W sporcie taka bryndza, że w tej chwili faktycznie chyba przyjdzie człowiekowi o kopanej pisać. Jest jeszcze, co prawda, Formuła 1, ale w tym roku to nic dobrego nas chyba z jej strony nie czeka. Ecclestone tak przynudził z nowymi przepisami, że możemy mieć stracony cały sezon. Jak dobrze pójdzie. Można, co prawda, zająć się jeszcze przykładowo boksem czy MMA, ale, na szczęście, nie trzeba. Nie ma obowiązku, znaczy. I chwała Bogu.
Ja od dziecka jestem pod urokiem piłki hiszpańskiej. Mnie nie rajcują rozgrywki dość tępych Angoli. Bo u nich, wbrew temu, co próbują nam wmówić miłośnicy wyspiarskiej piłki, cały czas króluje słynne “kick and run”. Mają wielkie szczęście, że tam są duże pieniądze. To przyciąga naprawdę świetnych zawodników zza wody (dużej i małej). Ale sami Wyspiarze to straszne, piłkarsko, pastuchy są. Moim zdaniem. Dlatego tak dobrze do tej pory kojarzą im się tacy zawodnicy jak Butcher czy Butt. A to zwykli, nomen-omen, rzeźnicy byli. I dlatego zdecydowanie wolę inne klimaty. Piłkarskie, rzecz jasna.
Hiszpania mnie zawsze fascynowała. Od dziecka. Jako łebek strasznie lubiłem taki zestaw kolorów: czerwony-niebieski. I chyba dlatego od małego kibicowałem Hiszpanii. Tym bardziej, ze ona miała taki swój styl. Niepowtarzalny dla mnie. Nikt nie grał tak jak Hiszpania. I nie chodzi mi o to, że na kolejnych mistrzostwach “grali jak nigdy, przegrywali jak zawsze”. Oni grali, dla mnie, inaczej niż reszta Europy i inaczej niż Ameryka Południowa. Nie umiem tego sprecyzować, nie jestem fachowcem. Taka Barcelona, na przykład, też gra zupełnie inaczej niż inni. Od dziesiątek lat, jak pamiętam. Ma swój styl. Ja go nie utożsamiam z Cruyffem (jako piłkarzem). Mnie się wydaje, że specyfikę tej innej gry szczególnie było widać za czasów występów Bakero. On grał te szalenie szybkie, niespotykane gdzie indziej, czasem wydawałoby się niepotrzebne, klepy do tyłu czym zupełnie zaskakiwał przeciwnika. Nie pamiętam, może to nie jego zasługa, może to już było za Cruyffa z Neeskeensem. Ale u niego to było najbardziej widoczne i mnie to zachwycało.
Real też grał pięknie. Tyle, że trochę później. Patrzeć na Sancheza, Butragueno, Santillanę czy Zamorano to była jedna wielka przyjemność. Jak tam zaczął rządzić Raul to już można było patrzeć nie tylko na niego, ale na całą drużynę. Grali poezję. No i mieli wyniki. Większe niż Barca za Romario i Stoiczkova. To, co prezentował Real około 12-10 lat temu było porównywalne z zeszłoroczną Barcą. Albo z tą z najlepszych czasów Ronaldinho. Tylko, że wtedy Real miał Hierro, Carlosa, Raula i Morientesa. To był szkielet. CAŁA RESZTA, łącznie z Zidanem, Figo, Ronaldami i innymi GalaCośTam to tym czterem się po prostu do zupy* przykleiła. Bo to oni stanowili o sile tego zespołu. Nikt inny. Jak odeszli czy przestali grać na odpowiednim poziomie to Real padł jak kawka. Mimo, że megaorły grały dalej i liczniej. Drużyna musi mieć charakter. Żeby go miała, musi mieć swoje korzenie w rejonie, gdzie gra. Tak jak ma Barcelona, a u nas kiedyś śp. Widzew, a w prehistorii śp. Ruch. Inaczej nie ma sukcesów. Tych prawdziwych i długotrwałych. Nie tylko tych nadmuchanych, jednosezonowych.
Jeśli mówimy o dobrej piłce to oczywiście gwiazdy być muszą. Ale jedna, dwie w zespole. I wystarczy. A nie sześć “asów” prześcigających się w zawodzeniu oczekiwań publiczności i czterech Murzynów do łatania dziur. Tak się nie da. Polska, na ten przykład, dlatego tak dobrze grała na Mundialach 74, 78 i 82, bo miała jednego, góra dwóch asów i 8-9 Murzynów. W Realu, jeśli odpowiednio rozumieć pojęcia “as” i “Murzyn”, proporcje są odwrotne. To jak on ma wygrywać?
To tyle mnie naszło z braku tematu do pisania.
Pozdrawiam kibiców piłkarskichJ .
* - wymiana liter wyróżnionych innym kolorem jest dozwolona i nie będzie oprotestowywana przez autora
Inne tematy w dziale Rozmaitości