Generalnie to ja do ryb nic nie mam. Rzadko się z nimi stykam, nawet w innym środowisku żyję. To co bym miał mieć. W czasie świąt to je nawet lubię. Szczególnie karpie.
Najgorsze relacje z rybami mam w okresie bezpośrednio przedświątecznym. Los tak pokierował życiem u mnie w domu, że zostałem namaszczony na egzekutora. Czy, żeby nie owijać w bawełnę, ich kata. Za łebka, pamiętam, rola ta przypadała babce. Jak babci brakło to funkcję tę przejął ojciec. Od dobrych 15-tu lat wszystkie świąteczne karpie szlachtuję ja. To, oczywiście, żadna przyjemność ale, jak każdy kat, zdążyłem się już do tej roli przyzwyczaić. I czynię te swoją powinność bez większych przemyśleń i analiz nad kruchością życia różnego rodzaju istot żywych. Ryb w szczególności. Co roku mnie coraz mniej rusza.
Wczoraj (w tym roku biję ryby wcześniej, bo podobno jak poleżą w zamrażarce 2 tygodnie to będą smaczniejsze) mnie jednak ruszyło. Nie to, że musiałem odbębnić coroczny rytuał. Ruszyła mnie rybia niewdzięczność. Jednostkowa, ale jednak. Otóż zakupiłem ryb sześć. Jako planista podzieliłem je, tak jak to robi trener kopaczy Smuda, na dwie grupy. Tyle, że żadnej z nich nie przydzieliłem żółtych koszulek. Pierwsze trzy, nazwijmy to eufemistycznie bo dzieci mogą czytać, „oporządziłem” dość szybko po czym musiałem załatwić sprawę na mieście. Wróciłem po półtorej godzinie, zabieram się za kontynuację przerwanej roboty, wchodzę do łazienki i…szok. Jeden z oczekujących w celi śmierci nie żyje.
I to jest, uważam, chamstwo. Pomijam to, że wydobyłem ją z chaosu, gdzie w ścisku, wśród wielu innych koleżanek oczekujących na zakup, leżała bez dostępu do wody. Pomijam to, że wiozłem ją do tej wody 12 km własnym środkiem transportu. Pomijam straty własne wynikłe ze zużycią całej wanny wody (no dobra, trzeba podzielić przez 6, ale zawsze). Pomijam to, że w przyszłym tygodniu z tytułu jej wybryku będę musiał , w ramach kompensowania braków i strat w świątecznym menu, kupić inne takie same bydlę, na które będę musiał osobno tracić czas i środki, jednostkowo znacznie większe. Pomijam nawet te dwie dychy, które zapłaciłem za nią bezpośrednio.
Ona nie pozwoliła mi, po prostu, wykonać mojej pracy. Nie pozwoliła mi spełnić się do końca w roli rodzinnego zaspokajacza potrzeb świątecznych. Świątecznego żywiciela rodziny.
Strasznie mi z tym niekomfortowo. Zaczynam sobie zdawać sprawę co może czuć prawdziwy kat kiedy skazany na pół godziny przed egzekucją zejdzie na zawał. To dopiero musi być dyskomfort.
Inne tematy w dziale Rozmaitości