I nie chodzi tylko o to, że Polka zdobyła, wzorem naszego genialnego skoczka, srebrny medal. Równie ważne jest to, że zdobycie medalu pozwoli jej, myślę, na dużo spokojniejsze podejście do startu w swoich koronnych biegach. Brzemię w postaci oczekiwania na pierwszy medal w każdym razie zrzuciła. Tak jak i on.
No to teraz tylko czekać na jutro, jak garba pozbędzie się w końcu Tomasz Sikora. Jeśli tak by się stało to nasze wyjątkowe trio może doprowadzić do sytuacji, że niemal podwoimy stan posiadania sprzed Vancouver. Oczywiście na ten moment jest to wersja bardzo optymistyczna. W tej chwili najmniej pewnym ogniwem tej wersji wydaje się być nasz biathlonista. Ale jutro o tej porze może się okazać, że niekoniecznie. I tego trzeba sobie życzyć.
Na koniec trzeba sobie powiedzie jedno. Nawet jeśli Kowalczyk zdobędzie jeszcze dwa, Sikora też dwa, a Małysz jedno złoto, to Polska nie stanie się światową potęgą w sportach zimowych. Byliśmy, jesteśmy i długo będziemy tutaj kopciuszkiem. W zasadzie krajem egzotycznym. Może trochę różniącym się od Kenii, ale nie za dużo. Będziemy takim krajem tak długo dopóki trio Kowalczyk-Małysz-Sikora będzie u nas funkcjonować na zasadzie TERCETU EGZOTYCZNEGO. W Polsce biegi narciarskie trenuje, z tego co przeczytałem, 11 zawodniczek! I obcałowywanie Justyny Kowalczyk przez obleśnego Nurowskiego niczego w tym względzie nie zmieni.
Inne tematy w dziale Rozmaitości