Narciarskich, żeby nie było. I też w tym sezonieJ.
Otóż. Justyna Kowalczyk dokonała w tym roku, jak wszyscy wiemy, rzeczy dotąd w polskim sporcie śniegowo-lodowym, z całym szacunkiem dla Adama Małysza, w pewnym zakresie niespotykanych. Dokonała też rzeczy równie ważnej. Zaczęła głośno mówić o sprawach, które cały sportowy światek, łącznie z różnymi pseudoantydopingowymi instytucjami, próbuje skrzętnie chować pod dywan.
I efekty tego są, jakie są. Sędziowie nie zauważają kiedy najgroźniejsza rywalka wywraca Polkę na trasie sprintu, pozwalają na podkładanie (akurat na torze biegu Polki) przyklejających się do nart i spowalniających w kapitalny sposób bieg jakichś gum do żucia, skandynawskie media nie piszą o aferze dopingowej Kornelii Marek (nie broniąc wcale Ślązaczki ciekawym tylko czy aby te próbki to na pewno jej czy może jednak którejś z konkurentek ze szczególnym uwzględnieniem biegaczek ze Skandynawii) tylko o aferze „koleżanki Kowalczyk”, a Marit Steryd Bjoergen w swojej łaskawości mówi publicznie, że ona nie wierzy, żeby Kowalczyk mogła mieć z tym cos wspólnego, że raczej to wyklucza. Nie ma to jak, wyrażony w odpowiednim czasie i miejscu, ukłon w stronę rywalki. Choćby złośliwy. Czasami człowiek człowiekowi idzie na rękę. Albo raczej po ręce. A może po narcie. Jedzie.
No. To wiemy, czego się w przyszłym sezonie spodziewać. Rok temu powiedziałbym: damy radę. Dzisiaj, szczególnie w oparciu o tegosezonowe doświadczenia Kowalczyk i Małysza napiszę, że wierzę, że i tak dadzą radę. Ale pewny nie jestem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości