Obecna administracja wielokrotnie pokazała, że polityka, czy to wewnętrzna, czy to międzynarodowa nie za bardzo jej wychodzi. Po buńczucznych zapowiedziach, z wielką regularnością pojawia się zderzenie z rzeczywistością, szarpanina i wycofywanie się ze stratami na gorsze pozycje od wyjściowych. Tak było i z Kanadą, i Meksykiem, i Chinami i w zasadzie każdym innym krajem. Nawet Salvadorowi podatnik amerykański dosypuje dolarów za parę uśmiechów prezydenta.
Katastrofę negocjacji w sprawie Ukrainy czy Gazy aż wstyd wspominać, jest podobnie cringowa, co wizyta Vance na Grenlandii. Te wszystkie wzruszenia nad portretami od Putina, filmiki ze złotymi hotelami na wybrzeżu Gazy, zwroty akcji i psychodramy przypominają teenage drama z kiepskich seriali dla młodzieży.
Pod rządami Trumpa amerykańska dyplomacja stała się synonimem braku powagi i amatorszczyzny. Nawet zawodowi dyplomaci zachowują się jak kompletni amatorzy, zapewne żeby nie wyjść na mądrzejszych od swojego szefa. Mogliby wylecieć za to z roboty, a trole Muska zjadłyby ich w necie. Większość dyplomacji na świecie odbywa się już z minimalnym udziałem USA, a spotkania i fotki z Trumpem stały się synonimem obciachu. Nawet Netanjahu już nie za bardzo się z nim chce widzieć, więc musi się zadowalać brylowaniem z Saudyjczykami czy prezydentem RPA, zwanym też: "szkoda, że nie mam dla ciebie samolotu Donald".
Jakże szybko potęga może upaść, jak ma kiepskiego prezydenta. Mocna to przestroga dla nas w wyborach.
Czy więc warto dostawiać małe stoliczki dla Amerykanów? To zależy.
Jeśli chce się, żeby amerykanski podatnik dosypał kasy do jakiegoś interesu to jak najbardziej. Trump jest tak spragniony czegokolwiek, czym mógłby się pochwalić, że godzi się na najbardziej niekorzystne dla USA warunki. Fox potem i tak wszystko wytłumaczy ludowi, a Musk ze swoimi pomagierami obsmaruje jakiś nudziarzy od ekonomii, co będą narzekać na straty dla gospodarki USA.
Jeśli zaś chce się coś poważnego ustalić, np. strategię gospodarczą wobec Chin, czy zawieszenie broni, to delegacja USA raczej obniża rangę i powagę spotkania oraz zwiększa pozycję negocjacyjną i wycieki informacji do krajów przeciwnych. Nie partnerów, bo obecna administracja prawie każdego traktuje jak przeciwnika, może poza Rosją i Salvadorem.
Kiepski pomysł obecnie ustalać coś poważnego z USA. Następnego dnia może się okazać, że Trump mówi coś kompletnie innego.
Inne tematy w dziale Polityka