Nie, nie będzie o tych, którzy wsławili się w Bitwie o Anglię. Chociaż o tym tez w końcu chyba kiedyś wypadałoby napisać.
Za dwa dni rozpoczyna się ostatni akord narciarskiego sezonu. W skokach narciarskich będą to MŚ w lotach. I o najlepszych lotnikach w tej dziedzinie chciałem parę zdań. Konkurencja stosunkowo świeża i mająca swoje klimaty. Nieco różne od normalnego skakania na nartach. Tak przynajmniej mówią ci, którzy uprawiają to zawodowo. I coś w tym jest, bo mało który wybitny skoczek narciarski jest jednocześnie genialnym lotnikiem. Zobaczmy zatem, kto najbardziej wpisał się w historię narciarskich lotów.
Było w historii mistrzowskiego skakania na mamutach paru, nomen-omen, gigantów. Pierwszym z nich jest chronologicznie (ale nie tylko) Szwajcar Walter Steiner. Pechowiec (?) z Sapporo gdzie przegrał złoto jedną dziesiątą punktu. W MŚL pecha (jeśli w Sapporo w ogóle można mówić o pechu, bo przecież srebro Szwajcar wygrał o 0,2 pkt) miał znacznie większego. Mimo to, wspólnie z Hannawaldem, prowadzi w klasyfikacji wszechczasów. Pech Steinera miał miejsce na MŚ w Oberstdorfie w 1973 r. Skoczył tam łącznie 10m dalej od zwycięzcy, Niemca Hansa-Georga Aschenbacha, a mimo to złota nie zdobył. Musiał zadowolić się srebrem gdyż jednego ze skoków nie ustał. Rok wcześniej, w Planicy, zwyciężył bezapelacyjnie pokonując drugiego w mistrzostwach Niemca Wosipiwo dokładnie o 20m. Trzeci Raska skoczył od Helweta o 34m krócej. Pięć lat po swojej pierwszej wiktorii Steiner powtórzył ten wynik w Vikersund. Wyprzedził tam Austriaka Innauera i Niemca Glassa.
Kto wie jakie jeszcze sukcesy mogły być udziałem Szwajcara. Mając zaledwie 27 lat i będąc w najlepszym dla skoczka wieku, z powodu kontuzji zmuszony był zakończyć wspaniałą, szczególnie jak chodzi o loty narciarskie, karierę.
Współlider światowej klasyfikacji, Niemiec Sven Hannawald, też miał duże szanse na to, aby trzykrotnie stać na najwyższym podium światowego championatu na mamutach. Podczas swoich pierwszych “medalodajnych” MŚ w Oberstdorfie prowadził bowiem w zawodach po pierwszym dniu nad Kazujoszim Funakim z przewagą ponad pięciu punktów. Nazajutrz Japończyk skoczył jednak łącznie 6m dalej, odrobił z nawiązką straty punktowe i zdobył tytuł mistrzowski każąc Niemcowi zadowolić się srebrnym medalem. Dwa lata później Hannawald nie dał już sobie wydrzeć zwycięstwa wygrywając w Vikersund. Skoczył najdalej, bijąc drugiego Wildhoelzla w trzech skokach o 8,5 m, otrzymując od sędziów ponad 14 pkt więcej. Trzeci Ahonen skoczył aż 47m krócej od Niemca. W roku 2002 w Harrachovie, gdzie był jednym z głównych faworytów, nie dał szans przeciwnikom w ograniczonych do dwóch serii zawodach skacząc dwukrotnie 202 m i zwyciężając pewnie z przewagą 20m nad Schmittem i Mattim Hautamaekim. Na kolejnych mistrzostwach broniący tytułu Hannawald nie dał rady. Przegrał mistrzostwa z kretesem zajmując dopiero 17 miejsce. Pokonał go m.in. będący wtedy w słabej formie Adam Małysz (Polak był 11-ty). Po mistrzostwach w Planicy Niemiec wystartował jeszcze tylko w zawodach w SLC, gdzie zajął bodaj 47 miejsce, i zakończył karierę.
Tam, gdzie Hannawald rozstawał się z wielkim mamucim skakaniem, witał się z nim Norweg Roar Ljoekelsoey. Skoczek z Trondheim, który dwa lata wcześniej w Czechach zajął ostatnie, czterdzieste dziewiąte, konkursowe miejsce, w Słowenii był wyraźnie najlepszy. O ile po pierwszym dniu zawodów był dopiero trzeci (i to tylko dzięki notom, bo Ahonen skakał dalej) to dzień drugi był jego popisem. Dołożył najgroźniejszym rywalom po około 20m i zwyciężył z dużą przewagą nad Ahonenem i Kiuru. Pecha w rywalizacji miał rodak Ljoekelsoeya Ingebrigtsen. Oddał w pierwszym dniu najdłuższy skok zawodów – 225m, ale upadł. Gdyby go ustał zdobyłby srebro. W roku 2006, w Kulm, Ljoekelsoey powtórzył swój sukces z Planicy. Tym razem podwaliny pod wygraną położył już w pierwszym dniu. Uzyskał spory zapas nad rywalami (skoczył od najlepszych z nich około 20m dalej) i w finale tylko kontrolował sytuację. Nad drugim Widhoelzlem miał na koniec aż 26 pkt przewagi, od trzeciego Morgensterna dzieliło go jeszcze 10 pkt więcej. Do obrony tytułu w roku 2008 Norweg nie przystąpił w roli faworyta. I się nim nie okazał. Nie wszedł do finałowej 30-tki zawodów zajmując w I serii dopiero 32 miejsce.
