Piłkarscy ortodoksi uznają zapewne, że 8 godzin przed meczem z Czarnogórą to nie jest najlepsza pora, żeby poruszać akurat taki temat. Mają prawo. Polska to wolny kraj. Tak przynajmniej twierdzą pan Tusk i pan Sienkiewicz. Taak...
No więc chodzi mi o to, że w ostatnim miesiącu obecnego lata coraz bardziej wygląda na to, że nasi skoczkowie narciarscy mogą odegrać na zbliżających się wielkimi krokami igrzyskach olimpijskich znaczącą rolę. Musi być oczywiście spełnionych po temu kilka warunków. Po pierwsze wyniki na olimpiadzie nie mogą być „reżyserowane” przez gospodarzy. A tak, mając w pamięci co się wyrabiało w Moskwie w roku pańskim AD 1980, być nie tylko może ale i istnieje duże niebezpieczeństwo, że żywcem będzie. Załóżmy jednak, wierząc w zwycięstwo idei olimpijskiej, że tym razem Rosja nie pójdzie w ślady CCCP. Rzecz druga. Reżyserował nie będzie też wiatr i pozostałe warunki pogodowe. Rzecz trzecia, równie ważna, jeśli nie ważniejsza. Nie pozwoli sobie na różne machlojki sam FIS.
Jeśli te trzy warunki będą spełnione to, biorąc pod uwagę to, co dzieje się w tym sporcie od początku tego roku, ze szczególnym uwzględnieniem okresu styczeń-marzec i ostatnich dwóch miesięcy, szanse sa naprawdę duże.
Paradoksalnie dzieje się to po odejściu ze skoków Adama Małysza. Ale to mnie specjalnie nie dziwi. W takiej dyscyplinie jak skoki trzeba lat na odbudowanie fundamentów. Oprócz wystąpienia, rzecz jasna, mocnego impulsu. Od impulsu minęło kilkanaście. I tyle właśnie taka odbudowa musiała trwać. Przypomnę, że kiedy Małysz wygrywał pierwszy PŚ w Oslo to Stoch miał 9 lat. Biegun z Murańką po dwa.
To, że Polacy dominują w lecie nie jest zasadniczo ani czymś nowym, ani specjalnie radosnym, jeśli by patrzeć na te sukcesy w kontekście startów w poprzednich latach. Za kadencji Kruczka już kilka razy miała sytuacja, że jego podopieczni (wyjątek: Stoch) świetnie skakali na trawie, a na śniegu była bryndza. W zeszłym roku było dużo lepiej. Przeciętne lato i bardzo dobra druga część sezonu zimowego. Teraz wygląda na to, że forma już jest, ciągle idzie w górę i jej optimum jest przygotowywane na luty. Mamy w tej chwili ponad 10-ciu skoczków, których możemy wystawić w zawodach międzynarodowych i po których możemy się spodziewać, że będą walczyć o pucharowe punkty. Kilku najlepszych z nich należy do całkiem ścisłej czołówki światowej. Dwóch-trzech to już, na ten przynajmniej moment, topowi skoczkowie świata.
Żeby było jasne. W żaden sposób nie ekscytuję się wynikami Polaków w obecnej edycji Letniej Grand Prix. Więcej. Byłbym się nimi martwił, gdybym nie był przekonany co do jednej rzeczy. Oni naprawdę nie traktują w tym roku lata jako celu samego w sobie. To jest dla nich, i to emanuje z każdej ich wypowiedzi i zachowania, tylko etap przygotowań do zimy. A jeżeli tak, to drżyjcie wszelkie Austriaki, Norwegi i inne takie, które całkowicie odpuściły lato. Niemce mniej, bo one też idą tym cyklem. Nie mówię, że Schlierenzauer i s-ka w zimie będą przez to słabi, ale może się okazać, że zanim wejdą na poziom reprezentowany już teraz przez Polaków czy Niemców to może być już po igrzyskach. I oby tak było.
Jedna rzecz w tym wszystkim jest bardzo ważna. Łagodne, elastyczne przejście od lata do zimy. Miejmy nadzieję, ze Kruczek i jego ekipa sobie z tym poradzą. No a wtedy nie tylko Justyna będzie w Soczi otwierać szampany jeden za drugim.
A piłkarze? Wszystkiego najlepszego im oczywiście życzę. Dziś i za miesiąc, w meczach z Ang(o)lią i Ukrainą (co to za Ukraina jak tam ani jednego Kozaka?). Tylko tutaj, do tego, że ktoś z naszych otworzy szampana, przekonanie mam jakby mniejsze.
Inne tematy w dziale Rozmaitości