kemir kemir
1790
BLOG

Czy Kopernik była kobietą?

kemir kemir LGBT Obserwuj temat Obserwuj notkę 77

Dotąd, w potocznie rozumianej kulturze i definicjach z gatunku oczywistych, nikt nie miał najmniejszych problemów z rozróżnianiem mężczyzny i kobiety. Co więcej, ewentualne problemy z rozróżnianiem płci, przebieranki i "gender", były motywem głównym licznych komedii filmowych, czy spektakli teatralnych. Kobiety z wąsami i faceci w sukienkach nie były bynajmniej ponurym snem konserwatystów, ale bogatym pokładem świetnego humoru i satyry. Po części stały się klasyką polskiego kina, telewizji i teatru. Nie tylko oczywiście polskiego, ale zanim świat usłyszał o Conchicie Wurst, zanim Dustin Hoffman wcielił się rudowłosą okularnicę z "Tootsie" Sydneya Pollacka, a Robin Williams bawił publiczność jako "Pani Doubtfire", w kobiecych sukienkach paradowali wielcy gwiazdorzy polskiego kina: od Adolfa Dymszy i Eugeniusza Bodo, po Wojciecha Pokorę i Romana Polańskiego. A "genderowe" przebieranki nie były tylko męską zabawą. Dla Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej, Ewy Błaszczyk czy Krystyny Feldman (Nikifor), teatralne i filmowe role męskich bohaterów były jednymi z ich najważniejszych życiowych kreacji.


Najpopularniejsza polska komedia cross-dressingowa (przebierankowa ) wyszła spod ręki Stanisława Barei, reżysera kultowych komedii wyśmiewających absurdy PRL-u. W 1972 roku nakręcił on film o ciamajdowatym historyku sztuki (Wojciech Pokora), Stanisławie Marii Rochowiczu (którego podwójne, damsko-męskie imię nie było przypadkowe) niesłusznie podejrzewanym o kradzież cennego obrazu. Żeby uniknąć więzienia, nieszczęsny mężczyzna postanawia ukryć się w damskim wcieleniu, dopóki nie namaluje kopii zrabowanego płótna. Żeby zarobić na życie, zatrudnia się jako pomoc domowa - tak oto Stanisław staje się Marysią i szuka zatrudnienia w różnych domach. Do kultowych powiedzeń przeszło słynne "zawartość cukru w cukrze", a sympatyczna, aczkolwiek groteskowo "męska" Marysia została zapamiętana na pokolenia.


Po podobny schemat sięgnął Bareja także piętnaście lat później w serialowych "Zmiennikach". Opowiadał o młodej dziewczynie, która w przebraniu mężczyzny zatrudnia się jako kierowca w Miejskim Przedsiębiorstwie Taksówkowym. Żeby zachować posadę, bohaterka grana przez Ewę Błaszczyk musiała przyklejać wąsy i w charakterystycznej czapeczce ruszać do pracy. Z okien taksówki obserwowała śmieszny świat schyłkowego PRL-u, stając się jedną z ulubionych bohaterek polskiej telewizji końca lat 80, bo któż nie słyszał o Marianie Koniuszko.



Choć przebieranki w filmach Barei nieźle sprawdzały się jako źródło komizmu, prawdziwym hitem "genderowej" komedii znad Wisły była "Seksmisja" Juliusza Machulskiego. Opowiadał w niej o Albercie (Olgierd Łukaszewicz) i Maksie (Jerzy Stuhr), mężczyznach, którzy u progu lat 90. minionego wieku poddają się hibernacji, by zostać obudzonym po pięćdziesięciu latach. Gdy zostają wybudzeni, okazuje się, że w wyniku wojny atomowej wszyscy mężczyźni zginęli, a światem rządzą kobiety.


Sięgając do sztafażu kina science-fiction Machulski szydził z feminizmu i płciowego totalitaryzmu. Groteskowa historia Maksa i Alberta okazywała się bowiem opowieścią o wielkiej mistyfikacji stworzonej przez Jej Ekscelencję -  impotenta przebranego w kobiece ciuszki, w którego wcielał się bezbłędny Wiesław Michnikowski. Któż nie zna kultowego dialogu, kiedy Maks i Albert dyskutują z kobietami podczas rozprawy przed Zgromadzeniem:


     Albert: No choćby Kopernik!
    Kobieta 1: To kłamstwo! Kopernik była kobietą!
    Albert: No to może Einstein?
    Kobieta 2: Einstein też była kobietą!
    Maks: A może Curie-Skłodowska też?! (Wszystkie kobiety w śmiech)
    Albert: To akurat nie najlepszy przykład…
    Maks: A bo mnie zmyliły!


Trzydzieści siedem lat lat po "Seksmisji" - już całkiem poważnie i nie w filmie - niektórzy są zmyleni bardziej niż filmowy Maks i z uporem godnym lepszej sprawy nazywają niejakiego Michała Sz. "panią Małgorzatą" lub aktywistką o ksywie "Margot". Co więcej, z w tej komedii "na żywo" nazywanie nazywanie Małgorzaty "Margot” Michałem i przypisywanie mu statusu mężczyzny jest najpodlejszą ze strasznych rzeczy i zasługuje na potępienie co najmniej tak, jak potępia się faszyzm. Niestety, Michał Sz. to nie najlepszy przykład kobiety i choćby uznali mnie za najgorszego faszystę świata, kobiety widzę z nim  tyle, co ślepy widzi w egipskiej piramidzie. Ktoś zatem oszalał, bo skoro z całą powagą, publicznie i 'bez kozery", niektórzy dziennikarze, dziennikarki, posłowie i posłanki ( one zwłaszcza), o facecie wyrażają się per "pani Małgorzata", to albo ja tego nie ogarniam, albo życie przerosło Bareję i Machulskiego.


Tyle, że o ile Marysia taszcząca dwa wory cukru przez pół Warszawy śmieszyła nas do łez, bawiła nas Ewa Błaszczyk z wąsikiem, a "Kopernik była kobietą" przetrwa pewnie do końca świata i jeden dzień dłużej, o tyle przypadek "pani Małgorzaty to przypadek poważny i groźny. W jakimś sensie także precedensowy, bo przypadek Grodzkiej ( czyli Krzysztofa Bogdana Bęgowskiego) był swojego rodzaju ciekawostką i wybrykiem medialnym z gatunku "baby z brodą", czyli dosłownie Conchity Wurst. Próbuje się bowiem do świadomości społecznej bezczelnie przemycić pojęcie "płci kulturowej", która - jak na własne uszy słyszałem w tv od lewicowej posłanki) - nie wynika z tego, co ma się w spodniach, ale z tego co ma się w głowie. Myśl właściwie genialna, bo co trzeba mieć w głowie, żeby coś takiego powiedzieć publicznie. Ale idąc tym tokiem rozumowania nie pozostaje mi nic więcej, tylko udać się do mojego pracodawcy, oświadczyć że jestem kobietą - dajmy na to o imieniu Katarzyna - i domagać się emerytury od 60-tego roku życia. Bo skoro zawartość spodni nie decyduje i w oficjalnych mediach faceta tytułuje się "panią Małgorzatą", to w czym problem, żebym został "panią Katarzyną"?


A tak już poważnie, to ten pozorny idiotyzm nazywania mężczyzny "panią Małgorzatą" jest niczym innym, jak  sprytnym podważaniem przyjętych w Polsce norm oraz definicji prawnych, obyczajowych i społecznych. Mnie osobiście nie przeszkadza, że ktoś będąc mężczyzną czuje się kobietą, pod warunkiem, że swoją "dziwność" zachowa dla siebie i nie podważa to porządku świata wynikającego z natury. Nie ma racji lewacka pani poseł, bowiem to właśnie natura zdecydowała, żeby cechy płciowe umieścić nam w spodniach, a nie w głowie. Nie bez powodu zresztą. Jeśli ktoś odnajduje swoją płciowość tylko w głowie, to komuś takiemu można zresztą tylko współczuć, bo to problem, który powinno się leczyć. Odruchowo pukamy się w czoło na widok jednej czy innej posłanki, która nawet specjalnie akcentuje owe kretyńskie "pani Małgorzata", ale tak naprawdę uczestniczmy w grze dobrze przemyślanej i perfidnej. Założę się bowiem, że za miesiąc lub dwa, kiedy dalej i głośniej w mediach utrwali się "pani Małgorzata", to przestaniemy zwracać na to uwagę i podświadomie uznamy Michała Sz. za kobietę -  i to wcale nie jako zabawną Marysię kupującą cukier. Posłanki czy dziennikarki,  z pełną powagą akcentujące zwrot "pani Małgorzata" nie są idiotkami,  które nie odróżniają kobiety od mężczyzny. Można zapytać, kto tym razem jest "Jej Ekscelencją", ale w tym szaleństwie jest metoda - zaręczam. Oby nas nie spotkało np. to:


 Nie ma mężczyzn? A dlaczego tu nie ma okien? A dlaczego tu nie ma klamek?



https://culture.pl/pl/artykul/gender-po-polsku-czyli-filmowe-przebieranki

https://pl.wikiquote.org/wiki/Seksmisja



   

kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo