W moim domu zbliża się kolejny, drugi już w historii (i jednocześnie w tym roku) sądny dzień. Dzień pożegnania z kolejnym pokoleniem chomików urodzonych i odchowanych przez Pusię II, Puszka i moją małżonkę. Szanowną zresztą.
Nie będzie to dzień, w żadnym wypadku, dla nikogo miły. Może za wyjątkiem Pusi, od której odłączy się w końcu 10 ssaw, powodujących wydłużenie rozmiarów jej gruczołów mlecznych do wielkości zbliżonej do rozmiarów tych “elementów” u starych Murzynek. Niemal. Te młode chomiki mają już bite 4 tygodnie, a dalej doją matkę jak, nie przyrównując, jaką krowę rekordzistkę. Pusia jest jak Matka Polka i twardo stawia czoła rzeczywistości, ale z pewnością nieco odetchnie. Ostatnie rozstanie zniosła wyjątkowo dzielnie. W przeciwieństwie do młodych, z których aż sześć (na odchowane przez nią dziewięć) zakończyło żywot przed upływem miesiąca od rozstania. Podobno z pierwszym miotem często tak się dzieje.
Moja małżonka, szanowna zresztą, twierdzi co innego. To mianowicie, że młode nie zdzierżyły konfrontacji z Polską Bronisława II Drogiego. Przedtem wiadomo. My home is my castle. A potem to rzeczywistość, osiągającej akurat ekstremum, III RP, z którą tak gwałtownie zetknęły się w sklepie - twierdzi moja lepsza połowa – położyła się na nich cieniem. A nawet, rzekłbym, gorzej. Cóż. Za jakiś miesiąc przekonamy się, czy moja, szanowna zresztą i znana w rodzinnym gronie z obwiniania o wszystko różnego typu aferałów i platfusów, małżonka była bez racji czy też jednak nie była. Nie bez racji, znaczy. Moim zdaniem, jeśli jako zaledwie obserwator przecież, mogę w ogóle zabrać głos, to prawda leży pośrodku. To znaczy, że oprócz niewątpliwie słusznego wniosku mojej połowicy, powodu szybkiego zejścia należałoby upatrywać również w tym, że młode nagle pozbawione zostały ciepła naszego, jakże rodzinnego, domu. Ciepła, którego przecenić nie sposób. Argumentem za tym tokiem rozumowania jestem tutaj, na ten przykład, ja. Nie opuściłem rodzinnych pieleszy od tylu lat, a dalej jestem w nienajgorszej formie.
Wracając do rzeczy. Zasadniczo również zadowolony będzie Puszek. Bydlę to od jakiegoś czasu zostało (po raz drugi już) od swojej partnerki odseparowane. W celu przedłużenia mu życia, najkrócej mówiąc. Pusia jest bowiem jak modliszka. Toleruje go, a nawet zdecydowanie więcej, do określonego, dość łatwego do sprecyzowania, momentu a potem huzia na Józia. Znaczy na Puszka. Jako pełni miłosierdzia chrześcijaninie ratujemy wtedy, wraz z małżonką moją, szanowną zresztą, biedaka z opresji przenosząc go w miejsce zdecydowanie bardziej bezpieczne. Do drugiej klatki, znaczy. Kosztowało nas to dodatkowe 50 zeta, ale jeden uratowany żywot na koncie i zasługa w Niebie jest.
Zachowanie Pusi przez kilka ostatnich dni świadczy, że wchodzi ona w fazę końcową nowiu, o czym świadczą dwie rzeczy. To, że ma serdecznie dosyć potomków i to, że non stop podnosi ogonek, co oznacza wiadomo co. Przechodzenie z nowiu do pełni trwa u Pusi jakieś 3 albo 4 tygodnie. Dokładnie nie mierzyłem. Jest poprzedzone dwudniowym przygotowaniem na powtórne pełne zaakceptowanie Puszka. Znakomita większość tego czasu to sielana. Trwa to jakie 3 tygodnie, po czym, ni z gruszki ni z pietruszki, Puszek zaczyna szaleć i uciekać po całej klatce ze strachu. Śmierć w oczach. Uzasadniona, o czym wyżej już było.
Ten sądny dzień to jutro ma być. Szkoda tych młodych oddawać, bo teraz to one przeżywają apogeum formy i największej radości przysparzają. Zaczynam rozumieć ludzi-hodowców, którzy kochają swój zawód. Jeszcze ze dwa-trzy mioty i sam się zacznę zastanawiać nad czymś takim. Tylko to musi być biznes. A ja z tymi chomikami, to wychodzę jak PRL na handlu z SoSo. Tylko do tego dokładam. I tak jak PRL, zaczynam to całkowicie akceptowaćJ .
Inne tematy w dziale Rozmaitości