Oba wieżowce WTC były prawdopodobnie zaprojektowane przy zastosowaniu techniki obliczeniowej zwanej metodą elementu skończonego. Były liczone na maksymalne uderzenia boczne od wiatru. Kilka lat temu, w wyniku wybuchu gazu w Gdańsku, budynek mieszkalny równomiernie zapadł się zmniejszając swą wysokość o dwie (najniższe) kondygnacje. Co większe śpiochy nawet nie zorientowały się w dramacie. Dość wysoki budynek (jak na polskie wyobrażenia) nie był zapewne liczony najnowocześniejszymi metodami, ale dzięki temu większość mieszkańców przeżyła. W USA taki budynek byłby lżejszy i tańszy, ale po wybuchu niewiele by z niego zostało. W Oklahoma City zawaliło się wnętrze wysadzonego w powietrze budynku, ale zostały ściany i podpory oraz stropy pomiędzy nimi (przy ścianach). Znane są wszystkim widoki z lotu ptaka na rozdmuchane amerykańskie miasteczka po przejściu tornada. Podobno gdański dom był na tyle solidny, że saperzy dwukrotnie wysadzali go w powietrze... Może nie narzekajmy na wysoki koszt jednego metra kwadratowego polskiego budownictwa...
Oba wieżowce WTC były zaprojektowane i wykonane w identyczny sposób - budynek uszkodzony jako pierwszy zawalił się jako drugi, ponieważ został uderzony przez samolot znacznie wyżej niż sąsiedni. Oba wieżowce WTC podobno były zbudowane ze stalowych kształtowników. Wiadomo, że pod wpływem wysokiej temperatury konstrukcje stalowe tracą wytrzymałość na wyboczenie. Nie wiem, w jaki sposób łączono ze sobą elementy stalowe, ale sposób zawalenia budynków (gwałtowność i pionowe złożenie) nie "wyglądał" na katastrofę konstrukcji stalowej. Może konstrukcja była tak oszczędna, że podwojenie liczby pracowników i wyposażenia komputerowego także spowodowałoby katastrofę...
W przypadku pożaru budowle powinny zapewniać bezpieczną ewakuację ludzi oraz gwarantować minimalny okres przetrwania niszczonych (ale stojących!) budynków (od momentu powstania pożaru do czasu zakończenia ewakuacji). Taki czas powinien być znany projektantom, pracownikom oraz ratownikom. Gdyby wszyscy znali ów parametr, ewakuacja zapewne byłaby bardziej nerwowa (a nawet niebezpieczniejsza), ale uratowano by więcej pracowników i klientów, przemieszczono by więcej gapiów z pola rażenia zapadających się budynków oraz wycofano by w odpowiednim czasie ekipy niosące pomoc.
Zginęło około trzystu strażaków i policjantów, którzy dostali polecenie wejścia do budynków, których los już był przesądzony (i budynków, i ludzi). Bohaterstwo ratowników (opiewane dzisiaj) było niezamierzone - oni są (byli) przygotowani do ofiarnego (ale i rozsądnego!) niesienia pomocy z narażeniem swego życia, jednak wysłano ich nieświadomie na pewną i niepotrzebną śmierć.
Amerykanie słyną z posiadania wszelkich potrzebnych i zbędnych informacji - w katastrofie zabrakło najważniejszych danych na temat pożarowej żywotności budynków. Im większa wytrzymałość konstrukcji obliczonej na działanie ognia, tym późniejszy moment zniszczenia, a nawet... kłopoty z ewentualną rozbiórką wypalonego gmaszyska, które nie zawaliło się. Im stalowa konstrukcja lżejsza, tym tańsza, ale i niebezpieczniejsza dla użytkowników. Im tańsza jednostkowa powierzchnia budowli, tym większa konkurencyjność firm wynajmujących biura. Wyścig pomiędzy zyskami a nakładami ciągle trwa - ofiarami są przypadkowi ludzie. Tysiące ludzi.
Kompromitacją współczesnej techniki ratowania ludzi podczas pożaru jest (co było widoczne na wstrząsających filmach) zupełna bezradność ratowników i ofiar w przypadku dotarcia (tych drugich) do okien lub na dachy. Wszystkie osoby znajdujace się ponad rejonem ognia powinny być ewakuowane z dachu budynku. Nie zastosowano śmigłowców, choć wydawać by się mogło, że to odpowiednia akcja ratownicza dla tych maszyn. Jesteśmy przyzwyczajeni do bohaterów amerykańskich kasowych filmów, którzy nie z takimi problemami sobie doskonale radzili, jednak atak na WTC to nie był film, choć miliardy ludzi obserwujących na telewizyjnych ekranach tę szokującą tragedię, momentami miały wątpliwości.
Ubezpieczenia to totolotek - albo ubezpieczyciel ma zyski, albo ma straty. W przypadku wielkich naturalnych i terrorystycznych katastrof to państwo powinno być ubezpieczycielem i poręczycielem. Ze społecznego punktu widzenia jest wielką rozrzutnością ubezpieczanie wszystkich budynków, statków, samolotów od nieszczęść wszelakich. Czy ktoś policzył owe koszty (operacje finansowe, sprzęt komputerowy, zakup i eksploatacja lokali, płace pracowników oraz wszelkie składki)? Wszak owi pracownicy mogliby realizować się w sferze produkcji lub innych usługach. Składki ubezpieczeniowe byłyby pobierane jako odpowiednie dopłaty do cen towarów oraz jako nieznacznie powiększony podatek od dochodów. Po katastrofie budowlanej, lotniczej, morskiej, po powodzi, trzęsieniu ziemi, epidemii itd. oraz po terrorystycznym zamachu, odszkodowania byłyby wypłacane przez Państwo. Wysokość odszkodowań byłaby proporcjonalna do zgłaszanych opodatkowanych dochodów, przy zagwarantowaniu pewnego minimum. Tak bodaj należy rozumieć nowoczesną solidarność społeczną. Zachowana byłaby natomiast instytucja ubezpieczeń "drobnych" (od kradzieży i wypadków) oraz "wyższej rangi" jako wariant fakultatywny.
Koszty społeczne zamachu na WTC:
- spadek wpływów w dziale lotnicze przewozy pasażerskie i pracownicze zwolnienia w tym sektorze (obawy potencjalnych pasażerów),
- spadek cen wynajmu lokali w wysokich budynkach, zwłaszcza w centrach wielkich amerykańskich miast (obawy pracodawców i pracowników przed zamachem lub "zwykłym" pożarem),
- spadek wydajności pracy pracowników zatrudnionych w wysokich amerykańskich biurowcach (sfera psychologiczna - z powodu obaw),
- możliwość utraty wiarygodności zawieranych umów przez firmy ulokowane w wysokich budynkach (niepewność isnienia budynków - możliwość dokonania zamachu),
- wzrost panicznych nastrojów, które mogą przerodzić się w tragedię w przypadku "zwykłego" aktu terrorystycznego (od 11 września 2001 można mówić także o ludobójczych aktach terrorystycznych), niewielkiego pożaru lub rozprzestrzenienia się jedynie pogłosek na wspomniane tematy,
- wzrost nastrojów wrogości wobec Arabów oraz wobec osób podobnych do Arabów,
- wzrost nakładów na ratownictwo oraz wzrost kosztów budowy i eksploatacji wysokościowców po zaostrzeniu przepisów budowlanych w dziedzinie ochrony przeciwpożarowej oraz w związku ze zwiększeniem odporności budynków na wstrząsy (pochodzenia tektonicznego i wskutek działań terrorystycznych),
- zahamowanie ekspansji budownictwa wysokiego (koniec wyścigu "kto wyżej"), a także przebudowy (a nawet rozbiórki) istniejących wieżowców (przynajmniej w Stanach Zjednoczonych).
A zatem, czyżby zmierzch gigantów?