HareM HareM
107
BLOG

Robert Mateja - na życzenie @Anny

HareM HareM Rozmaitości Obserwuj notkę 23

Robert Mateja, były reprezentacyjny skoczek narciarski, a obecnie członek teamu „Małysz”, pełniący w nim rolę I asystenta Lepistoe czyli chłopca od wszystkiego, nie jest raczej postacią nadającą się na pierwsze strony gazet. To człowiek niezwykle skromny i pokornego serca. Przynajmniej tak można wnosić jak się go zna tak dobrze, jak ja. Czyli prawie w ogóle. Czyli z telewizji.
Robert Mateja pod koniec swojej, niespecjalnie obfitującej w sukcesy na najwyższym szczeblu, kariery miał zaszczyt podpaść kilku tysiącom niedzielnych kibiców, którzy zainteresowali się uprawianą przez niego dyscypliną w momencie wybuchu małyszomanii czyli wtedy, kiedy najlepsze lata zawodnik z Chochołowa miał już praktycznie za sobą.
Robert Mateja pełni w skokach rolę zbliżoną do Grzegorza Rasiaka w piłce nożnej. Jest przedmiotem drwin i licznych złośliwości. Czynionych z reguły przez tzw. kibiców, którzy w każdym sporcie muszą mieć na podorędziu chłopca do bicia. No i w skokach padło, nie wiedzieć czemu zresztą, na niego.
Nie ruszało mnie to aż do momentu kiedy podobną opinię zaprezentowała @Anna. Ona się trochę zna na piłce. Więc pewnie o Rasiaku by tak głupio jazgotać, jak w internecie to robią, w swojej obecności nie pozwoliła. A o Matei sama osobiście była uprzejma zbliżoną opinię wygłosić. Bez próby mierzenia się z faktami. Obiecałem koleżance-koleżance te fakty na tacy wyłożyć i stąd ten post.
A więc, Szanowna Koleżanko z odległej skoczniom narciarskim Pyrlandii. Robert Mateja reprezentował Polskę na arenie międzynarodowej, z przerwami, od sezonu 1992/93 po sezon 2007/08. Przy czym w tym ostatnim sezonie już tylko i wyłącznie w skokowej drugiej lidze, czyli Pucharze Kontynentalnym. W lidze pierwszej, czyli Pucharze Świata brał udział łącznie w 151 konkursach. Tak przynajmniej podają tabele FIS. Ani raz, podobnie do wszystkich naszych zawodników za wyjątkiem Małysza, Piotra i Tadeusza Fijasów, Bobaka i Malika nie stał na podium żadnego z rozgrywanych w ramach tego cyklu zawodów. Ale już w czołowej dziesiątce poszczególnych konkursów zaliczył bytności równe 10, co daje mu w historii polskich skoków pozycję nr 3, ex equo z Bobakiem. Za Małyszem i Piotrem Fijasem, a przed Stochem. Dwa razy (Harrachov i Sapporo) zajmował w zawodach miejsce piąte, raz był szósty, 4-krotnie ósmy i 3 razy dziewiąty. Zdobył w pucharowych zawodach łącznie 754 pkt. Pod tym względem wyprzedzają go z Polaków też jedynie Małysz i P. Fijas.
Jest 3-krotnym olimpijczykiem. Najlepsze jego miejsce to 20 pozycja na dużej skoczni w Nagano. Na każdych igrzyskach przynajmniej w jednym z konkursów dostawal się do finału. Aż 6 razy brał udział w MŚ, 4 razy w MŚ w lotach. Nie z tego powodu, że miał wujka w zarządzie PZN-u tylko dlatego, że nie było naówczas lepszych skoczków. Największy sukces odniósł w 1997 roku w Trondheim, gdzie był 5-ty na skoczni średniej i 16-ty na dużej. W Lahti, na skoczni dużej był 17-ty. Do finałowej serii takich mistrzowskich konkursów, licząc oba rodzaje mistrzostw, dostawał się łącznie 7-krotnie. W Kulm w 2006 roku w MŚL wyprzedził nawet Adama Małysza (był 19-ty, a mistrz 20-ty)
Pech Roberta Matei polega na tym, że w ostatnim sezonie swojej reprezentacyjnej przygody nie dość, że wypadł słabo w konkursach indywidualnych na MŚ w Sapporo, to jeszcze zawalił występ drużynie. Nie na tyle jednak, by kierowane pod jego adresem zarzuty, że jest powodem, dla którego nie zdobyliśmy medalu, były zasadne. Ci sami ludzie, którzy tak wtedy gardlowali nie zauważyli, że rok wcześniej, na igrzyskach w Turynie Mateja w konkursie drużynowym ciągnął zespół, skutecznie wspomagając Małysza. Dzięki nim dwóm głównie zajęliśmy 5-te, najwyższe w historii igrzysk, miejsce.
Reasumując. Nikt nie ma zamiaru wygłaszać tu hymnów pochwalnych na temat Roberta Matei. Sobie może nie zasłużył. Ale przytoczone dane jednoznacznie świadczą o tym, że coraz częściej pojawiające się na forach internetowych pod adresem obecnego asystenta Lepistoe  kpiny czy wręcz wyzwiska nie mają swojego umocowania w prawdzie. Zastanawiające jest, na przykład, że mało kto, pisząc o byłych skoczkach w kontekście wykonywanego przez nich zawodu trenera, kontestuje na przykład, tak słabych niegdyś skoczków jak Kojonkoski, Pointner czy Steiert. Gości którzy, jako skoczkowie, mogli za Mateją jedynie narty nosić. O Kruczku, z przyzwoitości, nie wspominając. Ja oczywiście nic do tych wszystkich panów, z tytułu ich nielotności, nie mam, bo to przecież w żaden sposób nie musi przekładać się, jak wskazuje przykład Fina czy Austriaka, na ich pracę. Ale przy Matei wszyscy czterej byli jak kiwi przy bocianie.
Wracając do tematu bo, jak się zdaje, nieco odbiegłem. W latach 1992-2008, czyli wtedy, kiedy skakał Mateja,  przez reprezentację przewinęło się kilkudziesięciu skoczków. Przez kluby grube setki, jeśli nie więcej. I poza Małyszem wszyscy są, summa summarum, słabsi od Mateji. W erze okołomałyszowej jest na razie na pewno naszym skoczkiem nr 2. Póki co, bo Stoch mu po piętach dość mocno depta. I pewnie skończy karierę mając na koncie znacznie większe sukcesy. Ale na razie musi jeszcze gonić.
A teraz, Anka, na kolana i do Canossy. W zasadzie wystarczy do Chochołowa. Mateję przeprosić.

 

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (23)

Inne tematy w dziale Rozmaitości