HareM HareM
42
BLOG

Stan wojenny? Prawie żadnych wspomnień

HareM HareM Rozmaitości Obserwuj notkę 5

  Z tego dnia pamiętam rzeczywiście niewiele. Tyle, że mój brat, który był jeszcze na etapie oglądania Teleranka, przyleciał do Ojca i domagał się, żeby mu czym prędzej antenę ustawił, bo telewizor nie odbiera. Tata zaczął kręcić w jedną, potem w drugą stronę, a tu nic. Dopiero po jakimś czasie na ekranie pojawił się człowiek honoru w czarnych okularach i oznajmił, że będzie Ojczyznę ratował. No i że dla tych, którzy w ratowaniu będą przeszkadzać to pobłażania nie będzie. Nic więcej z tego dnia nie zapamiętałem. Dyskusje były w domu, owszem, ale ciche, żeby nikt za ścianą czasem nie podsłyszał. Tyle.
  Potem w moim prowincjonalnym mieście było szaro, smutno i ponuro. Przez cały stan wojenny. Jedynym ciekawszym momentem była pasterka 1981. Ślepiec zabawił się w biskupa i dał ludowi dyspensę. Zawiesił na pól czy cały dzień godzinę policyjną, żeby se durny, zabobonny lud poszedł te swoje modły odprawiać. I my, durni, poszliśmy. Może chętniej niż zwykle. Jak tak się przemieszczałem w stronę kościoła, zastanawiając się gdzie są te oczy, które mnie śledzą i patrzą czy aby gdzie w bok nie skręcam, w bramie naprzeciw świątyni, ze 30 m od niej, zobaczyłem hipisa. Siedział na glebie i „Nie płacz Ewka”głośno rzęził. Nie wiem czy nie był na bani. Tak, że w Wigilię, oprócz kolęd, można było u mnie w mieście posłuchać też rocka. Amatorskiego, ale zawsze. 

  Na szczęście od października 1982 przeniosłem się na 5 lat do Krakowa. I stamtąd pamiętam nieco więcej. To, że jak kolumna przez stare miasteczko jechała to strzelili racę w stronę akademika, bo się butne studenty burzyły. Pech chciał, że akurat Wietnamczykom ZOMO w okno tym granatem jebnęło. Dymu i łez było co niemiara. A Wietnamczycy, przez naród studencki podpuszczeni, poszli na skargę. Musiało się chyba na jakimś konsulu skończyć. Innym razem Scotta chłopaki wypuścili na miasteczko. I się na barykadzie na skrzyżowaniu przy Piastowskiej zawiesił. Też wesoło było. Albo jak ZOMO-le goniąc studentów wpadli w amoku do Kapitolu, a tu studenciaki, po wpadnięciu kilku pierwszych niebieskich, drzwi do akademika zabarykadowali. I się tym kilku biedakom dostało. Niezły wpierdol wzięli.
  Parę mszy na Wawelu też odbyłem. Za Ojczyznę. Jak wszyscy. Pamiętam też demonstrację siły, jakiej musiałem być przypadkowo świadkiem, bo mi się raz zachciało jechać do Krakowa dopiero w poniedziałek rano zamiast, jak Pan Bóg przykazał, normalnie w niedzielę wieczorkiem. Nie było tramwaju i szedłem z dworca na miasteczko. Na Alejach, na wysokości skrzyżowania z Reymonta moje drogi przecięły się, niestety, z wracającymi z Huty siłami przywracania porządku. Na staniu i patrzeniu na przejeżdżającą ciągiem kolumnę zeszło mi przynajmniej pół godziny. Tom się tej siły wtedy naoglądał...
  Ale anegdotę to przytaczam z tego okresu zawsze tylko jedną. Pamiętam to dobrze, bo ledwo swoją przygodę ze studiami zacząłem. Na początek listopada NZS wyznaczył strajk. Oczywiście dla różnych ludzi z różnych powodów było ważne czy poszczególne uczelnie w to wejdą czy nie. Nie muszę mówić, że dla studentów pierwszego roku była to szczególna próba charakteru. Generalnie strajk chyba nie wypalił. Choć na przykład mój rok, mimo że pierwszy i miał istotne w ten dzień zajęcia, stawił się pod salą, a na ćwiczenia i wykłady nie poszedł. Okazało się, że nie stanowiliśmy większości i komuchy mogły na swój sposób powiedzieć, że protest się nie udał. Będąca już wówczas z powrotem tubą propagandy komunistycznej na Kraków  „Gazeta Krakowska”również nie omieszkała tego, wszem i wobec, ogłosić. Zrobiła to pod znamiennym tytułem „Zwycięstwo rozsądku”.Przypadkiem zdarzyło się, że w tym samym czasie dokonał żywota wybitny, jeśli nie uznawany wówczas nawet za najwybitniejszego, internacjonalista, piastujący do końca dni swoich funkcję najważniejszego z ważnych w SoSo, Leonid Breżniew. Informację o jego śmierci „GK”  umieściła na tej samej stronie co informację o nieudanym, jej zdaniem, strajku, tytułując ją skromnie „Leonid Breżniew nie żyje”.Lewą szpaltę strony poświęcono porażce NZS, prawą śmierci bolszewickiego wodza.  Oba tytuły znalazły się obok siebie. Wyszła zaskakująca, chyba również dla cenzorów, zbitka: „Zwycięstwo rozsądku. Leonid Breżniew nie żyje”.Byliśmy wtedy na pierwszym roku. Kolega wyciął stronę z „Gazety”i do końca studiów miał ją  powieszoną nad łóżkiem.
  ...
  Wystarczy. I tak tego zdecydowanie za dużo.
 

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości