Tak, w największym skrócie, można opisać awans Lecha do strefy pucharowej Ligi Europejskiej. Przyznaję się bez bicia, że nie wierzyłem w ten awans nawet po remisie w Turynie. Co więcej. Brałem pod uwagę, ze punkt wywalczony na stadionie Juventusu to może być jedyny punkt pyroków w tych rozgrywkach. Na szczęście wyszło zupełnie nie na moje.
Można oczywiście marudzić i twierdzić, że Juve, w porównaniu z tym sprzed dwudziestu kilku lat to niegodna napomknienia cienizna, że obecny Red Bull to mógłby grać w naszej lidze i nie wiadomo czy by się utrzymał i że MacCity w meczach z Lechem wystawiał głębokie rezerwy. No i że lech miał w każdym meczu dużo szczęścia, szczególnie w obronie. Nie zmienia to faktu, że lechici o mało nie wygrali grupy. I nie jest to żaden fakt, dajmy na to, prasowy, tylko po prostu fakt.
Oczywiście Kolejorz ma duże braki w składzie. Żeby się nie narazić kibicom Lecha to nie będę się w temat wgłębiał. Ale jedno zdanie muszę napisać. Za pieniądze, które się będzie płacić Arboledzie można by było kupić dwóch niezłych obrońców, nie jednego. Nie wiem czy ewidentne braki zostaną w zimowym okienku uzupełnione. Jeśli nie, trudno spodziewać się na wiosnę sukcesów. W gronie pozostałych w grze uczestników LE, i jednocześnie potencjalnych rywali Lecha, nie ma już zespołów klasy Red Bulla. Niemniej, po jesiennych doświadczeniach z Lechem, jedno na pewno mogę napisać. Mogę, bo się tego nauczyłem. To, że trudno się czegoś spodziewać nie oznacza, że nie będzie to miało miejsca.
Więc, odmiennie niż wczesną jesienią, patrzę w wiosenną pucharową przyszłość Lecha bez jaskiniowego sceptycyzmu. W końcu taki VfB Stuttgart jest dzisiaj do ograniaJ .
Inne tematy w dziale Rozmaitości