Ten tytuł to o sytuacji Polaków w skokach narciarskich. Mając doświadczenia z ostatnich dwóch lat w życiu bym nie pomyślał, że po pierwszych trzech konkursach Pucharu Świata sytuacja będzie wyglądała tak różowo. Ale naprawdę dobrze wygląda.
Ten sport interesuje mnie od dość długiego czasu. W każdym razie znacznie dłuższego niż małyszomaniaków. Do których zresztą nic nie mam. Sam jestem fanem wiślaka, którego uważam, pewnie nie będąc specjalnie nowatorskim, za zjawisko w polskim sporcie wyjątkowe i jednorazowe. I jeśli nie najwybitniejsze to na pewno jedno z najpierwszych.
Nie o Małyszu tu jednak głównie będzie. Raczej o jego kolegach, którzy dalej oglądając plecy mistrza, zdają się wychodzić jednak z jego cienia. Nie pamiętam od początku istnienia Pucharu Świata zawodów, żeby czterech Polaków znalazło się w czołowej 15-tce konkursu. Konkursu, dodajmy, złożonego z dwóch pełnych serii, co też ma swoje znaczenie.
Już wczoraj można było mówić o bardzo przyzwoitym występie Polaków. Głównie za sprawą Małysza, ale na pewno nie tylko. Dzisiaj Małysz miał w drugim skoku pecha i przez to nie olśnił, ale za to trzech jego kolegów pobiło drużynowy rekord Polski. Dla Austriaków czy Norwegów nie jest to może żadne novum. Dla nas to coś niebywałego. Kamil Stoch ze dwa albo trzy razy w życiu pokonał chyba dotąd w PŚ Małysza. Dwa razy jak ten był w słabszej formie a wcześniej tez raz, w debiucie. Fuksem. Dziś wygrał z nim po raz czwarty. Też fuksem, ale obydwaj skakali bardzo dobrze. Czwarty raz w życiu Stoch znalazł się w najlepszej10-tce PŚ. K.Miętus poprawił o 9 pozycji swoje najlepsze dotąd pucharowe osiągnięcie, które miało zresztą miejsce wczoraj. Marcin Bachleda po raz pierwszy od 6-ciu lat skakał w ten weekend w Pucharze tak, że nie musieliśmy się tego wstydzić. Ba! Zajął dzisiaj 15 miejsce, drugie najlepsze w karierze. Naprawdę, w perspektywie zbliżających się kolejnych zawodów, a głównie lutowych konkursów olimpijskich w Vancouver, jest się po tym weekendzie z czego cieszyć.
Oczywiście można powiedzieć, że jedna czy dwie jaskółki nie czynią wiosny. I tak na pewno jest. Ale zawody w Lillehammer pokazały, że nasi, nie startując w nich w najsilniejszym w tej chwili składzie (Grzegorz Miętus, brat Krzysztofa, jest obecnie na pewno w dużo lepszej formie od przynajmniej dwóch z występującej w Norwegii szóstki zawodników, a są przecież w zanadrzu Hula, M.Kot, Śliż czy wielki 15-letni talent Murańka) pokazali duży potencjał. Ta mieszanka rutyny z młodością wygrałaby dziś, gdyby podliczyć wyniki najlepszych 4-ch skoczków z każdego zespołu, rywalizację drużynową. Pokonaliby nawet samych Austriaków. I to rzeczywiście dość wyraźnie.
Dmuchając na zimne nie wysnuwam w tej chwili hurraoptymistycznych, związanych z igrzyskami, wniosków. Natomiast muszę napisać, że mój przedsezonowy nie tyle pesymizm, co sceptycyzm jakby nieco ustępuje. Jeszcze parę takich występów i te nie wysunięte wnioski zaczną padać:)
Inne tematy w dziale Rozmaitości