HareM HareM
29
BLOG

Vancouver – podsumowanie na letnio

HareM HareM Rozmaitości Obserwuj notkę 10

O dokonaniach naszych dwóch największych, niekwestionowanych i prawdziwych gwiazd chciałem napisać osobno. Wrzucenie ich do jednego worka z resztą reprezentujących nas sportowców uważałbym za zbytni krok w stronę egalitaryzmu. To tak jak z d...kratycznymi wyborami. Każdy głos ma taką samą wartość. A ja się pytam: jakim prawem?
Ponieważ w moich notkach, jak na razie, karty rozdaję ja, więc Kowalczyk i Małysz będą potraktowani tak, jak na to zasługują. Z należnym szacunkiem  i w oddzieleniu od reszty. Jak w samolocie. Jest klasa turystyczna i klasa biznesowa. To tak tytułem przydługiego wstępu.
Rzeczywisty urobek naszych najwybitniejszych w historii dwudziestego pierwszego wieku sportowców (taką sobie bezpieczną kategorię obrałem, żeby niepotrzebnie nie wzruszać do łez Szewińskiej i Korzeniowskiego) nie odpowiada zasadniczo i stricte, moim zdaniem, ich osiągnięciom podawanym w podsumowujących igrzyska tabelach.
Uprzedzając pełne zupełnie zrozumiałej wyższości opinie blogerów mieniących się tymi bez „fałszywych uprzedzeń” i imputujących innym „polskie kompleksy” bądź „teorie spiskowe” zaznaczam z góry, że w ramach zrozumienia czy wręcz całkowitego poparcia dla idei wolności wypowiedzi, również w formie pisanej, nie będę ich kasował. Tym bardziej, że nigdy tego nie robię. Piszcie na zdrowie.
Zacznijmy od Małysza. Z wieku i z urzędu mu się wszak należy. Przy czym w jego wypadku będą też reminiscencje. Sprzed ośmiu lat aż. No więc tak. Adam Małysz nie jest posiadaczem ani jednego złotego olimpijskiego krążka. A powinien ich mieć cztery. Dokładnie. Tyle, ile ma Ammann. Bo wszystkie złota Ammanna powinny wisieć na szyi Małysza. W sezonie 2001/02 Polak od początku sezonu dokładał wszystkim jak do pieca. I nagle, ni stąd ni zowąd, jak guma z majtek, wyskoczył Hannawald. Z pianą na ustach, z błyskawicą w oku, z energią i miną zarażonego wścieklizną bulteriera. Nic dziwnego, że zaczął wygrywać wszystko i nawet Małysza zostawiać za sobą. Ale nadmuchany bulterier miał pecha. W Willingen, na miesiąc przed igrzyskami bardzo poważnie wyglądający wypadek miał Ammann. Na tyle poważny, że zaległ na miesiąc w szpitalu, gdzie jako powypadkowemu podawano mu leki zawierające substancje, których Małysz (faktycznie) i Hannawald (oficjalnie) zażywać nie mogli. No i Ammann wydobrzał do tego stopnia, że w cuglach wygrał konkurs na dużej skoczni. Zwycięstwo na małej zawdzięcza jednak dwom czynnikom. Bo ten pierwszy by nie wystarczył. Bez udziału drugiego czynnika konkurs wygrałby i tak Małysz. Ale Polak, lądując po pierwszym skoku, wpadł w półmetrową niemal wyrwę powstałą po upadku skaczącego wcześniej Noriakiego Kasai. Wyrwę, której nie mające elementarnego doświadczenia przy przygotowywaniu skoczni do konkursów skoków narciarskich, Jankesy w ogóle nie próbowały po skoku Japończyka zlikwidować! Polak, mimo najdłuższego skoku, dostał zań siłą rzeczy same 16-tki i było praktycznie po ptakach. W serii finałowej  rywale skoczyli równie dobrze jak Małysz i utrzymali przewagę.
Co było w dwie poprzednie soboty wszyscy widzieliśmy. Jak już kiedyś pisałem cieszy mnie, że buta Austriaków została ukarana. Tyle, że zostałaby ukarana również bez stosowania przez Ammanna kosmicznych wiązań. A Szwajcar stałby dwukrotnie na podium, tyle że nie najwyższym. Polak nie mówi tego wyraźnie, w niektórych wypowiedziach nawet to neguje twierdząc, że Ammann skakał w innym wymiarze i był nie do pobicia. Był, fakt. Ale dlatego, że miał inny sprzęt. Igrzyska są raz na cztery lata, nie raz na dwa tygodnie. Nie można pozwalać na to, by o medalach olimpijskich decydowały nowinki techniczne, a nie forma i klasa zawodnika. Ammann wiedział, że Małysz jest w optimum formy i bal się konfrontacji w równych warunkach. Gdyby było inaczej, po konkursie na skoczni średniej, założyłby normalne wiązania. Mając na koncie trzy złota każdy grający fair mężczyzna tak by postąpił. Ponieważ Ammann rzadko kiedy gra fair to stało się jak się stało. Po raz czwarty Helwet ukradł złoto Polakowi. A nasza gawiedź, wspomagana przez potłuczonych dziennikarzy, skanduje, bez słowa reflekcji, jego nazwisko. Unikatowe zjawisko, trzeba przyznać.
Równie wielki zaszczyt jak Małysza w Salt Lake City, spotkał w Whistler Kowalczyk. Mogła się zmierzyć z nafaszerownymi lekami do zwalczania astmy Norweżkami i Szwedkami. W biegu, w którym zdobyła brąz, z pierwszej na mecie szóstki tylko ona nie zażywa zabronionych pod groźbą dyskwalifikacji środków. Państwo to rozumieją? I dlatego, zamiast co najmniej trzech złotych krążków, Polka przywiezie do kraju też trzy medale, tyle że po jednym z każdego kruszcu.
Mamy wspaniały, niespotykany w historii sportu duet narciarzy. Najlepszego skoczka i najlepszą biegaczkę. Niestety. Odzwierciedlenia tego w tabelach nie będzie. I za 30 lat nikt nie uwierzy, że Ammann przy Małyszu to cienki Bolek, a Bjorgen to mogłaby za Kowalczyk narty nosić.
Tyle na letnio.
 

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Rozmaitości