Jedynie trzej wymienieni zawodnicy mają na koncie po dwa zwycięstwa. Jest jednak skoczek, który mimo że zwyciężył w tego typu imprezie tylko raz to wyprzedza ich w klasyfikacji, nazwijmy to, “punktowej”. Stał bowiem na podium MŚL aż pięciokrotnie. Chodzi oczywiście o Matti Nykaenena.
Swoją wspaniałą przygodę z MŚL rozpoczął Fin w roku 1983. Zajął w Harrachovie trzecie miejsce, tuż za Ostwaldem z NRD i Czechem Plocem. Skoczył od Niemca łącznie 17m dalej, a mimo to z nim przegrał. Ponieważ Nykaenen skakał zawsze ładnie stylowo wniosek nasuwa się jeden. Fin w jednym ze skoków musiał leżeć. Dwa lata później w Planicy, gdzie po raz ostatni rozgrywano championat w lotach w roku nieparzystym, 22-letni wówczas Matti został mistrzem świata w lotach. Pokonał wtedy swojego największego w karierze rywala Weissfloga oraz Ploca, dla którego, podobnie jak dla Fina, było to już drugie podium na MŚL. Słowo “pokonał” nie jest tu specjalnie odpowiednie. Nykaenen po prostu zmiażdżył rywali. Niemcowi dołożył w trzech skokach 44m, Czechowi metr więcej. Po roku znów rozgrywano mamucie MŚ. Tym razem w Kulm. I , jak zwykle, cudowne dziecko skoków stanęło na podium. Na najniższym, obok Austriaków Feldera i Neulandtnera. Ewidentnie zepsuty drugi skok (oddali ich po cztery) nie pozwolił na zajęcie wyższego miejsca. Kolejne MŚL odbyły się w roku największych sukcesów Fina, w roku 1988. Starsi kibice skoków pamiętają ten rok znakomicie. Nykaenen wygrał wtedy Turniej 4 Skoczni, a w lutym w Calgary został dwa razy indywidualnym i raz drużynowym mistrzem olimpijskim. Na koniec sezonu okazał się najlepszy w klasyfikacji generalnej PŚ. Do pełnej korony zabrakło zwycięstwa na MŚ w lotach. Mamut w Oberstdorfie przyniósł co prawda medal, ale “tylko” brązowy. Musiał uznać wyższość Norwega Fidjoestoela i Słoweńca Ulagi. Rzeczywiście skakali w tym dniu (odbyły się tylko dwie serie skoków) dalej. Ostatni start Mattiego Nykaenena na mamuciej imprezie rangi mistrzowskiej miał miejsce w Vikersund w roku 1990. Zdobył srebro plasując się między dwoma Niemcami. Uległ Thomie, a wyprzedził Weissfloga.
Startując 5 razy w MŚL, zwany enfant terrible światowych skoków, Nykaenen każdorazowo stawał na mistrzowskim podium. Tego nie dokonał przed nim nikt i chyba nikt tego już nie zrobi. Dlatego, mimo ze wymieniony jest tutaj dopiero na czwartym miejscu, jawi się jako największa postać światowych lotów narciarskich. Tym bardziej, że w konkursach na mamutach rozegranych w ramach PŚ jest też w najściślejszej szpicy klasyfikacji.
Jeszcze jednej postaci nie sposób w tym artykule pominąć. Ponieważ ani razu nie został mistrzem świata w lotach to okupuje dość odległą pozycję w klasyfikacji. Jest dopiero osiemnasty. Ale wziąwszy pod uwagę ilość zdobytych medali, ustępuje tylko swojemu wielkiemu rodakowi. Janne Ahonen, bo o nim mowa, zdobył dotąd 2 srebrne i dwa brązowe medale MŚL. I jako jedyny z wymienionego grona ma szanse, po swojej marcowej decyzji o powrocie do skakania, poprawić statystyki w tym względzie.
Pierwszy z tych krążków miał kolor srebrny i Fin wywalczył go aż 14 lat temu. Od tego czasu medale MŚL zdobywa z dokładnością zegarka. Co cztery lata. W Vikersund w 2000r. był trzeci, w Planicy w 2004 - drugi i dwa lata temu w Oberstdorfie znów zajął 3 miejsce. Startując w najbliższych mistrzostwach w Planicy może wyprzedzić w klasyfikacji nawet Nykaenena. Wystarczy, żeby wygrał. Tyle, że to będzie arcytrudne.
Na koniec jeszcze krótko o pięciu skoczkach. Pierwszych czterech już nie skacze. Są także, jak chodzi o MŚL, multimedalistami. Austriacy Kogler i Goldberger, zdobywcy m.in. Kryształowych Kul, zdobyli w lotach po dwa medale. Każdy z nich ma w dorobku po jednym złotym i jednym srebrnym medalu. Czech Kodejska i Niemiec Thoma również, tyle, że zamiast srebrnych zawieszono im na szyjach medale brązowe.
Piąty zawodnik to, wg wielu, wielka przyszłość światowych lotów. We wspaniałym stylu zdobył tytuł na ostatnich mistrzostwach. Jeśli nie będą się go imać kontuzje to można się spodziewać, że Gregor Schlierenzauer nie tylko wyprzedzi w klasyfikacji Steinera, Hannawalda i Ljoekelsoeya ale na lata zadomowi się w fotelu najlepszego lotniarza na świecie. No chyba, żeby humor popsuł mu kolejny Fin - Harri Olli. Bo po tym gościu z kolei można się spodziewać wszystkiego. Tak w prawo, jak i w lewo...
PS
Ten tekst był pisany spory czas temu. Teraz ostatni akapit można, a nawet trzeba, uzupełnić. Otóż uśmiech Schlierenzauera, przynajmniej w najbliższy weekend w Planicy, może zgasić jednak ktoś inny niż Olli. I niech tak się stanie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości