mimm mimm
272
BLOG

Polskoboski wiatr...

mimm mimm Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

Nie można wykonać tego ciężkiego zadania dla naszego kraju
Strzały i kule zużyte, tak smutno spadamy.

Ale jeśli nie uderzę wroga,
Moje ciało nie może gnić na polu.
Tak, siedmiokrotnie narodzi się na nowo
I uchwycę miecz w mojej dłoni.

Kiedy brzydkie chwasty pokrywają tę wyspę,
Moją jedyną myślą będzie Ziemia Cesarska.


Tadamichi Kuribayashi 17 marca 1945

Idea samobójczych ataków na przeciwnika kojarzona jest powszechnie z Japonią i wojną na Pacyfiku. W tym miejscu mowa oczywiście o tworzonym przez Cesarską Marynarkę Wojenną od października 1944 roku Specjalnym Korpusie Uderzeniowym Boski Wiatr bardziej znanym pod spolszczoną nazwą Kamikadze i o jego odpowiednikach w japońskich wojskach lądowych, Specjalnych Jednostkach Szturmowych (Tokkatai). Z podobną taktyką walki jednak alianccy żołnierze na tym teatrze II WŚ spotykali się praktycznie od samego jej wybuchu. Dla Japończyków nie było w tym nic szokującego. Zgodnie bowiem z sentencją, że „umrzeć za Cesarza, to zdobyć nieśmiertelność”, wpajaną żołnierzom japońskim podczas szkolenia i przez lata służby, samobójczy atak zwłaszcza w sytuacji nie możności osiągnięcia zwycięstwa innymi metodami był uważany w Japonii za jedyne wyjście mogące ocalić honor.

My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”. Tymi słowami minister spraw zagranicznych Józef Beck zakończył 5 maja 1939 roku swoją pamiętną mowę w Sejmie. Przemówienie to poprzez swoje konsekwencje przeszło do historii świata, a także co oczywiste pojedynczych osób. Co jednak niezwykłe wystąpienie ministra Becka dla paru tysięcy naszych przodków miało wpływ, który bardziej kojarzy się z walkami o Iwo – Jimę lub Saipan niż z polską obroną wybrzeża we wrześniu 1939 roku. A ściślej mówiąc z tym, jak owa obrona mogła wyglądać.

Dzień po przemówieniu Becka mieszkańcy stolicy znaleźli artykuł w Ilustrownym Kuryerze Codziennym, którego autorami byli trzej warszawiacy: Władysław Bożyczko, Edward Lutostański i Leon Lutostański. W pierwszych zdaniach tego listu – apelu zwracali się oni „wzywamy wszystkich Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za Ojczyznę, jednak nie w szeregach armii ze wszystkimi, lecz w charakterze żywych torped z łodzi podwodnych, żywych torped z samolotów, w charakterze żywych min przeciwpancernych i przeciwczołgowych”. Jak pisali dalej, uważają, iż samobójcze ataki będą szczególnie skuteczne, a także mogą być alternatywą dla tych rodaków, którzy z różnych na ogół zdrowotnych czy wiekowych względów nie mogą wstąpić w szeregi regularnej armii. Podkreślali także, iż inicjatywa ich nie wynikała z rozpaczy, ale była przemyślana i wynikała z miłości do Polski. Nie wątpili przy tym, że podobnych do nich ochotników znajdzie się tysiące. I trzeba w tym miejscu napisać, że w swych nadziejach się nie zawiedli.

Co ważne tuż obok wspomnianego listu znalazł się krótki wywiad, w którym Edward Lutostański mówi, że jednym z motywów ich deklaracji było przemówienie Adolfa Hitlera. Doszło do niego 28 kwietnia 1939 roku w Reichstagu. Biorąc pod uwagę daty oraz ówczesne możliwości techniczne wszystko się zgadza. Iskrą, która rozpaliła trzech młodych Polaków, była kwietniowa mowa Hitlera. Pod jej wpływem napisali list do redakcji Kuryera, a ten z kolei niejako w odpowiedzi na majową mowę Becka postanowiła go wydrukować. Jeśli weźmie się pod uwagę, że swoim wystąpieniu kanclerz Rzeszy domagał się wcielenia Gdańska, budowy eksterytorialnej autostrady przez Pomorze oraz wypowiedział polsko – niemiecką deklarację o niestosowaniu przemocy z 26 stycznia 1934 roku, można uznać za pewnik, że „krew w Polakach zawrzała”. Świadczy o tym choćby reakcja społeczeństwa polskiego, a była ona entuzjastyczna, na późniejszą mowę Józefa Becka. Te dwa katalizatory spowodowały, że do Kuryera w ślad za listem – odezwą z 6 maja zaczęły napływać listy z podobnymi deklaracjami. Przychodziły one zresztą nie tylko do stołecznego pisma, ale i do gazet w innych częściach kraju. Otrzymywały je m.in. Kurier Łódzki, Dziennik Poznański, Dziennik Bydgoski, Gazeta Starogardzka, Polska Zbrojna oraz Naród i Wojsko. Świadczy to o tym, że już wcześniej musiało istnieć podłoże do podobnych reakcji.

I rzeczywiście. Na wiosnę 1937 roku do Kierownictwa Marynarki Wojennej w Warszawie wpłynął list mata rez. Stanisława Chojeckiego, w którym zgłaszał on swoją gotowość do samobójczej misji w tzw. żywej torpedzie w wypadku wybuchu wojny. W tym samym roku z podobnym wnioskiem zwrócił się Wacław Staniszewski, służący w marynarce wojennej oraz mieszkający pod Warszawą Mieczysław Przystupa. Ostatni z wymienionych 12 kwietnia 1939 roku powtórzył swą gotowość do służby w oddziale żywych torped. Natomiast już po przemówieniu Hitlera, ale jeszcze przed mową Becka i ukazaniem się apelu trzech warszawiaków, mieszkanka dworu Niwki koło Tarnowa Maria Strzelecka napisała do naczelnego wodza „melduję się jako żywa torpeda. Proszę uprzejmie mię przyjąć bez żadnych zastrzeżeń, dobro Ojczyzny jest ważniejsze jak życie człowieka”.

Te nieliczne prośby, po liście – apelu Bożyczki i Lutostańskich przybrały znacznie na sile. Adresatami kolejnych zgłoszeń były zresztą nie tylko gazety, ale też i instytucje państwowe zarówno cywilne, jak i wojskowe. Te postanowiły zareagować jakoś na coraz większą liczbę ochotników i w czerwcu 1939 roku powołały w Oddziale II Sztabu Głównego Wojska Polskiego referat żywych torped. Miał on się zająć oszlifowaniem rozwijającej się inicjatywy, czyli nadaniem jej ram organizacyjnych. Do tej pory bowiem nie istniała nawet oficjalna nazwa potencjalnie tworzonej jednostki, w związku z czym funkcjonowały w obiegu jej różne często malownicze określania takie jak specjalny batalion śmierci, baon żywych torped, brygada śmierci, dywizja śmierci marynarzy, ochotniczy oddział polskich dynamitardów itp.

Rodzi się pytanie o przekrój społeczny zgłaszających się ochotników. Odpowiedź na nie to jednocześnie odpowiedź na pytanie o przekrój społeczny ówczesnej Polski. Na początku trzeba przyznać, że paradoksalnie przeważali mieszkańcy miast i miasteczek. Mniej było chłopów, co można jednak tłumaczyć słabszym ich dostępem do środków przekazu, przede wszystkim gazet. Nie można natomiast stwierdzić, by wśród zgłaszających się osób występowała nadreprezentacja jakichś części kraju. Osoby te pochodziły praktycznie ze wszystkich jego zakątków. Zgłaszały się zarówno osoby pojedyncze, jak i małżeństwa np. Władysław (28 lat) i Władysława (21 lat) Lewandowscy. Podobna sytuacja była, jeśli chodzi o zawody, wykonywane przez ochotników, ponieważ byli wśród nich i nauczyciele i rolnicy. Osoby wykształcone, jak i niepiśmienni, w których imieniu ktoś napisał list. Poza tym pełen przegląd profesji wykonywanych przez ówczesnych Polaków; dziennikarze, policjanci, żołnierze, biurokraci itd. Swoje zgłoszenia, dołączając do nich pozwolenia rodziców czy też rekomendacje nauczycieli, nadsyłali również uczniowie. 19 sierpnia do Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych doszedł list Aleksandra Niedbalskiego, dyrektora Męskiej Szkoły Rolniczej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Wacynie napisany w imieniu trzech uczniów tej placówki; Stanisława Reka, Aleksandra Rokity i Władysława Gniadka. Ten ostatni dziewiętnastoletni chłopak w dołączonym, osobnym liście pisał „pragnę oddać swe życie za wolność Ukochanej Ojczyzny, co zresztą jest spełnieniem obowiązku każdego obywatela”.

Każdego obywatela, a więc także tych mieszkańców Polski, którzy nie będąc Polakami z urodzenia, czuli się nimi z przekonania. Swoje zgłoszenia do żywych torped wysyłali bowiem także przedstawiciele mniejszości narodowych, w tym żydowskiej, ukraińskiej, a nawet niemieckiej. Jedną z tych osób była Tatiana Lebiedowska, która pisała: „Jestem Ukrainką, […] a pragnąc przyczynić się choć w cząstce do wzmocnienia potęgi mojej przybranej Matki – Polski, składam w ofierze do jej dyspozycji swą młodość, krew i życie i dlatego gorąco proszę o nie odrzucanie tej ofiary a przyjąć mnie w szeregi żywych torped”. Z kolei w numerze 171 Kuryera ukazał się list Karola Lange, niemieckiego rolnika spod Bydgoszczy, w którym deklarował on, że pragnie „złożyć w ofierze to, co mam najcenniejsze, to jest życie, chociaż jestem ewangelikiem narodowości niemieckiej”. Z komentarza redakcji wiadomo, że człowiek ten należał wcześniej do Zjednoczenia Niemieckiego, organizacji narodowo – socjalistycznej działającej w województwie poznańskim i pomorskim. Zerwał jednak z nią i diametralnie zmienił swą postawę, kiedy z bliska przyjrzał się, jak wygląda realizacja nazistowskich postulatów. Jeszcze wcześniej, w numerze 134, opublikowano list osoby podpisującej się jako H.J.F. i zamieszkałej w Katowicach. Anonim ten pisał, że choć jest Niemcem, to prosi jednak o przyjęcie do żywych torped. Przedstawił również pokrótce swój życiorys, z którego wynika, że brał udział w komisji plebiscytowej w Bytomiu, ale jako przedstawiciel Polski, następnie walczył w Powstaniach Śląskich, by w końcu wstąpić do Wojska Polskiego. Swój akces do żywych torped zgłaszali również Żydzi, w tym trzydziestotrzyletni Adolf Loewin, który miał już za sobą służbę jako czternastolatek w 1920 roku w Armii Ochotniczej. Chcąc zwiększyć swoje szanse na przyjęcie do żywych torped, przywoływał przykład swojego brata Jakuba, który jako piętnastolatek wstąpił do Legionów oraz ojca, również zaangażowanego w działalność niepodległościową.

Jak widać z powyższego, akcja cieszyła się wcale sporym powodzeniem i to pomimo ukazujących się tu i ówdzie krytycznych głosów. Jednym z nich był tekst Zofii Zawiszanki opublikowany w Słowie. Dziwiła się ona, że prasa publikuje pełne dane zgłaszających się do żywych torped osób. Jej zdaniem mogło to mieć złe konsekwencje dla psychiki zwłaszcza młodych ochotników. Była również zwolenniczką może cichszej za to bardziej systematycznej pracy na rzecz kraju. Kierując się tymi kryteriami, sformułowała w swoim artykule dwa postulaty, których spełnienie miało nadać sens żywym torpedom. Otóż zdaniem Zawiszanki do formacji tej nie powinny być przyjmowane osoby poniżej 45 roku życia, tzn. takie, które jeszcze nie wypełniły podstawowej misji dla państwa, jaką jest wychowanie dzieci. I warunek drugi, zgodnie z którym do jednostki tej powinny być w pierwszej kolejności przyjmowane osoby, które powyższego zadania nie mogą wypełnić tzn. ułomne, chore z zastrzeżeniem, iż muszą mieć powyżej 25 lat. Wnioski te uzupełniła o jej zdaniem potrzebę weryfikacji wytrwałości nerwowej i hartu ducha ochotników przed wysłaniem ich na misję.

Natomiast pismo Wojsko i naród przytomnie zauważało, że cała akcja jest niejako wybieganiem przed szereg, ponieważ do tej pory nie stworzono nawet prototypu torped, które miałyby być kierowane przez zgłaszających się ludzi. Poza tym zauważano, że ze względu na kształt granic ewentualna linia frontu lądowego będzie o wiele dłuższa niż frontu morskiego. A to oznaczało, że w grę wchodzić mogło wykorzystanie do samobójczych misji głównie torped lotniczych, a do tych droga była jeszcze odleglejsza.

Brak technicznych możliwości wydaje się główną przyczyną, dla której idea trzech mieszkańców Warszawy nie doczekała się realizacji. Choć odzew społeczny jak na charakter pomysłu był spory. W sumie odnotowano około 4700 zgłoszeń do formacji żywych torped. Z czego udało się zidentyfikować 1521 osób. Inicjatywa ta wydaje się, że zapomniana przez społeczeństwo polskie doczekała się swego upamiętnienia. 6 maja 1999 roku na pokładzie okrętu – muzeum ORP Błyskawica miał miejsce I Zjazd Kombatantów Ochotników do Żywych Torped.

Zapomniani zostali natomiast jej inicjatorzy; bracia Edward i Leon Lutostańscy oraz ich szwagier Władysław Bożyczko. Leon walczył w kampanii wrześniowej w szeregach 33 pułku piechoty i zaginął podczas działań wojennych. Jego brat Edward najpierw jako ochotnik bronił Warszawy, a potem był żołnierzem Armii Krajowej na Podlasiu. W 1941 roku ożenił się i zamieszkał we wsi Białe Szczepanowice nieopodal Łomży. Po wojnie w 1950 roku został aresztowany przez UB. W więzieniu spędził 5 lat. Władysław Bożyczko w trakcie okupacji ukrywał się na Lubelszczyźnie. Tam wstąpił do Batalionów Chłopskich i przyjął pseudonim „Stary”. Jego rodzina w tym czasie przebywała we Włoszech pod Warszawą. Ponownie spotkali się dopiero w 1945 roku, kiedy Władysław nosił mundur ludowego Wojska Polskiego. Zmarł w 1964 roku w stopniu podpułkownika.

Młodość bujniejsza niż wiosna
i szybsza jak szkwał
czujne serce przed beton – w słony piach
na żywe miny – w żywy strzał

Ubiec
płomienną mowę pocisków
Wybuchnąć
od nich wcześniej, gdzie wróg
Nastawiamy żywe, spokojne zegary.
Śmierć wrażym pancernikom i twierdzom
ostatni poda ich stuk.

Wszystko zostawić za sobą: nieważne.
Jeden ino będzie ładunek:
nad Pisną
i nad Odrą
Polska wryje się z nami w ojców ziemię
eksplodujemy
lacką dumą.

Antoni Olcha „Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 15 maja 1939

Literatura:
E. Szumiec – Zielińska, Żywe torpedy. 1939, Warszawa 2017.



mimm
O mnie mimm

mimmochodem...

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura