Mój Dziadek był socjalistą chyba od urodzenia i to bardzo bojowym. Agitował, napadał na pociągi, wysadzał w powietrze, strzelał do Rosjan… Po rewolucji bolszewickiej jednak w porę wysiadł z czerwonego tramwaju…
Jak wynikało z relacji ojca to dziadek był socjalistą chyba od urodzenia i to bardzo bojowym. Agitował, napadał, wysadzał w powietrze, strzelał do Rosjan… Do P.P.S. wprowadził go jego przyjaciel, dr Mieczysław Michałowicz, pseudonim Leonard. Towarzysze mieli chyba poczucie humoru, bo dziadka, który był małego wzrostu i przy wielkim Michałowiczu musiał wyglądać mikroskopijnie, obdarzyli pseudonimem Leonardek.
Dziadek gdzieś około roku 1905 trafił do Organizacji Bojowej PPS. Pojechał na szkolenie po czym został instruktorem szkolenia bojowego i przydzielono mu browning… Podobno strzelał z niego często i celnie! Prawdopodobnie wtedy zaprzyjaźnił się z innym bojowcem – Władysławem Kołakowskim. Za swoją działalność trafił niebawem do carskiego więzienia a potem na zesłanie do miejscowości Orzeł nad Oką.
„Katorżnaja Tiurma” w Orle cieszyła się fatalną sławą. Kierowano tam najgroźniejszych dla caratu rewolucjonistów. Jan Kwapiński, później wicepremier rządu RP w Londynie, wspominał pierwsze chwile w tym więzieniu:
„Następni wchodzić” – słyszę zdyszany głos Kozłokina. Rzuciłem okiem na jego twarz. Jakże była wstrętna. Oczy krwią zalane, czuło się, że ten człowiek pała jakąś dziką zemstą do nas. Zaledwie zdążyliśmy wejść, gdy ten sam Kozłokin wrzasnął: „rozebrać się do naga”!
Szybko zdejmujemy odzienia. Trudniej zdejmować spodnie, bo przeszkadzają kajdany. Trwało to nie więcej niż cztery minuty, a gdy wszyscy rozebrani, szybko odczytywano każdemu treść wyroku.
„Skazany na karę śmierci za należenie do Frakcji Rewolucyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej, która stawia sobie za cel oderwanie Królestwa Polskiego od Rosji drogą zbrojnego powstania. Kara śmierci zamieniona na 15 lat katorgi.” Przyjąć!
Co oznaczało, że każdy dozorca przechodzącego przez szpaler, ma uderzyć bykowcem. Człowiek jak szalony rzucał się od jednego do drugiego, a ci bili bykowcami gdzie się działo”
Tyle na ten temat Kwapiński, który opisał po prostu „ścieżkę zdrowia” tak chętnie praktykowaną później przez totalitarne reżimy.
Do „tiurmy” w Orle mój dziadek trafił na początku wojny, kiedy wszystkich więźniów politycznych ewakuowano z Królestwa. W sumie dokwaterowano tam 600 nowych politycznych. I tam ponownie spotkał Kołakowskiego. Bramy więzienia otworzyła im dopiero rewolucja lutowa (marcowa).
I tu ciekawostka – ponieważ znajdowało się tutaj tak wielu polskich socjalistów, można zaryzykować tezę, że w tym momencie punkt ciężkości działania P.P.S. znalazł się w Orle. Kwapiński wspominał:
„W tydzień po wyjściu na wolność (Aleksander) Prystor zaprosił wszystkich P.P.S.-owców na herbatkę. Tam założyliśmy miejscową sekcję P.P.S. Wybrano Komitet; przewodniczącym został tow. Prystor. Jego zastępcą wybrano mnie. Prócz tego do Komitetu wchodzili towarzysze: Wcisło, Kołakowski – ten sam, który był (wcześniej) wywieziony z Pawiaka… Stanowisko nasze było dość trudne. Oderwani byliśmy od kraju i jego potrzeb politycznych w nowej, porewolucyjnej sytuacji. Toteż w łonie naszej organizacji były dwa kierunki – jeden stojący na stanowisku niewtrącania się do wewnętrznych stosunków Rosji, reprezentowany przez Prystora, drugi, mój, że trzeba wziąć udział w instytucjach i organizacjach rewolucyjnych (rady delegatów itp.). Pogląd Prystora (późniejszego premiera i marszałka Senatu), upadł, przyjęto mój wniosek.”
W praktyce oznaczało to, że polscy socjaliści włączyli się w nurt rosyjskiej rewolucji, popierając najpierw Kiereńskiego, a później, w miarę rozwoju sytuacji, także bolszewików. I tak Kwapiński zostaje przedstawicielem P.P.S. w Radzie Delegatów Robotniczych i Żołnierskich, a potem jej przewodniczącym. Tymczasem zaostrzała się „walka klasowa”, bolszewicy ostatecznie przejęli władzę w Rosji. W Orle dochodziło do coraz częstszych konfliktów między polskimi socjalistami a bolszewikami. Część socjalistów, w tym mój dziadek, zaangażowana była w tworzenie POW, a niektórzy, jak Kołakowski zbliżali się do bolszewików… Nikt jeszcze wtedy nie wiedział co praktycznie oznacza ta kolejna faza rewolucji. Kwapiński wyjaśniał:
„W sekcji naszej było kilkudziesięciu wojskowych Polaków, którzy z pismami od tow. Pużaka przejeżdżali do Orła z różnych formacji. Postanowiliśmy zorganizować z nich regularny oddział im. Mireckiego. Akurat w tym czasie przyjechał do Orła, z listem od tow. Pużaka, p. Beck, późniejszy minister spraw zagranicznych. Przyjąłem p. Becka z otwartymi ramionami i zaproponowałem mu objęcie dowództwa, które przyjął”.
W międzyczasie dochodziło do starć z bojówkami bolszewickimi, określającymi się jako „Sztab do walki z kontrrewolucją i sabotażem”. Praktycznie nastały w tym rejonie rządy dwuwładzy, co owocowało anarchią, ale i ofiarami. Bolszewicy aresztowali wtedy mojego dziadka i skazali go na karę śmierci, za organizowanie kontrrewolucyjnej Polskiej Organizacji Wojskowej.
W tym momencie w Orle przybywał Tomasz Arciszewski (późniejszy premier rządu emigracyjnego) i Kazimierz Pużak (późniejszy sekretarz generalny PPS). Pużak i Arciszewski interweniowali w tej sprawie osobiście u Dzierżyńskiego. Tow. Feliks pamiętał na szczęście dziadka z wspólnej celi, w której spędzili razem dwa lata i niebawem kazał go zwolnić. Następnie wezwał go do Moskwy i… zaproponował pracę w swojej instytucji… Dziadek powiedział, że się zastanowi po czym jak najszybciej uciekł na Litwę, gdzie mieszkała rodzina jego żony, a mojej babci. Ale to już inna historia.
Tak rozeszły się drogi dziadka z Kołakowskim, który, tymczasem, jeżeli wierzyć Wikipedii:
„W zrewoltowanej Rosji pełnił funkcję członka Komitetu Wykonawczego Guberni Orłowskiej i przedstawiciela orłowskiej grupy PPS przy Czeka. Natomiast według Aleksandra Kochańskiego i innych badaczy – Kołakowski był w latach 1917-1921 pracownikiem oświatowym i należał do Czeki w Orle, a także należał do Rosyjskiej Partii Komunistycznej (bolszewików).”
Oj… aż tak?
Po II wojnie ich drogi znowu się skrzyżowały. Zarówno Dziadek jak i Kołakowski wrócili do Polski. W latach 60-tych, kiedy poznałem Kołakowskiego, obaj panowie byli już w mocno podeszłym wieku i chyba nie bardzo pamiętali, jak to było kiedyś i kto o co walczył.
Kołakowski dość często odwiedzał dziadka. Ojciec mówił, że to ostatni z „dziesięciu z Pawiaka”. Wyjaśnił mi, że Kołakowskiego odbijał z Pawiaka jakiś Jur-Gorzechowski, mąż jakiejś Nałkowskiej. Nie wiedziałem o co tu chodzi. W każdym razie ojciec kazał mi wtedy być cicho i nie przeszkadzać, bo dziadek rozmawia o ważnych sprawach. Przystawałem pod drzwiami pokoju dziadka i nasłuchiwałem. Była cisza. Chyba nic nie mówili? Od czasu do czasu dziadek powiedział po rosyjsku „Da, da”, a Kołakowski budził się wtedy z drzemki i coś mruczał... Był, jak wspomniałem, już bardzo stary, chyba starszy od dziadka (ur. 1884 zm. 1970). Kołakowski zostawał czasem na noc, bo mieszkał w Częstochowie. Kiedyś przyszła przyjaciółka ojca, Krystyna Kolińska, aby przeprowadzić z nim wywiad. Miała ze sobą ogromny magnetofon. Kołakowski usiadł w fotelu, a Kolińska włączyła nagrywania. Ja oczywiście jak zwykle miałem siedzieć cicho i nie przeszkadzać! Później Ojciec pokazał mi numer Stolicy z jej artykułem „Był ostatnim…” Stolica 1971. Artykuł chyba długo przeleżał w redakcyjnej szufladzie, bo ani dziadek już nie żył, ani Kołakowski.
Otóż Władysław Kołakowski, pseudonim Jan Celiński należał do Organizacji Bojowej PPS. Po rewolucji 1905 roku został zatrzymany przez carską policję i skazany na śmierć za akcje likwidowania policjantów i udział w zamachu na generała-gubernatora warszawskiego Gieorgija Skałona 18 sierpnia 1906 roku. Kołakowski wraz z dziewięcioma innymi bojowcami PPS został na razie osadzony na Pawiaku. W kwietniu 1906 roku Organizacja Bojowa PPS przeprowadziła spektakularną akcję odbicia aresztantów. Bojowcami dowodził Jur Gorzechowski, mąż Zofii Nałkowskiej. W latach 30-tych na osnowie tych wydarzeń powstał film „Dziesięciu z Pawiaka”. Kołakowski tak opowiedział Kolińskiej całą historię:
„Ten film miał wielkie powodzenie, na premierze był Józef Piłsudski i szereg dygnitarzy. Mnie się ten film nie podobał. Wtedy na ekrany wprowadzano takie epopeje z miłostkami, zmysłowymi uniesieniami na tle patriotycznych akcji. Jakaś piękna Hania, jakiś architekt Janusz, a sama akcja – ech. Pamiętam, że zanim nakręcili ten obraz, to byli u nas z prośbą o porady. Ale nie bardzo mogliśmy się dogadać.
Na Pawiaku było nas aresztowanych kilkudziesięciu z warszawskiego Komitetu PPS. A siedziałem wtedy w karcu za jakieś wykroczenie. I wtedy, jak siedziałem w tym karcerze, to jeden z uwięzionych towarzyszy podszedł do okna i zapytał:
- Wasze nazwisko?
- Kołakowski.
- Pokażcie się w oknie!
Więc ja wskrobałem się trochę wyżej. A wtedy on mówi:
- Słuchajcie, za kilka dni – może nawet karceru nie zdążycie odsiedzieć – przyjdą tu nasi towarzysze i wywiozą was; żebyście się wtedy nie opierali, bo zepsulibyście całą akcję.
Więźniowie wyprosili u naczelnika, żeby mnie na dwa dni, na Święta Wielkanocne stamtąd zwolniono. Po świętach znów zabrano mnie do karceru i ja przypuszczałem, że akcji już nie będzie.
Odsiedziałem karcer, wróciłem do celi. Noc, słyszę dzwonek. Wywołują: - Kołakowski w kantoru! Serce zaczęło mi bić bardzo mocno, udaję, że śpię, a tu dozorca otwiera drzwi i krzyczy: - Kołakowski, wstawać! Schodzę na dół. Wyszeregowaliśmy się w dziesięciu i tak stoimy. Nagle, co widzę? Gorzechowski w mundurze oficera żandarmerii! Znaliśmy się dobrze, domyśliłem się, że on chce nas uwolnić. Starałem się nie patrzeć na niego, ale te moje ręce! Nie wiadomo, gdzie je schować, bo tak mi drżały z podniecenia. Jak nas tak zebrali na dole, to pomocnik naczelnika wywołuje: Czy wszyscy są? Kołakowski jest? Judycki jest? – i tak dalej… Gdy tak po kolei dziesięciu wywołał, to wtedy Gorzechowski poszedł do kancelarii pokwitować nas jako baron von Budberg.
Jak mi potem opowiadał, to po „Bu” zastanawiał się, czy pisać to przez „t”, czy „d”. Ale w końcu tak napisał, że można było przeczytać na dwoje. Rzuciwszy pióra, krzyknął: - Wot, prokliatoje piero!
Przez ten czas obudzili woźnicę i kazali mu zaprzęgać konie do karetki. Karetka podjechała przed kancelarię. Tu stało sześciu policjantów, kazali nam pojedynczo wchodzić do karetki. Nie wszyscy towarzysze wiedzieli, że nas wyswobadzają. Taki na przykład Judycki ociągał się, bo myślał, że idzie na śmierć, to uderzono go w głowę kolbą i jeden z tych „policjantów” szarpnął go i powiedział: - Wy prokliataja swołocz! To był naturalnie nasz towarzysz.
Otworzono bramę i jeden z tych przebranych policjantów usiadł na koźle, a dwóch z tyłu na siedzeniach. Ten na koźle powiada do woźnicy: - Jedź w prawo! A woźnica odpowiada: - Do Cytadeli nada w lewo jechać. – Jedz w prawo, tam czeka na nas konny żandarm. No i pojechaliśmy w prawo. Nagle jeden z policjantów woła do woźnicy: - Stój! Woźnica zatrzymał konie i pyta: - Czto tam takoje! – Smatri, mówi policjant i pokazuje na oś. Woźnica oddał lejce, zszedł z kozła, a jak się nachylił, to policjant złapał go za gardło i wciągnął do karetki. A ten drugi policjant, co siedział na koźle, to koniki zaciął bacikiem i pojechał w stronę ogrodu Hozera. Jedzie szybko, widzę, że już jest ogród Hozera, ale brama jest zamknięta. On skręcił ostro, dyszel uderzył w bramę, brama się przewróciła i wjechaliśmy do ogrodu, jakieś dwadzieścia metrów w głąb. Karetkę otworzyli, nas wypuścili, koniki przywiązali do drzewa. Ja miałem przy sobie dwie czyste chusteczki, które otrzymałem z domu. Jedną chusteczkę wepchnąłem woźnicy do ust, a drugą związałem mu z tyłu ręce.
Ta cała nasza dziesiątka składała się z siedmiu pepeesiaków, dwóch proletariatczyków; był jeszcze jeden – Michalski, ale partia się do niego nie przyznała. Dano nam po 50 rubli do ręki i jeden z tych przebranych policjantów odprowadził mnie i jeszcze dwóch towarzyszy na mieszkanie do jakiejś kobiety. Tam już była przygotowana czysta bielizna, brzytwa. Ogoliliśmy się, zmieniliśmy bieliznę, ubranie także samo. Dostaliśmy adres do jednego z naszych sympatyków, lekarza Gutentaga mieszkającego w Łodzi. Poszliśmy na dworzec Główny. Ja po drodze kupiłem „Kurier”, w pociągu czytałem to wszystko o nas na głos i dziwiłem się razem z pasażerami, że oni się nie bali. Taka rzecz! Dojeżdżamy do Łodzi, patrzę, a tu cała stacja obstawiona policją. Serce mocno zabiło. Pytam się kobiet ze wsi, co z bańkami mleka jechały: - Co to? A one: - Nie bójcie się panie, to zawsze tak tu jest, będą sprawdzać dokumenty. Ja dokument miałem na nazwisko Konrad Maj. Wszedł starszy policjant i zaraz do mnie: - Kak familia? – Maj – odrzekłem - Imię? Konrad, Otczestwo? Gdzie urodzony? Na wszystko odpowiedziałem, jak trzeba, bo dobrze się przedtem wyuczyłem”.
W roku 1907 aresztowano go ponownie, ale do więzienia trafił pod innym nazwiskiem, więc nie został rozpoznany. W sierpniu 1914 roku, wraz z innymi aresztantami, w tym z moim dziadkiem, został ewakuowany do więzienia w Orle nad Oką, gdzie, jak wspomniałem, obaj wyszli na wolność po wybuchu rewolucji lutowej 1917 r.
Czy Kołakowski został bolszewikiem, należał do Czeka? Może to jednak nadinterpretacja? Do Polski powrócił przecież bez przeszkód w 1922 roku i zamieszkał w Łodzi. Nie wstąpił do KPP. W latach 30-tych był nawet konsultantem filmu „Dziesięciu z Pawiaka”, który nie przypadł mu go gustu. Ostatnim śladem życia Kołakowskiego jest książka Krystyny Kolińskiej „Preteksty do wspomnień” z 2014 roku. W każdym razie był jedynym czekistą, jakiego poznałem i nie wyglądał wcale groźnie… Może lepiej, że nie spotkałem innych!
Cyt. za:
Jan Kwapiński, Moje wspomnienia 1904-1939, Księgarnia Polska w Paryżu, Paryż 1965.
Krystyna Kolińska, Preteksty do wspomnień, Iskry, Warszawa 2014.
Zobacz film "Dziesięciu z Pawiaka": https://www.youtube.com/watch?v=HNYRO3h_kik
Inne tematy w dziale Kultura