HareM HareM
321
BLOG

6 czerwca 1973 – dzień zwycięstwa

HareM HareM Rozmaitości Obserwuj notkę 12

 

 Dzisiaj mija 37 lat od dnia kiedy po raz pierwszy (i ostatni zresztą) złoiliśmy na Śląskim zarozumiałych do granic wytrzymałości, żujących te swoje gumy, Angoli.

Kilkadziesiąt tysięcy gardeł wyło radośnie praktycznie od początku meczu i nakręcało drużynę Górskiego. Kibicom przychodziło to o tyle łatwo, że od siódmej minuty prowadziliśmy. Do dziś nie wiadomo zresztą kto tę bramkę strzelił. Kandydatów jest trzech, ale tylko dwóch się do tego przyznaje. Trzeci, Bobby Moore, nie robi tego nie tylko z tego powodu, że już nie żyje. Kiedy żył to też się wił jak piskorz jak się go o to pytali i do samobója przyznać się nie chciał. Ten mecz to był zresztą jego reprezentacyjny gwóźdź do trumny. Zawalił jeszcze ewidentniej drugą bramkę i, zasadniczo, załatwił Polsce wygraną. Za to poszedł w odstawkę.

Okupiliśmy to zwycięstwo dużą stratą. Przynajmniej tak się wtedy wydawało. Z reprezentacyjnej gry wypadła, praktycznie na bite cztery lata, największa nasza ówczesna sława, bohater (ponad)narodowy Włodzimierz Lubański, przebijający popularnością wszystkich innych Włodzimierzów, również tych stanowiących obiekt kultu w państwach, że się tak wyrażę, ościennych.

I przechodzę do sedna. Twierdzę, a w zasadzie powtarzam po latach to, co wtedy mówił mój, nieżyjący już, Tata. To 6 czerwca 1973 roku, nie żadnego tam 17 października, Polska zrobiła największy krok w drodze na piłkarski szczyt. To te dwa punkty (wtedy jeszcze nie premiowano zwycięstw specjalnymi bonusami) pozwoliły zacząć realnie myśleć o awansie na Mundial w Niemczech. Bez nich remis na Wembley byłby tylko w tych eliminacjach naszym łabędzim śpiewem. A tak? Właśnie. Łabędzili Anglicy. Ojciec twierdził coś jeszcze. Że Bog zesłał nam kontuzję Lubańskiego. Po to abyśmy, jako reprezentacja mogli w końcu czegoś na arenie międzynarodowej dokonać. Bo z Lubanskim to mogliśmy wygrywać z jakąś Norwegią albo Turcją 9 i 8 do zera, ale na rzeczywiste sukcesy mieliśmy szlaban. I faktycznie. Przestał grać – zaczęły się prawdziwe wygrane.

Trudno dzisiaj wyobrazić sobie naszą piłkarską historię, gdyby tak nie było drużyny grającej na Mundialu 1974 najpiękniejszy, moim zdaniem, w historii europejskiej piłki futbol. A przecież wystarczyłoby, żebyśmy nie wygrali.. Mało. Potem jeszcze, żeby Mc Farland nie zwalcował Lubańskiego. Te dwa elementy miały jednak 6-go czerwca miejsce. I one otworzyły Polsce drogę na światowe areny. Na MŚ mógł się pojawić taki brylant i klucz do wygrywania mistrzowskich meczów jak Andrzej Szarmach. Jeden z największych napastników, uważam, w historii tego padołu. Zupełnie, poza Francją, niedoceniony i do końca przez światową piłkę niewykorzystany.

Wyśpiewując peany na rzecz Wembley pamiętajmy, że przed jesiennym spotkaniem olbrzymią robotę wykonaliśmy dużo wcześniej w Chorzowie. Wembley to było, zasadniczo, tylko spijanie śmietany. No, prawie:).

 

HareM
O mnie HareM

jakem głodny tom zły, jakem syty to umiem być niezły

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Rozmaitości