie w faktach.
PS 09.12.06. g.7.15
W tekście jest błąd. Rok temu w Zakopanem w finałowej 30-tce było łacznie 7 Polaków, więc do rekordu trochę brakuje. Rekord jest innego rodzaju. Teraz w eliminacjach mogło startowac 6-ciu naszych skoczków. Wtedy 10-ciu. Więc w tym sensie jedynie można mówic o rekordzie. Przy takiej kwocie startowej de facto nigdy w historii nie osiagneliśmy tak dobrego wyniku. Ale rekord bezwzględny należy się oczywiście zeszłorocznym zawodom w Zakopanem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości