Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
362
BLOG

Fuengirola 1810 – czyli wojna polsko-angielska

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Kultura Obserwuj notkę 0
"Choć wszędzie piękna sława - dla kraju usługi, szły w roku 1808 do Hiszpanii regimenty polskie. Reprezentować szły ojczyznę w tej wojnie odległej, w składzie wojsk Napoleona, imię polskie nową odkrywać chwałą wojennego męstwa, a krwią przelewaną hojnie, kupować Polsce pomoc potężnej Francyi. Szły także, aby w bojach nieustannych zahartować się jak stal, przeobrazić w najprzedniejsze wojsko świata, zdobyć wiedzę bojową, a później to wszystko ponieść w ofierze sprawie ojczystej." Tak pisał Marian Kukiel w dziejach „Dziejach oręża polskiego”

Dlaczego Hiszpania? Skąd wzięli się tam Polacy w epoce napoleońskiej? W roku 1808 Napoleon wmieszał się w sprawy hiszpańskie, usunął dynastię Burbonów, a na tronie hiszpańskim osadził swojego brata Józefa, na co naród hiszpański odpowiedział powstaniem. Hiszpanów poparli Anglicy wysyłając tam swoje wojska. Napoleon zmuszony został do zaangażowania w Hiszpanii znacznych sił wojskowych i posyłał tam także sprzymierzone oddziały cudzoziemskie, w tym Polaków. Najpierw trafiła do Hiszpanii Legia Nadwiślańska – trzy, a później cztery pułki piechoty i pułk ułanów, później trzy pułki piechoty „warszawskie”, oraz pułk leko-konny gwardii cesarskiej.

- Od razu pułki nadwiślańskie – pisze Marian Kukiel w „Dziejach Polski Porozbiorowej” – biorą udział w operacjach w Aragonii, w pierwszym krwawym oblężeniu Saragossy (zob. Zeromskiego „Popioły” – bardzo tu historycznie wierne); później w listopadowej kampanii cesarza przyczyniając się do zwycięstwa pod Tudelą i powtórnie idą na Saragossę. Lekkokonni gwardii pamiętną szarżą jednego szwadronu w wąwozie Somo Sierra w górach Guadarrama otwierają Napoleonowi drogę do Madrytu (30 listopada 1808). W roku 1809 pułki Księstwa odznaczyły się świetnie pod Almonacid i Ocania; Polacy biorą udział w dziesiątkach walk, z których warto wymienić obronę i odsiecz Fuengiroli (1810), gdzie parę kompanii polskich pod dowództwem kapitana Młokosiewicza i szefa batalionu Bronisza rozbiło silny desant brytyjski i dowódcę, lorda Blayney ze znaczną częścią jego korpusu wzięło do niewoli; oraz bitwę pod Albuhera (1811), gdzie szarża ułanów nadwiślańskich (los infernos picadores) zniosła niemal zupełnie wspaniale walczącą brygadę piechoty brytyjskiej. W walkach tych wojska nasze choć poniosły ofiary, i to w walkach za obcą sprawę, o zabór cudzej ojczyzny, kompensowały to wspaniałym wyrobieniem bojowym i sławą żołnierską.

Tyle Kukiel. Cóż, później zabrakło tych żołnierzy do obrony Polski przed najazdem austriackim w 1809 roku. Wątpliwa moralnie była też koncepcja udziału wojsk polskich w zniewoleniu Hiszpanii... Władze hiszpańskie wydały nawet odezwę do żołnierzy polskich, apelując do honoru Polaków:

„Polacy, porzućcie barwy wasze, karmazyn z białym – barwy honoru i niewinności. Wy sami wolności pozbawieni, nachodzicie obcy kraj, katolicki jak wasz, żeby go wolności pozbawić...”

Motywacja strony przeciwnej, a więc m.in. Polaków, była w tym wypadku, zdaniem Kukiela, następująca. „Nie chodzi o wydarcie wolności Hiszpanom jeno o zamknięcie półwyspu dla Anglii, o lepszy rząd dla półwyspu i lepszego króla...”

Widziano zatem sprawę jako walkę o wpływy na półwyspie pirenejskim, o usunięcie dominacji brytyjskiej. Była to też chyba jedyna wojna w historii, kiedy Polacy walczyli przeciwko Anglikom, dodajmy – sprzymierzonym z zaborcami i niechętnym odrodzeniu Polski – czemu dali później wyraz na Kongresie Wiedeńskim, a także w obu wojnach światowych (Linia Curzona, Jałta). Dobrym przykładem sukcesów polskich w tej „wojnie polsko-angielskiej” była obrona zamku Sohail w Fuengiroli przed desantem brytyjskim. Tak czytamy w „Dziejach oręża polskiego”:

„Czem dla szwoleżerów była Somo-Sierra, tem stała się Fuengirola dla piechoty polskiej. Tam kapitan Młokosiewicz, ze150 ludzmi 4-go pułku piechoty stojący z załogą w forcie nadmorskim, mając jedynie dwie armaty i dwa drobne działka polowe, bez kanonierów przytem, należący bowiem do załogi artylerzyści, Hiszpanie, zdezerterowali, dnia 14 października napadnięty został od morza przez eskadrę brytyjską, od lądu przez parotysięczny oddział pod dowództwem lorda Blayney. Młokosiewicz odmówił kapitulacji. Znalazł wśród swych żołnierzy paru, znających się na armatach i tak dobrze się bronił, że zatopił kanonierkę angielską... W nocy przedarł się do niego (z Mijas) przez obóz angielski porucznik Chełmicki z 70 ludzmi. Nazajutrz 15 października rozpoczęli Anglicy gwałtowne bombardowanie. Załoga nie miała żywności i wody, dokuczał głód i pragnienie. Porucznik Chełmicki zrobił nagle wycieczkę i zdobył główną bateryę angielską, odparty zaś, wysadził kasetony z amunicyą; z forteczki wypadł wówczas Młokosiewicz, a jednocześnie Bronisz, szef batalionu, nadciągnął z odsieczą (także z Mijas) w sile 200 piechoty i 20 dragonów. To wystarczyło, aby rozbić Anglików, wpędzić aż w morze, zmusić do ucieczki na okrętach, zabrać 5 dział i samego dowódcę, lorda Blayney, jako jeńca."

Lord Andrew Thomas Blayney, dowódca desantu, miał 40 lat i stał u szczytu swojej kariery wojskowej. Wstąpił do wojska w roku 1789, w roku 1798 jako podpułkownik wyróżnił się przy pacyfikacji Irlandii. W roku 1810 mianowany generałem-majorem uzyskał przydział do Hiszpanii. Podobno zamęczał gubernatora Gibraltaru gen. Colin Campbella, planami czynnego wystąpienia przeciw Francuzom i kiedy zdecydowano się na zaatakowanie Malagi, lord Blayney został mianowany dowódcą przygotowanej ekspedycji. Atak na pobliską Fuengirolę miał wywabić siły francuskie z miasta... Na bezbronną Malagę zamierzano uderzyć od strony morza.

Z garnizonu brytyjskiego na Gibraltarze przeznaczono do działań batalion 89 pułku piechoty brytyjskiej (razem 10 oficerów i 343 szeregowych, oddział – jak to nazwano – cudzoziemskich dezerterów z armii francuskiej (17 oficerów i 492 szeregowych). Oddział artylerii (3 oficerów i 66 szeregowych) oraz 60 żołnierzy odkomenderowanych do obsługi kanonierek. Z Ceuty włączono hiszpański pułk piechoty Imperial de Toledo w sile 20 oficerów i 630 szeregowych. Łącznie więc w pierwszej fazie działań po stronie brytyjskiej wzięło udział 1641 żołnierzy wojska lądowego, wzmocnione później o dalsze 930 żołnierzy 82 pułku piechoty brytyjskiej, a do tego dochodziły załogi okrętów ekspedycji.

Polacy po obu stronach

Zatrzymajmy się przez chwilę przy sformułowaniu „dezerterzy z armii francuskiej”. Oddział ten składał się, jak wynika z pamiętników lorda Blayneya, po większej części z Niemców, Włochów i... Polaków. W tych czasach bowiem była taka praktyka, że wziętych do niewoli jeńców albo zabijano, albo wcielano do własnej armii. I taki los spotkał wielu Polaków, wcale nie dezerterów, podczas kampanii hiszpańskiej. Byli po prostu zmuszani do służby w armii brytyjskiej. Ciekawym źródłem na temat losu Polaków wcielonych do wojska brytyjskiego jest „List Polaków w niewoli angielskiej będących z prośbą o uwolnienie ich z tejże” napisany w roku 1816 w Gibraltarze przez jednego z 45 znajdujących się tam żołnierzy polskich, imiennie wykazanych jako ci, „którzy zostali w służbie u angielczyka”. Zaadresowany do ministra rządu Królestwa Polskiego Małachowskiego, zawiera prośbę o wstawiennictwo i uzyskanie dla nich zwolnienia ze służby u Brytyjczyków. Piszę o tym może zbyt obszernie, ale chodzi mi o pokazanie faktu, że w bitwie o Fuengirolę, Polacy – paradoks historii – znaleźli się po obu stronach. Nazwiska Polaków walczących po angielskiej stronie można z pewnością odnaleźć w brytyjskim archiwum wojskowym na Gibraltarze.

Załogą zamku dowodził kapitan Franciszek Młokosiewicz. Urodzony w 1769 roku walczył w powstaniu kościuszkowskim i w kampaniach 1806 i 1807. W Hiszpanii od roku 1808 walczył m.in. pod Ciudad Real, przy zdobywaniu Malagi i w górach Ronda. Później wziął udział w kampanii rosyjskiej i bił się pod Berezyną. Został ciężko ranny w bitwie pod Lipskiem. Karierę wojskową zakończył w stopniu generała brygady, który otrzymał podczas powstania listopadowego. W roku 1844 uzyskał tytuł szlachecki wraz z herbem... „Fuengirola”, nadany przez... cara Mikołaja I, Króla Polski Kongresowej. W październiku roku 1810 stał na czele 150 weteranów – oficerów i żołnierzy 4 pułku piechoty, podobno jednego z najlepszych w Księstwie Warszawskim, sformowanego w roku 1806 w Płocku i okolicy. Na zamku były także dwie stare, żelazne szesnastofuntowe armaty i dwa polowe, spiżowe dwufuntowe działka. Obsługiwać je miało trzech kanonierów hiszpańskich, z formacji walczących po stronie francuskiej, ale ci, zaraz po ukazaniu się nieprzyjaciela opuścili dyskretnie swoje stanowiska bojowe... Kapitan Młokosiewicz wspomina:

„Szczęściem miałem pomiędzy moimi żołnierzami dwóch, którzy dawniej służyli w artylerii rosyjskiej i młodego sierżanta Zakrzewskiego, który na moje spodziewanie w tej potrzebie zręcznym się okazał. Po umieszczeniu dział przyzwoitem i obróceniu ich przeciw Eskadrze, rozpoczęliśmy ogień z tak dobrym skutkiem, iż od pierwszych zaraz strzałów szalupa jedna kanonierska wraz z całym ekwipażem zatopiona została nieprzyjacielowi.”

Potwierdza to lord Blayney w swoich wspomnieniach, dodając, że artylerzyści z zamku dobrze kierowanym ogniem zmusili także do odwrotu pozostałe kanonierki, ze stratą wielu zabitych i rannych. Lord Blayney wspomina też, że po wylądowaniu i sformułowaniu oddziałów na wybrzeżu zatoki Ensenada de Cala Moral, w obawie, iż żołnierze tylu narodowości w jego oddziałach – Anglicy, Hiszpanie, Niemcy, Włosi, Francuzi i Polacy – nie rozumiejąc rozkazów mogą łatwo popaść w nieład, gdy przyjdzie im działać w obliczu nieprzyjaciela, wydał instrukcję, że wszelkie ruchy mają odbywać się na dźwięk trąbki. Po czym ruszono do ataku.

Najbliższy Fuengiroli posterunek polski, z którego można było spodziewać się pomocy znajdował się w Mijas, gdzie stał porucznik Eustachy Chełmicki z 60 żołnierzami z 4 pułku. Jeszcze dalej od wybrzeża, w Alhaurin el Grande stacjonował garnizon złożony z 200 żołnierzy z 4 pułku piechoty księstwa i z 80 Francuzów z 21 pułku dragonów. Garnizonem dowodził polski oficer, szef batalionu Ignacy Bronisz. Pierwszy dzień walki, 14 października kosztował załogę Fuengiroli 13 rannych i trzech zabitych. Ranny został sam Młokosiewicz. W nocy nadeszła oczekiwana odsiecz z Mijas. Młokosiewicz pisze:

„Ruszył zatem odważny Chełmicki z jak największą cichością, a przebywszy wśród nocy kilka potoków, gwałtownie z gór spadających i przeszedłszy prawie pomiędzy oblegającymi nas Anglikami, którzy leżeli na ziemi pokryci przed słotą derami wełnianymi, stanął pod murami Fuengiroli.”

Blayney obawiał się odsieczy z Mijas i Alhaurin el Grande i postanowił odciąć drogę stacjonującym tam oddziałom polskim, wysyłając na spotkanie pułk Toledo. Blayney wspomina, że nie odbyło się to bez trudności, bo Hiszpanie nie chcieli walczyć w niedzielę i narzekali na brak... kapelana. Bronisz istotnie wyruszył także na odsiecz, ale najpierw zatrzymał się na szczęście w opuszczonym przez Chełmickiego Mijas, pod które podchodzili już Hiszpanie z pułku Toledo i odparł ich atak, a dopiero później skierował swój oddział w stronę Fuengiroli. Tymczasem obrońcy zamku znajdowali się w coraz gorszym położeniu, nękani atakami z lądu i ogniem dział z morza. Chełmicki nalega, aby zamiast ginąć pod gruzami fortecy zrobić po prostu wypad na nieprzyjaciela. Młokosiewicz zgadza się w końcu, widząc w oddali szpicę oczekiwanej odsieczy – 10 dragonów z wachmistrzem. Chełmicki zbiera 90 ochotników i rusza wprost na baterię angielską, powodując kompletne zaskoczenie Anglików, którzy oczekiwali raczej kapitulacji niż kontruderzenia. Przeszło 1000 ludzi cofa się pod uderzeniem setki Polaków. Powstaje zamęt w pozostałych oddziałach brytyjskich, oddział cudzoziemski (w tym Polacy) ucieka w popłochu. Blayney zbiera ludzi i przeprowadza kontratak, ale wtedy do walki włącza się przybyły właśnie z Mijas oddział Bronisza i reszta obrońców zamku. Część Anglików pada pod bagnetami, część rzuca się do ucieczki. Sam Blayney broniąc się pałaszem rani kilku Polaków, aż wreszcie trafia do niewoli. Jego szabla znajduje się dziś w zbiorach na Wawelu... Hiszpański pułk Toledo widząc klęskę nie podejmuje walki i rozpoczyna odwrót. Od zupełnego zniszczenia angielskiego korpusu ekspedycyjnego chronią go działa okrętów... Młokosiewicz wspomina:

„Wkrótce potem przyprowadzono jeńców pod mury zamku, gdzie byłem dla wydania rozkazów względem rannych, tak moich, jako też nieprzyjacielskich. Jenerał zbliżając się do mnie wraz z innymi zabranymi oficerami angielskimi, zdjął kapelusz tak jak i inni oficerowie i rzekł do mnie po francusku te słowa: jestem jeńcem W. Pana. Na to ja salutując pałaszem, który miałem w ręku, zapytałem się go tonem łagodnym i z delikatnością, jaki był jego stopień? A gdy mi powiedział, że był Jenerałem i dowódcą całej wyprawy pytałem się go dalej, dlaczego powtarzał mi swoje wezwanie do poddania się, kiedy nieprzyjęcie pierwszego parlamentariusza powinno go było przekonać, że nie byłem w myśli wchodzenia w jakiekolwiek bądź układy. Odpowiedział mi na to, że widząc jak szczupłą miałem siłę, a mając blisko 50 przeciw jednemu, był pewnym, że nie będę się nadaremnie tak przewyższającej sile opierał”.

Jak rozweselić lorda Blayneya?

Oszołomiony klęską, której nie potrafił do końca zrozumieć, a może i wódką, którą poczęstował go Młokosiewicz, wychodzi Blayney w otoczeniu kilku pojmanych oficerów na mury zamku i ukazuje się eskadrze angielskiej i macha w ich stronę ręką. Oficerowie marynarki przerywają wtedy ogień. Eskadra zwija żagle i odpływa w stronę Gibraltaru i Ceuty. Blayney narzekał na poczęstunek Młokosiewicza, sugerując, że ten jakoby chciał go upić. Młokosiewicz wyjaśnia to w swoich wspomnieniach, napisanych zresztą jako riposta na pamiętniki Blayneya:

„W przekonaniu, że generał fizycznie i moralnie utrudzony potrzebować mógł co orzeźwiającego, a razem przez gościnność samą, zapytałem go czyliby się czego nie napił? Dodając zarazem, że wybór nie był trudnym, gdyż w magazynie moim nie miałem jak tylko wino Secco Malaga i wódkę hiszpańską. Zastanowiwszy się nieco, odpowiedział, że przedkładał wódkę nad wino (...) Nie było moim zamiarem upoić Jenerała, lecz widząc zmartwionego, chciałem rozweselić.”

Pamiętniki Blayneya dotarły do Młokosiewicza po wielu latach. Podobno po przeczytaniu już pierwszych trzech rozdziałów znalazł w nich „tyle błędów i podań z prawdą niezgodnych, tyle potwarzy uszczypliwych i obrażających nie tylko mnie, lecz nawet w ogóle honor Polaków”, że skłoniło go to do napisania własnej wersji wydarzeń. Dzięki temu ukazało się dziełko „Wspomnienie z wojny hiszpańskiej r. 1810 przez Franciszka Młokosiewicza”, wydrukowane w Bibliotece Warszawskiej w roku 1842, na którym opierali się późniejsi historycy, m.in. cytowany wyżej gen. Marian Kukiel, porównując je z tekstem Blayneya.

Historycy, zarówno brytyjscy jak i hiszpańscy są zgodni, że Blayney, oblegając Fuengirolę, faktycznie nie popełnił żadnego błędu w sztuce militarnej. Popełnił natomiast jeden podstawowy błąd – nie docenił przeciwnika.


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura