Robert Kubica, w przeciwieństwie do Adama Małysza, nie jest człowiekiem, któremu światowa federacja sportu, którym się para, rzuca pod nogi co rusz jakieś kłody. Ecclestone, co by o nim złego nie napisać, nie wyrządził Polakowi, jak dotąd, większej szkody. To go rózni zdecydowanie od zawiadowcy stacji “skoki narciarskie” – Waltera Hofera, któremu Małysz zawdzięcza wiele przegranych.
Miał Kubica dotąd inne problemy. Jego rodzima stajnia, BMW Sauber, robiła wszystko, aby nie uzyskał, broń Boże, wyników na miarę jego talentu. Co jej się, przyznajmy, w dużym stopniu, udało. Dziś Polak jeździ w innym, normalnym jak się wydaje, teamie, gdzie nikt nie myśli kategoriami szefów BMW. I na szczęście, i chwała Bogu.
Wydawałoby się więc, że nic tylko piąć się w górę i szczyty zdobywać. I tak jest. Kubica się pnie. Na miarę możliwości. Możliwości Renault, które są, jakie są i na miarę swoich możliwości. Są one, te jego, niewątpliwie bardzo duże. Potencjalnie i w rzeczywistości. Te Renault, nieco mniejsze, choć się chłopaki starają. Nadrabiają też wyjątkowo udana strategią. Niemal w każdym wyścigu.
I tu jawi się problem. W Formule 1 bowiem, są równi i równiejsi. Nikt oczywiście nie tępi Kubicy. Co to, to nie. Ale są zawodnicy, którzy mają w tym cyrku specjalne prawa. Przede wszystkim Hamilton i Vettel. Święte krowy. Cokolwiek jeden z drugim nie nawyczynia – żadnych reperkusji. Hamilton trzeci wyścig pod rząd jeździ wbrew przepisom. I nic. Już nie będę pisał o jego wcześniejszych wyczynach. Każdy jeden kierowca zebrałby już pokłosie swoich niebezpiecznych, głównie dla innych, manewrów. W wypadku Hamiltona – uchodzi. Drugi taki to Vettel. W dwóch ostatnich wyścigach zachowanie na poziomie Anglika. A to nie jedyne jego takie zagrania. Tylko dzięki jego skandalicznej jeździe w inauguracyjnym wyścigu poprzedniego sezonu na koncie Kubicy, przy liczbie wygranych zawodów widnieje cały czas cyfra jeden.
Nikt nie odmawia tym dwom kierowcom dużego talentu. Ale nie można przez cały czas patrzeć na nich przez palce albo dokonywać różnych manewrów mających na celu zajmowanie przez nich jak najwyższych pozycji. Bo tego, co zrobili wczoraj sędziowie w Szanghaju inaczej nazwać nie można. Jadący na 3-cim miejscu Polski kierowca miał na 22-gim okrążeniu około 30 sekund przewagi nad grupą pościgową. W sytuacji zdecydowanie nie pretendującej do tego typu decyzji sędziowskiej, na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa i jeździł po nim tak długo aż przewaga Kubicy stopniała do zera. Później, ze względu na kolosalną różnicę między samochodami Ferrari i McLarena a Renault, Polak, chcąc nie chcąc, musiał ustąpić pola Hamiltonowi i Alonso. Obaj kierowcy nie mieliby żadnych szans na prześcignięcie krakowianina gdyby nie decyzja sędziów.
Oczywiście to co się stało nie jest efektem “polowania na Kubicę”. To nie skoki narciarskie. Ale o forowaniu Hamiltona czy Vettela (tez o mało nie dogonił Polaka) można na pewno mówić. I to nie szeptem.
Cóż. Nie mamy szczęścia. W żadnym sporcie. A już szczególnie do arbitrów. Wydawałoby się, że w F1 nie powinno się to zdarzać. A jednak. Kubica uciekł z BMW i wydawało się, że była to udana ucieczka przed wielkim deszczem. Obawiam się, że żeby nie wpaść pod rynnę to trzeba było uciekać nie w tym kierunku. Bo Renault nie dość, że nie należy do najszybciej to jeszcze, jak się okazuje, nie jest faworytem sędziów.
Jak nie urok to sraczka.
Inne tematy w dziale Rozmaitości