Prezes Kaczyński nawet karty bankomatowej oczywiście nie ma, ale sytuacja mogła się w międzyczasie zmienić i to chwalipięctwo na nikim nie zrobi już żadnego wrażenia, bo Brudziński mu potajemnie (ale tak żeby wszyscy wiedzieli że już ma) wyrobił. Potajemnie kryptosprytnie.
Na kryptowalutach też zna się tak sobie, ale na ile jest mu wiadomo, to należy ich bezwzględnie ZAKAZAĆ.
Jest to prawe i słuszne, acz nieco niedopracowane. Zacząć by trzeba było od tego, że miliony Polaków w kryptowalutach ulokowały dziesiątki tysięcy złotych. Czasem setki, niektórzy miliony. Skrajności usuwamy, wyciągamy publicystycznie średnią. Suma nie mieści się w kalkulatorze. Mniejsza z tym.
Dlatego mniejsza, bo każdy jeden rąbnięty na "kryptowanuty" układ odpornościowy ma taki sam. Ludzie powierzający swoje ciężko zarobione pieniądze chcą mieć gwarancję, że istnieją mechanizmy choć trochę chroniące tę ich krwawicę. Gdy nikt i nic nie chroni gdy ich dorobek znika, albo znika tylko dlatego, bo brak jakichkolwiek mechanizmów uniemożliwiających znikanie, to układ odpornościowy potrafi nie wytrzymać.
Zawały, samobójstwa, wieloletnie procesy z nie wiadomo kim naprawdę. Z bankiem, jak się zacierało rączki na atrakcyjnie niskim kursie, jeszcze można. Z dobrze ukrytym kryptowalutowym rynkiem raczej jest ciężko. Wyjściem jest właśnie zawał, targnięcie się, a najczęściej zwykła czarna rozpacz. Ewentualnie jeszcze cięższa praca, totalny wkurw i podziękowanie prezydentowi Nawrockiemu.
Lub prezesowi Kaczyńskiemu, który żeby nie wchodzić w kryptowaluty sam osobiście ostrzegał, ale dla politycznego uzysku zagłosował tak, żeby nie było możliwości ochronienia inwestujących w kryptowaluty.
Inne tematy w dziale Polityka